wtorek, 7 lutego 2012

KUNG FU PANDA

Computer Animated & Adventure, 2008


Ech, kupiłem to.

Zaskakujące, że Dreamworks potrafi jednak stworzyć oryginalną markę, a nie kopię czegoś, co już było. Jasne, cała historia Pandy Po (w ch*j się wysilono z imieniem, ale to szczegół) oparta jest na schematach tego typu kina: wiara w siebie, mistrz, trening, pokonanie przeciwnika i uwierzenie w siebie jeszcze raz - czyli to, co było wykorzystane do porzygu jeszcze przed "Karate Kidem", a po nim zaczęto z tego korzystać jeszcze częściej.
Jednak to wciąż oryginalny film - ma swoje własne uniwersum (choć prawda jest taka, że po prostu wymyślono nowe terminy na stare bożki - teraz "ten jedyny" zwie się "Smoczym wojownikiem" or some shit like that, who cares), jakiś zalążek historii tego świata itd. To bajka, tu chłop zostaje wyrzucony na orbitę by spaść z wysokości kilku kilometrów i nic mu się nie dzieje. Oberwanie wazonem w trakcie pojedynku powoduje zemdlenie ale seria upadków na łeb podczas spadania z wysokich jak cholera schodów nie wywołuje nawet zawrotów głowy.

Film ma dobry scenariusz - jest on konkretny, każde wydarzenie jest potrzebne, dzięki temu uzyskano wysokie tempo akcji. Cały czas coś się dzieje, jest efektownie oraz zabawnie (podczas finałowego pojedynku rechotałem cały czas). Jest też wiele świetnych dialogów, np. ten kiedy Po wyjaśnia czemu nie dał sobie spokoju z kung fu ("Poniżałeś mnie, biłeś, raz za razem, i to wszystko mnie bolało, ale nie aż tak jak bolało mnie to kim byłem wcześniej" - cytat niedokładny).
Z minusów to mógłbym narzekać np. na brak charakteru u pozostałych bohaterów. Po jest fajny, to ten chłop z tłumu który drze ryja na resztę "Dalej ludzie, zróbmy to!", ale wszyscy poza nim i jego przeciwnikiem to kukły: Mistrz, Tygrys, Wąż.

Ale mi to nie przeszkadza. Dobrze się bawiłem.


7/10

sobota, 4 lutego 2012

ARTYSTA

Melodrama & Romantic Comedy, 2011


Każde słowo jest istotne.

Jeśli ktoś by chciał nauczyć się pisać scenariusze, to dowiedziałby się, że dialogi są uważane za najmniej ważny element każdego skryptu. Ma to związek przede wszystkim z zasadą "Bohaterowie nie mogą mówić o tym co robią i czują, mają to po prostu robić i pokazywać", ponieważ kino posługuje się obrazem. Na deskach teatru lub w książce jest to dopuszczalne, jednak nie w filmie. Tu każde zdanie musi być niezbędne by nie zatrzymywać akcji tylko ją napędzać. Dialogi powinny być zredukowane do minimum, dlatego np. na koniec rozmowy telefonicznej w filmie nie mówią "do widzenia" jak w prawdziwym świecie. Dotyczy to większości obrazów - od filmów kung fu po "Stalkera".

To oczywiście tylko pogląd którego uczą w podręcznikach. Jednak zawsze jest też wzmiankach o kinie dialogu i jego zaletach, więc nie jest to też jakaś złota zasada której nie można złamać nie robiąc przy okazji godnego uwagi kina. Przez to nawet najlepsze scenariusze zawierają w sobie dialogi nic nie wnoszące do fabuły, tzw. "o niczym". Dla przykładu, świetny scenariusz "Chciwości" ma w sobie kilka takich wymian zdań nad kubkiem kawy, kiedy to akcja filmu po prostu zatrzymuje się w miejscu. Jednak w wypadku "Artysty" trzymano się tej zasady aż do bólu. Tu każde słowo które dotrze do widza jest absolutnie niezbędne.

Wydaje mi się, że Michel Hazanavicius chciał udowodnić, że w erze kina dźwiękowego można nakręcić film niemy, więc... nakręcił film niemy o mężczyźnie kręcącym film niemy w erze kina dźwiękowego. Pójście na łatwiznę na granicy akceptowalności.
Bohaterem "Artysty" jest George Valentin - gwiazdor kina niemego. Jest rok 1927, film dźwiękowy póki co śni się najwyżej jasnowidzom, ale na pewno nie klientom kin którzy z wdzięcznością oglądają każdy najnowszy film z udziałem pana Valentina. Jednak jak wiadomo w niedalekiej przyszłości filmy dźwiękowe zostaną wprowadzone, i wtedy dla takich ludzi jak bohater może zabraknąć miejsca. Będzie musiał sam wyprodukować swój następny film.

