poniedziałek, 26 września 2016

Relacja z pobytu w Warszawie. Filmweb Offline, technologia 4DX i Bela Tarr.

Uwaga na początek: nie używałem wszystkich imion i pseudonimów. Jak chcecie, żebym to zmienił, to dajcie mi znać.



****Czwartek****

Piąta rano. Wsiadam do autobusu jadącego do Warszawy. Nie spałem całą noc. Włączam sobie po raz pierwszy płytę PJ Harvey "To Bring You My Love". Pierwszy utwór zdobywa moją miłość. To jeden z tych momentów, gdy piosenka wchodzi idealnie pod otoczenie. Ten autobus, ciemność za oknem, przesuwające się latarnie... I ten kawałek. Mistrzostwo świata. W innych warunkach zapewne nawet nie zwróciłbym na nią swej uwagi. Spróbujcie kiedyś pojechać w trasę nocą na pustej drodze i puścić sobie ten kawałek.




poniedziałek, 12 września 2016

Ranking filmów sprzed 1920 roku


Czyli, będąc dokładnym, z lat 1888-1919. Wtedy powstała najstarsza polska partia polityczna, wybuchła pierwsza wojna światowa, Polska odzyskała niepodległość, rodził się jazz, Titanic wypływał w dziewiczy rejs, a do tego jeszcze rewolucja październikowa - było co robić! A kilku ludziom było mało, więc zaczęli się bawić w kino.

Dwa tygodnie temu napisałem, po co ja w ogóle oglądam takie starocie. Zawarłem tam powody osobiste, pomijając przy tym wiele innych. Na ten przykład, oglądając te tytuły dowiedziałem się, że wczesny Chaplin bardzo różnił się od późnego okresu twórczości tego artysty, czyli jego pełnometrażowych filmów. Wtedy niby powstała legenda Chaplina - człowieka, który utożsamiał tego zwykłego obywatela Stanów Zjednoczonych, i opowiadał o problemach które tacy ludzie mają. Szczególnie było to widoczne w "City Lights", gdzie Chaplin opowiadał z wrażliwością los ludzi dotkniętych kryzysem. A jak wyglądał początek jego kariery? Był dupkiem na ekranie. Jego krótkie metraże mogły się nawet sprowadzić do jednego żartu w postaci przebrania się za kobietę. W innych rozlewał napoje na podłogę i śmiał się, że ktoś to musi po nim sprzątać. To mnie nie śmieszyło. Lepiej było już w takim "Charlie na kuracji", gdzie otwarcie grał alkoholika, który tylko przeszkadza innym. Ale absolutne dno to "Lichwiarz", gdzie robi straszny bałagan, zrzuca winę na kogoś innego, i dostaje za to kobietę w nagrodę.

Jeśli więc chcecie Chaplina w krótkiej formie... To obejrzyjcie shorty Harolda Lloyda. Poważnie. Mam nawet osobistą teorię, że Chaplin ukradł od niego to, co widzimy w "Brzdącu" i reszcie słynnych filmów tego twórcy. Ale to tylko moje przypuszczenia.

To już kolejna kwestia - niektórzy legendarni twórcy, którzy nie podchodzili mi w pełnometrażowych produkcjach, zyskali w moich oczach gdy zobaczyłem ich krótkometrażowe dokonania. Taką osobą jest Buster Keaton, który jednak łapie się do kolejnej dekady, więc tutaj o nim nie pisałem.

Najważniejszym jednak powodem by oglądać starocie jest taki, że powstawały wtedy dobre filmy. Przygotowałem dla was zestawienie moich ulubionych, 18 tytułów spośród blisko osiemdziesięciu które widziałem z tamtego okresu. I wciąż będę oglądał kolejne. 



Garretowy
Top 18
Filmów sprzed 1920 roku




Różne tła historyczne, różne historie, jeden bohater: nietolerancja i jej przeróżne kolory oraz objawy. Wszystko połączone klamrą, ujęciem kobiety, które powraca w czasie trwania filmu. Im bliżej końca, tym częściej. W tej niewielkiej roli - Lilian Gish. Film będący sztuką, zapewne pierwszy raz w historii. Starający się nawiązać kontakt z widzem i sprawić, by świat był lepszy. Pokazać i tłumaczyć na zasadzie kontrastu, skojarzeń, by widz sam doszedł do własnych wniosków, by samodzielnie, we własnym zakresie wykrystalizował sobie definicję problemu.




poniedziałek, 5 września 2016

Widziałem w sierpniu dobre filmy. I seriale.

