poniedziałek, 29 kwietnia 2013

(powtórka) 1900: CZŁOWIEK LEGENDA

Drama & Music, 1998


Epicki film o gościu, który gra na pianinie. Gdy tylko to sobie uświadomiłem to do tej pory nie rozumiem, jak to w ogóle wyszło. Ta historia jest olbrzymia i kipi od skojarzeń z "Titanikiem". Pierwsze ujęcie na jego bok, pierwsze szerokie ujęcie po ludziach na pokładzie, każdy detal w kostiumach i wyglądzie wszystkiego mówił mi, że to od Camerona wzięto całą scenografię (i budżet), że to właśnie na Titanicu rozgrywa się akcja filmu. Tylko to dobicie do Ameryki mi nie pasowało.

Ale to co nadaje filmowi prawdziwego rozmachu to zdjęcia. Nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobiono, ale czy kamera miała jakieś ograniczenia? Poruszała się w taki sposób, że prawdopodobnie mogłaby się wznieść aż na Księżyc i zapewne dalej. Prawie w ogóle nie ma tu ujęć ogólnych, każde jest osobną podróżą do konkretnego punktu. A po drodze przeciska się przez regały, pod dwupiętrowym łóżkiem, między regałami. W jednej scenie kamera krąży gdzieś pod sufitem wokół żyrandolu, stopniowo się zniża by ostatecznie skończyć tuż przed twarzą dyrygenta przedstawiającego członków orkiestry. W innej scenie, jest dosłownie pomiędzy dłońmi pianisty, grającego właśnie na swoim instrumencie. Jak ona się tam zmieściła?

Wiem, że przynudzam, ale ta kwestia naprawdę mnie rozwala.

Jeszcze trochę poskaczę wokół sedna filmu - uwielbiam jego luz. Cała pierwsza połowa filmu jest wypełniona naprawdę luźnymi tekstami, poczynając od murzyna na klęczkach przeszukującego jadalnię, klnącego pod nosem. Potem jest nakrycie dzieciaka kradnącego ciasto przez kapitana. Dzieciak w obronie trafia go w twarz tym ciastem, na co ten drze ryja, że trzeba to dziecko w końcu oddać, bo jest tu wbrew prawu. Ujęcie na dół do kotłowni, a tam robotnik odkrzykuje: "FUCK THE LAW". Uwielbiam!
Podobała mi się nawet konstrukcja filmu, w której jednocześnie rozwijają się dwie linie fabularne. Z kolei scena tańczącego pianina należy do moich ulubionych. Ma to co kocham w kinie: magię zawartą w prawdziwym świecie. Magia w magicznym świecie nie jest niczym wyróżniającym się, jednak w "1900" pianino zaczyna tańczyć w skutek kołysania statku przez nocne fale. A bohaterowie tańczą razem z nim, żyjąc tą chwilą w pełni po raz ostatni w życiu i historii, przeżywając szczęście. Na moment zatrzymuje się wszystko, a to, że w końcu się to kończy, jest w tym najpiękniejsze, bo w tym świecie ta ściana w końcu zostałaby wybita. Ale mimo to udało się w nim odegrać taką scenę. Stworzyć taką chwilę. Definicja piękna.

Ale nie mogę sedna filmu unikać w nieskończoność. W pewnym sensie, zapowiadało się ciekawie. Bohater który przeżył całe życie na statku... ale nie ma tak naprawdę jakiegoś konkretnego powodu, by nie wyjść na ląd. Był wychowywany w dziwny sposób i nie ma to wpływu na nic. Dorastał na statku, ale nic o tym nie wiadomo, jak to wyglądało. Zanim dobrał się do klawiszy - jak wyglądało jego życie? Co robił? Bo wydaje się, że było całkiem nudne. Cały koncept na tę postać jest tak niejasny, niekonkretny, nieprecyzyjny. Opisuje się go, jakby miał jakieś szczególne powiązanie z morzem, nie chwieje się jak inni gdy jest sztorm, ale gdzie to prowadzi? Szczególnie jak na głównego bohatera - jest go bardzo mało na ekranie, niewiele robi lub mówi. Tak naprawdę to nie ma nawet konkretnej historii, przynajmniej od momentu gdy przestaje być dzieckiem. Jego późniejszy żywot znaczą raczej epizodyczne, nieznaczące scenki. Jak choćby ten pojedynek.

Tutaj przejawia się kilka innych słabych stron filmu. Po pierwsze - on nie grał muzyki świetnej samej w sobie. On grał muzykę filmową, czyli tło, aranżację, jego dźwięki same w sobie nie opowiadały historii tylko podkreślały inną, rozgrywającą się na ekranie. Dlatego ciężko było mi się w to wciągnąć, przez to również sama postać i wrażenie jakie ona wywołuje wydawało mi się banalne, błache. Najgorzej było w scenie pojedynku, kiedy to w finale zaczął tylko napieprzać byle szybciej. Nie zdziwiłbym się, jakby nawet zaczął walić głową. Sorry, nie słyszałem tam melodii, tylko próbę klikania jak najszybciej.

[spoiler]
Żałuję, że na koniec nie zostawiono wątpliwości, czy on tam na tym statku został. Dla mnie, o wiele silniejsze i zostające ze mną rozwiązanie to niewyjaśnienie tego, mimo wszystko. Niech nie odpowie na muzykę z płyty. Niech Max odejdzie nieprzekonany. Niech obserwuje wybuch. Niech zatrzyma go w oczach do końca życia, samemu zadając sobie to pytanie. Niech widz zastanawia się razem z nim.

Zakończenie samo w sobie jest naprawdę porażająco smutne, na miejsce Maxa nie mógłby się ruszyć z miejsca. A na pewno nie w górę. Jednak gdzieś tam wiem, że "moje" zakończenie miałoby efekt bardziej długofalowy.
[/spoiler]

Dobry film, robi wrażenie, szczególnie na początku.


7/10
http://rateyourmusic.com/film/la_leggenda_del_pianista_sulloceano/

sobota, 27 kwietnia 2013

WYŚNIONE ŻYCIE ANIOŁÓW

Drama, 1998


Europejskie smuty. Para młodych dziewczyn żyje jak umie, mieszkając w lokalu którego właścicielka leży w szpitalu, imając się różnych zajęć i starając się nie dostrzec, gdzie to wszystko zmierza. Główny minus tego wygląda tak, że to cholernie nużące kino. Krótka piłka. Oglądałem na raty, i to więcej niż dwie, nudziłem się, cały czas patrzyłem ile do końca.