"Artysta" jest filmem przyjaznym dla tych, którzy nie lubią prawdziwego kina niemego. Hazanavicius jedynie stylizuje swój film na niemy, robi z tego projektu niezwykle wdzięczny żart. Stosuje efekty specjalne (np. do usuwania kamery w odbiciu szyb) i mnóstwo montażu, kręci dłuższe ujęcia, a sceny konstruuje w taki sposób, by widz nie potrzebował dialogów do zrozumienia sensu danej sceny. Wystarczy jak zobaczy dwoje ludzi mówiących o czymś - z mowy ich ciał bardzo łatwo wyciągnąć wnioski. Radość, troskę, pewność siebie, zadurzenie się. W takich momentach najbardziej widoczny jest cały żart filmu, kiedy dwoje ludzi na scenie mówi między sobą, następują przeskoki pomiędzy kamerami, w tle biegają statyści i trwa to wszystko... kilka minut. Ale widz nie słyszy choćby słowa, tylko muzykę z offu. W końcu sam dialog nie jest istotny, ważny jest jego wpływ na akcję - w tym wypadku, czy zakochani zakończą rozmowę uśmiechają się do siebie. I taka scena naprawdę przynosi uśmiech na twarz!

A podobnych scen jest więcej, żeby nie zdradzać za wiele to przypomnę jedynie niesamowicie uroczą scenę przytulania... wieszaka. Nie wiem jakim cudem, ale mimo tego, że cała scena jest wykonana jednym ujęciem i cały czas widać, że to wieszak, bez stosowania efektów specjalnych, ja wtedy naprawdę zobaczyłem mężycznę w jej ramionach. Niesamowite.
Wszystko zasługa świetnych aktorów i idealnie dobranej muzyki, ale przede wszystkim: precyzyjnego scenariusza. Przypatrzcie się choćby takim nieistotnym z pozoru scenom jak przechodzień omal nie wpadający pod samochód bo go NIE USŁYSZAŁ albo pewnej pani zaczepiającej George'a w kinie by pogłaskać jego psa - mówi ona wtedy "Jaki on słodki... Gdyby jeszcze MÓWIŁ". Zdumiewające, w jak subtelny sposób scenarzysta podkreśla główny motyw filmu właśnie takimi drobnostkami.

Gdyby z równie wielką precyzją i zaangażowaniem przedstawiono konflikt głównego bohatera, wtedy polecałbym film bardziej, ale i bez tego "Artysta" jest filmem dobrym - bawi i wzrusza, jest warty zapamiętania i wrócenia do niego. A już na pewno wart jest ceny biletu w kinie.


7+/10.
http://www.youtube.com/watch?v=SmPt9il-Tdo

piątek, 3 lutego 2012

KUNG FU PANDA 2

Computer Animated & Adventure, 2011


A więc tytułowa panda została adoptowana i gęś nie jest jej prawdziwym ojcem? No shit.

Poza tym jakiś paw chce podbić świat ("OF COURSE!") i trzeba go powstrzymać (bo gdy to zrobi to będzie.. ee.. źle? Tak troszkę) ale pierwsze skrzypce gra tu wątek poszukiwania siebie i odpowiedzi na pytanie "Kim jestem?".

Ogólnie scenariusz nie jest tak precyzyjny jak w części pierwszej, jednak humor nadal jest świetny (scena pochodu smokiem i połykania przeciwników - czysty ogień, haha). Większych zmian nie odnotowałem. Tygrysica nadal ma brzydki pysk, wszyscy poza Po to marionetki, grafika jest rewelacyjna a walki wykonano z finezją (najczęściej). Trochę tylko przefajnowano z tymi kombinacjami ("Tygrysico, nożyce zagłady!", "Węzu, spirala śmierci", dafuq).

A Jackie Chan nadal nie ma żadnych kwestii mówionych. Po prostu pojawia się na napisach końcowych, lol. Ciekawe ile dostał pieniędzy za to. A może to on im zapłacił?


7/10.
http://rateyourmusic.com/film/kung_fu_panda_2/