Madagaskar 3 / Madagascar 3: Europe's Most Wanted (2012) - 6/10. Zwierzaki kontynuują swoją podróż by wrócić do domu w zoo w Nowym Jorku. Trafiają do Europy, gdzie dołączają do cyrku, by ukryć się przed ludźmi chcącymi ich złapać i powiesić na ścianie. Póki co najlepsza cześć serii, i oby to była ostatnia... Chociaż ciąg dalszy jest możliwy, a czwarta część ma swoją stronę imdb. Tymczasem - mamy trójkę. Odsłonę najzabawniejszą, najbardziej energiczną i kolorową. A przy tym mającą najmniej sensu i dosyć zwalniającą tempo w połowie, co nie zdarzyło się w poprzednich filmach. Jednak gdy dojdzie do finału - znużenie odchodzi i znowu pojawia się ekscytacja wszystkimi atrakcjami jakie ten film oferuje. Wielki spektakl na arenie cyrku był piękny - kreatywny i z rozmachem. A wielki finał filmu jest dokładnie taki sam, ale do kwadratu. Twórcy uwolnili swą wyobraźnię, co naprawdę warto zobaczyć. 






****SERIALE****
Kochane kłopoty / Gilmour Girls (sezon I, 8/21) - 7/10. Początek XXI wieku to były fajne czasy. Kobiety były wtedy zabawne, energiczne, dużo gadały i mogły przebywać w towarzystwie innych kobiet. A ten serial dobrze ten świat portretuje. Na pozór jest to rzecz o nastolatkach, ale jest tutaj miejsce dla opowiadania o życiu kobiet w każdym wieku. I tak obok siebie funkcjonują tu słodkie sceny młodych zakochanych jak i dramaty między matką i jej dorosłą córką, które nigdy nie rozumiały siebie nawzajem. Dialogi są tutaj więcej niż znakomite - Tarantino by takie pisał, gdyby mu wena się nie wyczerpała po dwóch epizodach. Jest tutaj ten idealny balans, dzięki któremu bohaterowie rozmawiają ze sobą jak ludzie, ale... Robią to ciut lepiej od nich. Zawsze umieją wytłumaczyć prostymi słowami swoje uwagi, mówią też szybko i bogato. Aż chce się, by w prawdziwym świecie ludzie tak rozmawiali. A do tego piosenka Carole King w czołówce. Czego chcieć więcej? Pierwszy sezon kręci się wokół nakreślania relacji między bohaterami żyjącymi w Cincinnati, kiedy to Rory dostaje szansę by zacząć uczęszczać do elitarnej szkoły, gdzie znajduje się pod dużą presją. A poza tym poznaje swojego pierwszego chłopaka. Idealny odcinek na początek: "Rory's Dance". Teraz przede mną trudne zadanie: obejrzeć siedem sezonów i wyhodować w sobie dziesięcioletnią nostalgię do tej produkcji przed listopadem, gdy na Netflixie pojawi się "Gilmore Girls: A Year in the Life".




Scream (sezon II) - 7/10. Napisałem już o tym oddzielny tekst na blogu. Tutaj tylko w skrócie: wciąż jestem zaskoczony, że ta produkcja ma tyle energii i aż kipi od kreatywności! Clifhanggery na końcu prawie każdego odcinka, napięcie oczekiwania przez tydzień na kolejny epizod. Fajnie zobaczyć jak masa tak różnych ludzi spotyka się na korytarzu szkolnym i tworzy zgraną paczkę. Podobało mi się, i to bardzo. Oby Netflix przejął produkcję i zrobił trzecią serię. Nie chcę, by wszystkie odpowiedzi pojawiły się w odcinkach halloweenowych. Najchętniej zobaczyłbym jeszcze pięć serii, w czasie których jest tylko jeden morderca. Albo i więcej, ale żaden z nich nie jest odkryty przez ten cały czas. Dopiero w finale. Albo i nie.:)




(tutaj wspomniane jednak jest, kto zabijał w pierwszym sezonie, więc jeśli nie chcecie sobie psuć niespodzianki, to wsadźcie sobie palce w uszy i udawajcie, że wcale nie. Warto!)
 