Z zalet podobało mi się kilka rzeczy. Bohaterki budzą sympatię swoim wyglądem, i nie jest też tak, że tylko dają dupy za utrzymanie. Jedna z nich w ogóle do tego się nie posunie. A w wypadku drugiej nie będzie żadnego oczywistego układu, ona wcale nie ustali co facet musi zrobić dla niej by ona dała jemu. Wszystko tu jest bardzo naturalne i żywe. Poza tym, nie jest też tak, że po seksie już pasują i nie robią nic innego. Z tego wszystkiego wynika morał aktualny dziś - zapewne nawet bardziej niż 15 lat temu.

Ale tak naprawdę jedynym dobrym, konkretnym elementem jest... zabiję wam ćwieka - zakończenie. Jest jedna mocna scena, której się nie spodziewałem, oraz bardzo dobre podsumowanie, wynoszące całą fabułę na wyższy poziom.
Film w którym każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Po tym, jak prześpi większość seansu, uprzedzam.


5/10
http://rateyourmusic.com/film/la_vie_revee_des_anges/

niedziela, 21 kwietnia 2013

BABE - ŚWINKA W MIEŚCIE (poważna sprawa)

Low Fantasy & Adventure, 1998


Nie pamiętam zbytnio, jakie wrażenie zrobiła na mnie pierwsza część. Widziałem ją parę razy, kilka scen i ogólny wydźwięk pamiętam, ale nigdy nie czułem ekscytacji myśląc o tamtym tytule. Dwójkę podpatrzyłem na filmiku pana Walkera poświęconym niedocenionym klasykom. Generalnie chodzi tu o to, że żona szefa zabiera świnkę do miasta, a ich drogi zostają rozdzielone. Babe trafia do surrealistycznego pensjonatu, prosto w wir przedziwnych wydarzeń z udziałem małp, orangutana, psa na wózku i wielu innych.



To jeden z tych mroczniejszych filmów, w których co prawda jest pozytywne zakończenie oraz nieco humoru, jednak dużo częściej patrzyłem i nie wierzyłem, że to film dla najmłodszych. O gadających zwierzętach wyjętych prosto ze stylistyki filmowej Jeuneta. Dosłownie jedna z pierwszych scen - niczego tu nie zdradzam, to rzecz z czwartej minuty - przez świnkę Szef wpada do studni, i to w dosyć złożony sposób. Wszystko kończy się w dosadny sposób - potem z ulgą zobaczyłem, że ten szef wszystko przeżył. Byłem w szoku, że tak wygląda już 4 minuta filmu! I podobne sceny będą dosyć często. Przy dźwiękach Edith Piaf wybuchnie pożar, pod mostem zawiśnie pies, na wysypisku zawali się na kogoś starta ciężkich śmieci, rybka z rozbitego akwarium poleży trochę na podłodze...

Przy tym wszystkim bardzo polubiłem głównego bohatera o nieznanej płci. To jest pewnie główny motyw i morał filmu - pokazać, że nawet jeśli ciągle słyszysz, że nie nadajesz się do niczego i po części jest to prawdą, to nadal jesteś w stanie pomóc i coś zrobić. Ten mały Bekon z trzy czy cztery razy zaskoczył mnie swoją pomysłowością, szczególnie w kwestii wspomnianej rybki.
Z wad film kilka razy traci główny wątek. Również w jednej scenie Babe stanie się czymś na kształt przywódcy który ma rozwiązać wszystkie problemy, i nie mam różowego pojęcia skąd to się wzięło... Ale poza tym - bardzo pozytywny seans.

To mroczny i gwałtowny film. Nie mówię, żebyście nie puszczali tego filmu swoim dzieciom. Upewnijcie się jednak najpierw, czy sami jesteście na tyle dorośli, by poradzić sobie z dzieckiem które to obejrzy.

Może trochę przesadzam.


7/10
http://rateyourmusic.com/film/babe__pig_in_the_city/

piątek, 19 kwietnia 2013

KSIĄŻĘ EGIPTU (szczęka opada)

Animation & Family, 1998


Sam film jest głupi jak but, ale jest też jednym z trzech najlepiej animowanych filmów jakie w życiu widziałem. Na pewno nie zagroził "Ghost in the Shell 2", co do "Spirited Away" nie mam pewności. Ale po kolei.

Film opowiada historię o tym, jak Żydzi opuścili Egipt pod wodzą Mojżesza. Spoiler - udało im się. Bohaterem jest Mojżesz, który wygląda na młodego dorosłego, ale ile lat ma dokładnie to nie wiem. Ma to o tyle znaczenie, że udało mu się przeżyć sporo w tym Egipcie i nie zauważyć, że tam całkiem sporo niewolników jest. I mają raczej ciężkie życie. To jeden z twistów i głównych dramatów wpływających na Mojżesza. Nie wiem, jak mu się to udało. Ja przejdę ulicą i nie mogę się powstrzymać od refleksji gdy zobaczę bezdomnego, a on miał wyjebane przez ile? 20 lat? Do tego... to Mojżesz. Wysłannik boga. Nie powinien być... nie wiem, wyjątkowy? Zasłużyć na to?

Bóg w tym filmie to oddzielna wada, bo to zdecydowanie czołówka jeśli chodzi o sadyzm i brak jakiegoś porządku, ze tak to ujmę. Każe Mojżeszowi zabrać Żydów z Egiptu, no bo tak.

Mojżesz: To chyba nie wyjdzie.
Bóg: Nie gadaj tylko rób.
Mojżesz: Ok, dam z siebie wszystko... Ramzes, wypuść ich.
Ramzes: Nie.
Mojżesz: Proooszę.
Ramzes: Nie.
Bóg: Dobra, to ja pozabijam mu zwierzęta, ludzi i syna, wtedy się zgodzi.
Mojżesz: To się chyba mija z celem...
Bóg: Skup się na patrzeniu, jak to robię.
Mojżesz: Wiesz, chyba na początek powinniśmy przynajmniej spróbować wyjść. Główną bramą. Z własnej inicjatywy.
Bóg: Czemu mnie nie słuchasz? A byłem taki dla ciebie dobry, rzekę w krew zamieniłeś dzięki mnie.
Mojżesz: Nadal nie wiem, po co to zrobiłem...




Mogę tak pisać jeszcze długo. Całość jest zbyt dziecinna. Bohaterowie mają charakter niewystarczający, by być choćby starszym bratem jeden dla drugiego, a skoro są Wybawicielami i Faraonami, to powinni mieć tego charakteru o wiele więcej. Zachowują się raczej jak nastolatkowie w ciele starszym od nich o 10 lat. Kwestie poboczne nie istnieją i Żydzi to jedyna siła robocza w całym Egipcie. Cel Boga jest taki, by zabrać ich na środek pustyni i tam zapewne mają umrzeć z głodu lub nudy, nie wiem (ale będą wtedy wolni!). Nikogo nie interesuje, że bóg w interesie Żydów doprowadza zapewne do holokaustu choćby bydła, a dalej nawet i ludzi zabija.

Choć tutaj zaczynam chyba krytykować materiał źródłowy.

Niemniej, jak mówiłem: film jest przepiękny. I nie tylko: jest olbrzymi! Wielkie doliny, wielkie budowle, a scena kulminacyjna nad Morzem Czerwonym to majstersztyk. Oglądać to w '98 roku w Imaxie musiało być niezwykłym doświadczeniem.


5/10
http://rateyourmusic.com/film/the_prince_of_egypt/

czwartek, 18 kwietnia 2013

BOGOWIE I POTWORY (trzeba zobaczyć)

Biopic & Queer Cinema, 1998



TOP 3 filmowych narracji:

1. Lost
2. Truman Show
3. Bogowie i potwory

Na czwartym miejscu bym dał pewnie "Psychozę" albo "Obywatela Kane'a", coś w tym stylu.

Więc, skoro to mam za sobą, konkrety - mieliście kiedyś wrażenie, że film który oglądacie jest całością? Początek prowadzi bezpośrednio do zakończenia, wszystkie elementy są przemyślane i niezbędne, a całość jest płynna, bez żadnych podziałów na akty lub sceny. Oglądanie tego można porównać do słuchania "Dark Side of the Moon".

Dla tych, co nie czają o co mi chodzi, przykład na czymś przeciwnym - "Szeregowiec Ryan" jest w tym beznadziejny. Tam pierwsza scena prowadzi jedynie do jej zakończenia. Grupa ludzi na wojnie szuka szeregowca Ryana - to nie jest opis filmu, tylko opis fabuły. Film nie zaczyna się od początku poszukiwań, ani nie kończy się, gdy go znajdą. W środku jest wiele scen niedotyczących tego wątku w żaden sposób. I tak dalej - chaos, rwana historia, brak spójności, płynności, pomysłu. Totalne przeciwieństwo "Bogów i potworów".

I wracam już do samego filmu - jest on adaptacją książki "Ojciec Frankensteina", będącej spekulacją na temat ostatnich chwil życia Jamesa Whale'a, który w latach 30-tych nakręcił dwa pierwsze filmy o Frankensteinie i "Niewidzialnego człowieka", a dekadę później odszedł na emeryturę, na której spędził 15 lat. Sporo faktów się zgadza z tym, co doczytałem później na Wikipedii - Whale faktycznie był homoseksualistą, a jego śmierć wyglądała tak jak pokazano ją w filmie (ups, spoiler, on umrze, sorry).

Ale to co pomiędzy wypełniono na podobnym poziomie co "Wieczność i jeden dzień" choćby (oglądałem niedawno, stąd skojarzenie). W obu filmach bardzo silne są wpływy przeszłości, wspomnienia i oniryczne sceny nad którymi trzeba przysiąść i zastanowić się, co oznaczały.

Tak, niesławne drugie dno.

Chciałbym napisać tak naprawdę o jednym - film jest o kinie. O tym, że drugie dno ukryte czasem jest zbyt głęboko by widz mógł je zobaczyć, proste kino nadal może być sztuką, a potencjał kinematografii jest olbrzymi.
Oj, chodzi o to, że chyba podszedłem do "Frankensteina" bez należącego mu się szacunku.

Notatka w formie zbioru myśli. Planuję powtórzyć sobie ten film.


7/10
http://rateyourmusic.com/film/gods_and_monsters/


PS. Zgadnijcie, gdzie ostatnio wylądował Bill Condon, reżyser tego filmu?

środa, 17 kwietnia 2013

OSTATNIA NOC


Drama, 1998


Za kilka godzin kończy się świat. Jak będzie wyglądać ostatnia chwila tych ludzi? - to jest pomysł na film... ale wykonanie jest niezręczne, chaotyczne i trochę mdłe. Podobają mi się rzeczy spajające całość, np. w radiu prezenter będzie puszczał 500 utworów wszech czasów. A gość z gazowni będzie dzwonił do wszystkich klientów, dziękując im i zapewniając ich, że będą pracować do końca. To było świetne.

Cała konstrukcja jednak opiera się na tym, że jest sobie kilku ludzi którzy inaczej spędzają ten czas... W rozkroku z opowiedzeniem historii głównego bohatera. Tak jakby naraz chciano zrealizować mozaikę oraz fabułę z głównym wątkiem. Na początku bohater udaje się do rodziny, która zorganizowała z tej okazji Gwiazdkę. Po 20 minut idzie zostać sam, i wątek rodziny właściwie znika. Z drugiej strony są długie wprowadzenia dla postaci, których bohater nigdy nie spotka lub spotka w połowie filmu na chwilę. Jednocześnie miałem wrażenie, że reżyser nie ma czasu by opowiedzieć to co chce we właściwy sposób (wątki ucinają się lub się o nich zapomina - jedna postać kończy tak, że inna celowała w nią z broni, i... cholera wie co dalej), z drugiej pełno tu wypełniaczy. Film przy tym trwa ledwo półtorej godziny.

Główny konflikt chyba bierze się z tego, że bohater chce być sam i nie da rady, los tak nie chce. Ot, trafi na babkę która będzie  musiała się dostać na drugi koniec miasta, a że reżyser poszedł w schemat z rednekami, wszystko musi być rozwalone w trzy dupy, no bo kurwa. To w końcu koniec świata, nie? Musi do niego dojść jeszcze zanim on nastąpi. W każdym razie, pójdą razem szukać jakiegoś auta... Znajdą jedno, wybiją szybę, bohater będzie się szarpać z kablami po czym ze smutkiem przyzna, że nie ma zielonego pojęcia, co właściwie robi. Więc pójdą gdzie indziej. A film sobie leci...