Chłopcy z baraków / Trailer Park Boys (sezon I) - 7/10. Akcja toczy się w miejscu wskazanym przez oryginalny tytuł. Tutaj ludzie mieszkają w prowizorycznych domkach, które wyglądają jak campery zrobione z kartonu. Piją, hodują narkotyki, a na koniec i tak pójdą do więzienia. To musi być najlepsza praca na świecie, kręcenie tego gówna. Pojawiasz się na planie, demolujesz coś, każesz komuś zamknąć ryja, i idziesz do domu. Jutro robimy to samo. Na dodatek wszystko jest kręcone z ręki w konwencji udawanego dokumentu, ludzie gadają do kamery - wydaje się, że tu wcale nie trzeba się wysilać. A jednak jest tu pewien geniusz, bo ja cały czas się śmiałem, i po obejrzeniu 10 najlepszych odcinków wg imdb wziąłem się za oglądanie po sezonach. Dopiero teraz, gdy piszę te notatkę, zdałem sobie sprawę, jak łatwo można było z tej produkcji zrobić kolejne show w którym najgorsze ludzkie gówno opowiada o tym, jak się najebali... I to tyle. Gdzie jest różnica? Teraz mogę tylko zgadywać. Bohaterowie "TPB" są sympatyczni, humor szalony, a całość wzięta w nawias braku powagi - taki Julian zawsze ma drinka w dłoni, nawet podczas najbardziej absurdalnej sytuacji, wziętych prosto ze "Szklanej pułapki". Dobrze się ogląda tych ludzi. Chcę jeszcze. Najlepszy epizod: "Closer To The Heart", szczególnie jeśli jesteście fanami Rush. Tego zespołu rockowego.



W garniturach / Suits (Sezon I, 5/12) - 6/10. Moje drugie podejście do tego serialu. Opowiada on o firmie zatrudniających genialnych adwokatów, a akcja rozgrywa się w Nowym Jorku. Bohaterowie co do jednego są sympatyczni i bardzo przyjemnie się ich ogląda. Wszyscy ubierają się jakby nosili na sobie 10 tysięcy dolarów, piękny widok. Scenariusz znaczy inteligencja, nawet w narracji jest sporo mniej mainstreamowych momentów. Tych elementów serialowi nie odmawiam, to są zdecydowane zalety. Jest tylko jeden problem: to serial o niczym. Kiedyś obejrzałem sześć epizodów i umierałem z nudów. Teraz wróciłem, obejrzałem pięć najlepszych wg imdb, i wystarczyło. Nic mnie nie ominęło, a nawet te które oglądałem, nie były mi do czegoś potrzebne. Niemniej, "Pilot" liczący sobie półtorej godziny to nadal znakomita rzecz. Z przyjemnością oglądałem.


W garniturach / Suits (sezon II) - 6+/10. W drodze do zobaczenia 5x10, które ma na imdb ocenę 9.9/10 i zachęcające recenzje. Muszę go zobaczyć, więc oglądam dalej. Drugi sezon to już lepsza rzecz. Początkowo nadal chciałem obejrzeć tylko pięć najlepszych epizodów z tej serii, ale w połowie stwierdziłem, że za dużo mi umyka i zacząłem oglądać od początku. Z jednej strony to dobrze - serial jest o wiele bardziej dramaturgiczny i ciekawszy w oglądaniu. Dla przykładu: Mike chce być z Rachel. Ale nie może jej powiedzieć, że nie jest prawnikiem i nigdy nie chodził do Harvardu. Gdy jest blisko złamania się, wtedy przypomniane nam jest, że jeśli on to powie, to wtedy się wyda. I Mike straci pracę. Harvey też, bo położył swoją karierę na szali, by Mike nie stracił pracy. A jeśli wyda się, że Jessica zatrudnia oszusta który nie chodził do Harvardu - wtedy i ona leci, a kierownictwo nad firmą przejmuje Daniel! Wyśmienita siatka dramaturgiczna. Większość epizodów zaczyna się od "previous on Suits", One są konstruowane na tym co było wcześniej. Z drugiej strony - pomiędzy tymi "najlepiej ocenionymi epizodami" są te wyraźnie słabsze, w stylu pierwszego sezonu, które zmierzają donikąd, i zawierają tylko momenty które coś dodają do całości. To ogólnie osłabia wrażenie, stąd ocena niewiele wyższa, ale wciągnąłem się w tę produkcję. I będę oglądać dalej... może nawet w całości. Jestem świadomy minusów tej produkcji (bezpieczny i grzeczny styl, aktorzy nie umiejący utrzymać na sobie kamery przed dłużej niż 10 sekund, każda trudna sprawa jest rozwiązywana w ten sam schematycznie "mądry" sposób), ale mi to nie przeszkadza. W końcu to obecnie najlepsza telenowela, obok (zakończonego) "Mad Mena" i "Orange is the New Black". Najlepsze epizody: "She Knows", "Break Point", "High Noon". Mój faworyt: "Blind-Sided" (w sumie można oglądać jako samodzielny epizod)