Chciałbym zobaczyć scenę, w której wkurzony bohater bierze tę babę za fraki i wyrzuca ją z dachu na ulicę, żeby w końcu móc sobie pobyć sam ze sobą. To byłoby przekomiczne!

[nadgorliwi mogą uznać to co niżej  napiszę za spoiler]

Poza tym, nie spodziewajcie się jakiegoś zaskoczenia w zakończeniu lub wyjaśnienia, czemu równo o północy wszyscy umrą. Przejście do bieli i lecimy z napisami końcowymi, to będzie wszystko. Nie okaże się, że przyjdzie jakieś wojsko, lub że były rozbiory jakiegoś fikcyjnego kraju, a jedno miasto było przeciw temu więc władze ich odcięła i zaplanowała ich eksterminację. Po prostu... koniec. Znam takich, których się to spodoba.


6/10

wtorek, 16 kwietnia 2013

OD WESELA DO WESELA

Romantic Comedy & Music, 1998


Adam Sandler ma tu szopę na głowie i śpiewa. Od samego początku, wykonuje "You spin me round" od Dead or Alive, potem spopularyzowane przez Danzela. Z początku wydaje się inaczej, ale bardzo szybko okazuje się, że śpiewać umie. I to nawet kilkoma głosami, więc tylko dziwne, że w pozostałych filmach nie śpiewa. Zach Braff mógł to czemu nie Sandler? Dojdzie nawet do tego, że będzie drzeć ryja przy akustyku, czyli coś co bardzo lubię. Od Kurta przez Frusciante na Glennie skończywszy.




Wiele rzeczy z początku tutaj po prostu jest dobrze wymyślone i działa. Ot, choćby pomysł na fabułę - bohater śpiewa zawodowo na weselach, jest swoistym wodzirejem. Jednak gdy jego własne wesele nie dochodzi do skutku, traci wiarę w to wszystko i w pracy zamiast "Na pewno wam się uda" mówi raczej w stylu "Love stinks". I to jest ciekawe! Bohater jest sympatyczny i wiarygodny w swojej roli, a jego relacja z dziewczyną w której na koniec filmu się zakocha jest zwyczajnie świetna. Gdyby nie moje przyzwyczajenia i wiedza, czego się spodziewać po takim kinie, nawet bym nie pomyślał, że tak właśnie sytuacja się rozwinie. Ich pierwsza scena to zwyczajna pogadanka na boku, bez powodu i z przypadku. Ot, jak w życiu. I tak właśnie wygląda cała pierwsza połowa filmu. Komedia romantyczna wciąż jeszcze żyła w 1998!

Chciałem dać ocenę wyższą, ale po seansie nadal miałem z dupy humor, więc film jednak nie był aż tak dobry. Śpiewają fajnie, relacje między głównym duetem są fajne, ale całość leci kilka razy w dół z powodu kilku rzeczy. Ot, na przykład jest bardzo fajna babcia, którą Sandler uczy śpiewu (lol, jak to brzmi), a ona płaci mu klopsami. Do ręki. I potem ściska go za rękę na pożegnanie. Wyborny humor, doprawdy.

Inny przykład - historia jest w kilku momentach zbyt oczywista. Gdy bohater przechodzi załamanie i pierwszy raz wraca do pracy, to oczywiście niszczy wesele, a po wszystkim mówi niemal prosto do kamery mniej więcej w taki sposób: "Zrobiłem to, bo nie chcę, by byli szczęśliwi, skoro ja nie mogę". Dzięki.

Dalej - żałuję, że film nie był bardziej ambitny w kilku momentach. Dla przykładu, w drugiej połowie film sprowadza się do dwóch głupich schematów: nieporozumienie (Doug Walker to dobrze wyjaśnił) oraz dziewczyna bohatera chcąca się ożenić ze stereotypowym dupkiem który już teraz ją zdradza. Chciałbym zobaczyć coś bardziej życiowego, trudnego, czyli niech się żeni z kimś normalnym, kto ją kocha. I bohater musiałby z tym konkurować, prezentować coś świeżego lub odmiennego, albo nawet się pogodzić, że jest już zajęta... Spore możliwości na o wiele lepszy film. Szkoda, że twórcy poszli tu na łatwiznę.

I nie, dupek z "Garsoniery" się nie liczy. Nie był stereotypowy.

Cytat na dziś: "Nawet Billy Idol to łapie. Czemu nie ona?"


6/10
http://rateyourmusic.com/film/the_wedding_singer/

wtorek, 9 kwietnia 2013

666 PARK AVENUE (sezon I)

Fantasy & Mystery, 2012-13



Terry O'Quinn gra w nowym serialu całościowym, który właśnie się zaczął? Dam mu szansę.

Jak łatwo się domyślić, serial był skrojony pod Halloween. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, w budynku nazywającym się Drake - jest to luksusowy apartamentowiec. Para głównych bohaterów - Henry i Jane - dostaje darmowe mieszkanie w tym budynku pod warunkiem, że Jane będzie tu pracować za darmo jako dozorca. To prawdziwie bogate miejsce, podobnie jak cały serial. Widać po strojach bohaterów, błyskotkach u kobiet i wystroju wnętrz. To co piją i czym się zajmują również takie jest - i to pewnie jest powodem anulowania serialu. Koszta były za wysokie. Na szczęście scenarzyści pozbierali się do kupy, przerwę w emisji wykorzystali dobrze i udało im się zamknąć historię w 13 odcinkach. Z ewentualną furtką do drugiego sezonu i kilkoma niewyjaśnionymi rzeczami, by było o czym opowiadać.

Przede wszystkim, serial ten cenię za bohaterów, którzy są zwyczajnie sympatyczni. Dwójka głównych bohaterów to wręcz idealna para - ufająca sobie nawzajem, szczera wobec siebie, popełniająca błędy ale potrafiąca je poprawić i wybrać właściwą drogę. Przeciwwagą dla nich jest para Louise i Briana, ludzi nieszczególnie sobie radzących z problemami i w końcu ulegających takim rzeczom jak choćby alkohol. Główne skrzypce gra para właścicieli budynku, czyli Gavin Doran z żoną Olivią, ale o nich póki co nic nie powiem.
To tylko niektóre z postaci - raczej te stałe, które przeżyją po prostu do końca serialu, i wokół nich będzie toczyć się akcja. Oprócz nich pojawi się wiele postaci tylko na dany odcinek, wiele z nich związanych z Gavinem, i tu znowu muszę trochę poczekać.

Losy tych ludzi będą się przeplatać bardzo płynnie. Każdy wątek wpływa na pozostałe, każdy będzie kontynuowany w kolejnym odcinku, czasem w zaskakujący sposób. Nie ma tu czegoś, co będzie można w sumie pominąć. Wpłynie to na koniec, w ten czy inny sposób. Ważne - większość odcinków rozgrywają się w ciągu jednego dnia, tzn. zaczynają rano a kończą wieczorem. Dzięki temu całość jest intensywna, a 40 minut schodzi zaskakująco szybko.



Produkcja ma więcej zalet, ale na początku... nie jest atrakcyjnie. Jako całość ma problem z trzymaniem tajemnicy do końca lub subtelnością. Jeśli chcecie coś wiedzieć to z reguły dowiecie się tego od razu. Dla przykładu - Gavin to diabeł. I nie ma dyskusji. Pierwsza scena, jak wraca do domu i robi tornado w dupie jakiegoś skrzypka. Wiecie, że to będzie horror nadnaturalny. Efekty też są kiepskie, szczególnie na tle całej bogato zdobionej reszty. Kiczowate ręce wystające ze ściany, jakiś Człowiek Dym, fuj fuj. Ale z kolejnymi odcinkami Diabeł nie tylko okazuje się działać po cichu, subtelnie, mając na celu wykonanie jakiegoś planu który zna tylko on i jego żona. Na dodatek w kilku ostatnich odcinkach nawet byście go nie podejrzewali o byciu Diabłem. Tak rzadko korzysta ze swoich mocy, i taki zwykły jest w stosunku do tych, którzy jego sekretu nie znają. W ogóle się go nie bałem przez większość czasu. Dla mnie to zaleta - był aż tak przekonywujący. Jednocześnie było oczywiste, że gdy będę tego potrzebował, on przyjdzie i zaproponuje mi umowę...


Zasada progresu tyczy się całości. Z każdym odcinkiem widz dowiaduje się więcej o budynku, jego historii, odwiedzi jego piwnicę i otworzy zamknięte drzwi. Będą też momenty bardziej ambitne - jedna z postaci znajdzie zdjęcie samej siebie mieszkającej w tym budynku, mimo iż była przeświadczona, że widzi Drake'a pierwszy raz w życiu na oczy. Wtedy zada nie jakieś zwykłe, pospolite pytanie. Nie, ona zapyta: "Kto zrobił  to zdjęcie?", nadając całości zupełnie innego wymiaru, budząc u widza ciekawość. Okaże się również, że Gavin wcale nie jest diabłem - a przynajmniej nie jest tym diabłem. Będzie ktoś wyżej od niego. Albo chociaż mu równy.
Pierwsze dwa odcinki są dosyć przeciętne, od trzeciego w górę trzyma poziom.

Na koniec oczywiście pojawiają się odpowiedzi, ale raczej te wyjaśniające losy bohaterów, jak ta historia skończyła się dla nich. Pytania dotyczące Drake (np. jego serca) pozostawiono niewyjaśnione.

MROCZNE MIASTO (niezłe sci-fi)

Tech-Noir & Dystopian, 1998


Mężczyzna budzi się w obskurnej łazience, na podłodze pałęta się strzykawka a pod ścianę stoi krzesło na którym leży ubranie wyraźnie przygotowane dla niego. W następnym pokoju odbiera telefon. Ktoś po drugiej stronie radzi mu uciekać. Idą po niego. Ten zwiewa od razu - bo zauważył obok łóżka ciało kobiety... Świetny opening. Po prostu. Schematyczny, ale klimatyczny i bardzo dobrze wykonany. Rewelacyjne efekty specjalne, druga ważna zaleta filmu, szybko rzuci się w oczy. Cały model miasta i różne... działania, tak to ujmę, które w nim zajdą, naprawdę mnie zachwyciły swoją spójnością i rozmachem.



Potem już tak dobrze nie jest. Z początku mnie to złapało, chciałem to oglądać i poznać odpowiedzi, ale szybko straciłem zainteresowanie. Fabuła szybko sprowadza się do tego, że główny bohater będzie sobie szedł przed siebie. Z grubsza. Ciekawy, bardzo klimatyczny i wiele obiecujący świat zostaje obrócony w bardzo nieprecyzyjną i niekonkretne rozwinięcie oraz odpowiedzi. Które zresztą pojawiają się bardzo szybko, ale bohaterowi one nie wystarczą, więc jeszcze trochę pochodzi i uzyska te same odpowiedzi co wcześniej... Szkoda też, że różne postaci dowiedzą się o co biega w różnych odstępach czasu i każdej trzeba będzie to tłumaczyć oddzielnie... To będzie stopować film, po prostu.

I jeszcze raz o odpowiedziach - te nie mają wiele wspólnego z czymkolwiek ([SPOILER] choćby to: badali ich, a nie ma scen w którym prowadzą jakiekolwiek badania... [/SPOILER]).

Sprawa staje się lepsza ku końcowi, gdy to jest kilka dobrych scen o tym, co tworzy człowieka człowiekiem. Niby nic konkretnego, ale przynajmniej sensownie rozmawiali. Dobre sc-fi, słabszy kryminał.


6/10
http://rateyourmusic.com/film/dark_city/

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

WRÓG PUBLICZNY (tylko ok)

Action, 1998


Bohater grany przez Willa Smitha jest żonatym adwokatem i zdecydował się zajrzeć do sklepu z damską bielizną, by coś kupić żonie pod choinkę. Z zaplecza nagle wybiega jego znajomy ze studiów. Zdyszany, rozkojarzony, ledwo poznający naszego bohatera. I tak jest tam tylko chwilę, znika ze sceny tak szybko jak się pojawił. Gdy Will Smith wychodzi na zewnątrz widzi znajomego kolejny i ostatni raz, nieżyjącego w skutek potrącenia przez samochód. Niedługo potem zaczną się dziać różne rzeczy - ludzie z rządu zaczną się interesować tym, ile pieniędzy wypłaca i komu je przekazuje, jego dom zostanie przetrzęsiony przez jakieś dzieciaki które powywracały mu wszystko do góry nogami a psa pomalowały na zielono.

Fajnie, że umiem opowiadać ciekawiej niż ludzie w Hollywood.

Jakaś tam nadzieja kina na poziomie "Ściganego" szybko ginie, a tak naprawdę to w ogóle nie zostaje dopuszczona do głosu. Widz wie od początku, o co chodzi i skąd przeciwnik bohatera wie i umie tyle rzeczy. Rozchodzi się o to, że rząd USA chce wprowadzić coś, co w rzeczywistości kilka lat później będzie się nazywać "Patriot Act", a Smith znajduje się przez przypadek w posiadaniu nagrania, które zapewni dożywocie politykowi, który zamierza tę ustawę wprowadzić. Nie wnikam, czemu taka osoba może zacząć inwigilować dowolnego obywatela kraju (choć powinienem), ale skutek jest wiadomy: podsłuchy, śledzenie kont bankowych, kamery wszędzie. Bohater filmu szybko ląduje w gazetach, jego karty zostają zablokowane a żona... zaznaczam: to jest zwyczajna postać kobieca w filmie. One zawsze są niesympatyczne, wyłączając pojedyncze przypadki jak "White Collar". We "Wrogu publicznym" zachowuje się tak: "Widziałeś na oczy inną kobietę pozą mną? E-E, śpisz od dziś na kanapie. W IKEI !!". Zostawię to bez komentarza.

Wracając jeszcze na chwilę do rządu, jest on tu pokazany dużo bardziej potężnym niż można to przełknąć. Umie nawet wziąć nagranie 2D ze zwykłej kamery ochronnej i prze konwertować je jakoś w obraz 3D, który można obracać i sprawdzać, co jest po drugiej stronie jakiegoś obiektu, której kamera nie widziała. Cuda, panie...


To i słaba postać żony bohatera to nie są jedyne wady. Najbardziej mi uwierał słaby humor, bardzo wymuszony i nieśmieszny. Przykład - bohater wybiera bieliznę i zachowuje się tak, jakby po głowie chodziła mu jedna myśl ("o kurczaki, powiedział biust, nie mogę się śmiać, nie mogę, nie mogę, nie mogę..."). Inna scena - w pewnym momencie bohater dowie się, że ma pluskwy. Nie wiedząc ile, będzie zmuszony zdjąć całe ubranie. Zrobi to w pokoju hotelowym, na tle jakichś azjatyckich turystów, którzy pomyślą, że on robi striptiz. I zaczną klaskać (a przynajmniej ona zacznie, nie pamiętam jak on) i w ogóle będą tacy zadowoleni. Ech, głupiutcy, głupiutcy... Wolałbym takie kino na poważnie.

Całość jest sprawna i rzetelnie wykonana, choć jedynie przejeżdża się po schematach (przechodzicie przez tory? Jedno z was musi upaść) zamiast ostać w pamięci i kopnąć w jajka. Jedynie początek i ostatnie 30 minut zapamiętam pozytywnie. Strasznie podobało mi się, że na początku dodali psa. Scena dzięki temu zyskała naprawdę wiele, naprawdę docierając do widza mimo swojej krótkości. Za to na koniec miło mi było zauważyć, że to właśnie od ostatnich scen zaczęto pracę nad skryptem, budując na nim resztę filmu. Kilka bardzo fajnych rozwiązań i zagrań. Plus efektowna strzelanina, przypominająca tę z "Bękartów wojny".



5/10
http://rateyourmusic.com/film/enemy_of_the_state/

sobota, 6 kwietnia 2013

POLOWANIE (ma słabsze momenty)

Drama, 2012



Tak sobie patrzę i oglądam... Mała dziewczynka bardzo często wymyka się poza nawias rodziny, która niezbyt szybko orientuje się, że ta znika. Nie odchodzi daleko, ale często nie pamięta, jak wrócić - bo chodzi patrząc w dół, na linię na chodniku (ech, ci reżyserzy z Dogmy i ich metafory o subtelności cegły). Wtedy pomaga jej Lucas, jej i wielu innym dzieciom. Pracuje w przedszkolu, a wspomniana dziewczynka jest również córką jego przyjaciela, ich relacja jest więc częstsza niż z resztą szkrabów. Pewnego razu mała całuje Lucasa w usta (ponieważ... czemu nie?), ten jej mówił, by tego nie robiła, na co ona idzie do przedszkolanki i mówi: "Nie lubię Lucasa. On sztywnieje". Aha. Przedszkolanka bierze więc sprawę w swoje ręce i bezradna stwierdza, że trzeba z procedurą postąpić...

I ja już wiem, co to za film jest. Oskarżenie o molestowanie, wściekły tłum, biedny Lucas i zakończenie mówiące o tym, że nie będzie łatwo żyć po tym, co się wydarzyło... Tak, widziałem to już nie raz, nie dwa tysiące razy. Przede wszystkim, chciałbym zobaczyć
jakiś film wnoszący trochę świeżości do tematu. Ot, choćby by Lucas był kobietą, którą oskarżono o molestowanie chłopca. I już jest ciekawie! Widzę to oczyma wyobraźni, tępych wieśniaków z głupią miną pytających się nawzajem "Jak kobieta może zgwałcić dziecko?" (+ śmiech Leppera z taśmy).

Ale wypełnienie rzetelne schematu też nie byłoby czymś, co bym potępiał. Ale "Polowanie" nie jest nawet tym. Leci na skróty po każdym możliwym schemacie, nie pytając siebie czemu on służył w innych, lepszych filmach. Ale o tym zaraz, a teraz, te dwie sceny:

Syn Lucasa przychodzi w pewnej sprawie do przyjaciela ojca. Ten właśnie przyjaciel ma córkę, która niby była molestowana. Rozmowa generalnie taka poboczna, gdy jednak pojawia się wspomniana córka Marcus nie wytrzymuje i pyta: "Czemu kłamałaś?" I się zaczyna... wszyscy się zbierają, z 15 ludzi na niego się rzuca, wywalają go niemal natychmiast na dwór, a gdy ten protestuje to mu wpierdalają w pysk. Myślicie sobie: "co kurwa?", ale to nie koniec. Bo wy zapewne przeczytaliście to wolniej niż to się faktycznie działo. Sprawdziłem, bo sam nie wierzyłem. 35 sekund. Od momentu "Czemu kłamałaś" do wpierdolenie mu.



Lepiej jest w scenie, gdy Lucas idzie do spożywczego, prosi w dziale mięsnym o dwa kotlety, a sprzedawca mówi, że mu nie sprzeda. Bohater upiera się, że chce zrobić zakupy, więc sprzedający nie ma wyboru. Musi, no musi mu wpierdolić. Tu już trzeba było aż 36 sekund. Ale scena wcale się nie kończy, bo on stawia opór więc pozostali muszą mu jeszcze przywalić, aż z tego sklepu pozwoli się wyrzucić. Dobra, więc gdzie realizm? Bo jakby to wyglądało w prawdziwym świecie:
- przyjeżdża policja
- zgarnia jednych i drugich
- biorą nagrania z kamer ochronnych, widzą, że to oni zaczęli;
- Lucas dostaje gigantyczne odszkodowanie od sieci sklepu;
- nieuprzejmi sprzedawcy w najlżejszym rozwoju wypadku tracą pracę;
- firma leci na giełdzie;
- itd.

Ale nie, nie tutaj. Tutaj niepotrzebny jest realizm. Nawet w najbardziej schematycznej formie, czyli ludzi ze sklepu czających się w nocy na bohatera, gdy ten będzie szedł ulicą. Nie, tutaj idziemy na skróty. To nie tak, że dramaty psychologiczne i społeczne muszą mieć realizm. I teraz pytanie: czemu zrezygnowano z tego realizmu? Bo scena jest totalnie zbędna z punktu fabuły, niczego nie wnosi. Żerowanie na empatii widza? Hmm. BARDZO ŁADNIE.

Pozostałe sceny już mają realizm, żeby nie było. Po prostu w kilku nic nieznaczących scenach reżyser stwierdził, że film nie może mu wyjść za dobry i trzeba trochę gówna dorzucić. Problem z nimi polega na chujowym tłumie, który nie jest ani trochę wiarygodny. Przedstawia się go jako totalnych idiotów, którzy jednego dnia są w porządku i w ogóle, a drugiego dzielą się na dwie grupy - jedna to "HULK SMASH" a druga trzepie kutasa na widok cierpień Lucasa (rym niezamierzony). I koniec. Nawet zabiją bohaterowi psa. I rzucą cegłą w okno po nocy. Bo każda historia tego typu musi tak wyglądać. Od linijki. Bo to właśnie robią ludzie, gdy kogoś nie lubią. Zabijają mu psa. A jeśli nie ma psa? Pewnie mu go dają w prezencie. Dla niepoznaki, dwa lata wcześniej.

Inna scena - jak Lucas idzie do kościoła, bo Wigilia. Myślę: "Co, teraz ksiądz mu wpierdoli?". Nie, dla odmiany to bohater zbił kogoś innego. I znowu - tłum który tak bardzo go nienawidzi nawet pewnie nie rozważa, by samemu z tym zadzwonić na policję. Bo mogą przecież. 80 świadków, siniaki na twarzy poszkodowanego... Ale nie. Ech...

Film poza tym jest całkiem... oglądalny. Ma ładną reżyserię i Madsa Mikkelsena w roli ojca, który ładnie się tam tuli z synem. To spokojny film, atmosfera rośnie z każdą minutą a opowieść toczy się swoim rytmem. Grzeszy schematyzmem i brakiem realizmu w kilku ważnych scenach, i nie ma żadnego powodu by go obejrzeć, jeśli widziało się coś w tym stylu wcześniej, ale poza tym w porządku.


6/10
http://rateyourmusic.com/film/jagten/

piątek, 5 kwietnia 2013

OBŁAWA (what's the point?)

Historical Drama & War, 2012


Z początku nawet nie wiemy, gdzie i kiedy toczy się akcja filmu. Chatki wyraźnie partyzanckie w środku lasu wskazują na 2 wojnę światową, ale jej początek? Zakończenie? Czy może jakiejś jej echa i teraz oglądam tak naprawdę cyrki u Ślązaków? I to jest spora zaleta filmu - nie ma tu prostego wprowadzenia. Nie ma bohaterów, którzy się sobie przedstawiają. Tak w ogóle to nie ma tu wielu dialogów. Na początku słuchamy rozmowy dwojga mężczyzn. W następnym ujęciu widzimy ich, ale to już zupełnie inna rozmowa. Idą razem lasem, jeden za drugim. Gdy ten z przodu stwierdza, że już nie idzie dalej, ten z tyłu strzela mu w głowę.

Film wyróżnia niestandardowa narracja, pozbawiona czegoś takiego jak teraźniejszość przez większość czasu. Wszystko co widz zobaczy będzie albo retrospekcją albo futurospekcją, albo pokazaniem tego, co ten widział wcześniej, ale z innej perspektywy lub w innym kontekście. I bardzo dobrze, ale... jakiś sygnał, że to nie jest tradycyjna narracja? Bo ja się zorientowałem dopiero w połowie filmu, szczerze mówiąc. Dźwięk dający znak, że zmienia się linia czasowa? Cokolwiek?

Bród, szarość i kamienie


Puzzle układają się ostatecznie w dobrą, ciekawą historię. Spodobało mi się, że wojna jest tłem, a centrum filmu to jednostki, ludzie i ich przeżycia, myśli i tak dalej. Jestem pewny, że zapadnie ona w pamięć. Szczególnie minimalistyczna Bohosiewicz, która na dobrą sprawę w ogóle się nie będzie odzywać. Ale jedno mnie męczy - what's the point? To wygląda, jakby ktoś zabrał z tego filmu zakończenie, podsumowanie, powód jego istnienia (jakkolwiek to brzmi). O czym był ten film? Dlaczego opowiedziano go taką a nie inną metodą?

Takie dziwne uczucie, które czujecie do programu na który przełączyliście gdy na kanale który akurat oglądaliście zaczęły lecieć reklamy. Obejrzeliście kawałek, spojrzeliście na zegarek, zauważacie że minęło już 10 minut więc pewnie się skończyły. Przełączacie z powrotem i już do tamtego programu nie wracacie. Idziecie spać, przypominacie sobie o tym programie. Myślicie: "Hej, był dobry, chciałbym go obejrzeć kiedyś w całości". Taki właśnie jest mój stosunek do "Obławy", o.



6/10
http://rateyourmusic.com/film/oblawa/

środa, 3 kwietnia 2013

Pokłosie (7+/10)

Thriller, 2012



Franek Kalina przylatuje z Chicago do Polski. Wsiada w pociąg, przesiada się do autobusu, jedzie na wieś. Po 20 latach wrócił do domu. Do brata, Józka. Idąc długą drogą obok lasu widzi coś między drzewami. Goniąc za tym czymś uderza się w głowę, a gdy się budzi słońce już dawno zaszło. Jego torba zniknęła, a przejeżdżający obok policjant nie jest skory do pomocy w jej odszukaniu. Przynajmniej podwiezie bohatera do celu. Gdy po nocy zajrzy do brata, ten wybiegnie z domu z siekierą w ręku, a nawet po rozpoznaniu znajomej mordy nie będzie skory do rozmowy. Następnego dnia gdy Franek zajrzy na komisariat w sprawie torby dostanie mandat dla brata, za rozebranie po nocy pewnej drogi.

Czujecie tę oryginalność? I wcale to się nie zatrzymuje w połowie, tylko toczy się dalej, niemal aż do samego zakończenia. Czemu Józek rozebrał tę drogę, i to gołymi rękoma? Czemu nie chce powiedzieć, czemu jego żona z dziećmi wyjechała do Ameryki i teraz mieszka z bratem? Kto zabrał Frankowi torbę? Żadne z tych pytań nie zapowiada finału i rozwiązania zagadki, w którą wdepną bohaterowie.

Scenariusz jest precyzyjny, ma naprawdę dobre tempo i wessał mnie w świat filmu. Każdy element świetnie współgrał z kolejnym, układając się finalnie w ostateczny obrazek budzący naprawdę silne emocje. Historia tego filmu naprawdę mnie zachwyciła - brak schematyzmu, bardzo ciekawa i naturalna, wpasowująca się w historię Polski. Naprawdę można uwierzyć, że taka wieś istnieje. Do tego ten klimat całości, przywołujący mi w pamięci połączenie "Zaczarowanego ogrodu" z... "Silent Hillem". Nie żebym grał.

To naprawdę dobry film, do którego chętnie kiedyś wrócę. Tutaj nawet przysłowiowy wściekły tłum jest bardzo dobrze wykonany - tutaj ma powód dla którego tak się zachowuje.

Wada natury technicznej jest tylko jedna. Polska szkoła montażu dźwięku, oczywiście. O co mi chodzi i co to jest? To jest zgranie dźwięków tła z mową aktorów, muzyką i tym, co trzeba dograć w studiu. Przykładowo, gdy w filmie ktoś się topi i krzyczy o pomoc*, to co on mówi jest dogrywane potem w studiu by wyizolować szum morza, żeby widz w kinie słyszał coś naturalnego, jakby naprawdę tam był. Niestety komputery i inne urządzenia nie rejestrują tak jak ludzkie ucho i trzeba się nad tym napracować, by brzmiało naturalnie (wyjdźcie z kamerą na dwór i posłuchajcie, jak inaczej rejestruje ona dźwięk wiatru). W "Pokłosiu" wolano kazać aktorom drzeć ryja, gdy na przykład obok zapierdala kombajn. POWODZENIA. Podobnych scen w filmie jest z 10, ale to pryszcz - bo przecież trzeba do tego dowalić jeszcze muzykę. I hierarchia wygląda zwykle tak, że najpierw słychać kombajn, potem muzyków grających na wiolonczeli i skrzypcach, a na samym dnie drą się aktorzy. Po co jedno ściszyć a drugie dać jako tło? Do tego trzeba by o zgroza z godzinę posiedzieć nad Sony Vegasem... Nie za to im płacą przecież. Nie, czekaj...

Z punktu scenariusza mam trochę więcej do pokarania. I są to raczej kwestie zdradzające treść, więc...
[SPOILER]
Po pierwsze - błąd. Jak to jest, że wszyscy poza bohaterami znali przeszłość miasteczka i jak jeden mąż zaczęli nękać braci? Czemu nie ma tu jakichś osób trzecich, tła, które również nie rozumiałoby całego zajścia i główni bohaterowie szukaliby u nich wsparcia? Efekt końcowy trąci sztucznością.
Po drugie - braki w psychologi postaci. Jeden brat nie wie sam, czemu zaczął odkopywać te nagrobki. Drugi nie wiedział, czemu zaczął drążyć sprawę. Scenariusz mu kazał i tyle. Gdy dowiedzieli się, że ich ojciec przyłożył do wszystkiego rękę, pojawiła się wątpliwość... której ja nie zrozumiałem. Bo wszystko co scenarzysta mi dał to: "to w końcu ich ojciec". Jego tytuł. Był ich ojcem i tyle. Gdyby opowiedziano o ich relacji więcej to mógłbym się wczuć jakoś w ich konflikt, ale tak to bieda. Tyczy się to końca, gdy jeden chciał powiedzieć o wszystkim a drugi stwierdził "Nie chce mi się". Bo trzeba konflikt i dramat dojebać na samym końcu.
Po trzecie, zbytnie wciskanie widzowi kilku wyjaśnień. Ja od pewnego momentu czułem, że to mieszkańcy wioski zamordowali Żydów. To było tylko przeczucie, ale od momentu wykopania czaszek miałem już pewność i fizyczny dowód. Ale oni wciąż - "Co to znaczy, że to nie Niemcy? Kto ich zabił?". Serio był wtedy ktoś, kto jeszcze nie rozumiał o co chodzi? Serio było ich tylu, że trzeba było wszystko objaśnić wprost?
Po czwarte - Chrystus? Serio?
[/SPOILER]

Zarzutów miałem w sumie więcej, ale to najważniejsze. Bez nich moja ocena byłaby o wiele mocniejsza. Plus za oryginalną fabułę. Jestem zadowolony, że mogłem o tym filmie napisać.

Po seansie zastanówcie się nad geniuszem tytułu, jak rewelacyjnie go dobrano! "Pokłosie" oznacza zarówno żniwa jak i "coś, co pozostało po jakimś działaniu" oraz "konsekwencja, następstwo, implikacja". Najlepszy tytuł filmowy od czasu "Lost"? Pewnie tak...
http://rateyourmusic.com/film/poklosie/


PS. Trzeba było zamienić Żydów na Włochów czy innych Czechów, krzyku pewnie w ogóle by nie było. Albo od razu stworzyć fantastyczny świat, bez Polaków i Żydów tylko z Czerwonymi i Niebieskimi. Film by miał plusy i nagrody za bycie metaforycznym. Bo chyba dobrze interpretuję te "kontrowersje"?...

*przykład z "Lost", zgadza się. Bodaj 2x14. "Fire & Water" w każdym razie.