Melodrama, 1958
Nowy Orlean. Plantacja bawełny i bogaty, starszy właściciel. Niedługo ma wrócić z kuracji po pewnym poważnym... incydencie. Jego dwaj dorośli synowie już na niego czekają w rodzinnej posiadłości wraz ze swoimi rodzinami - żonami i dziećmi. W planach jest spore przyjęcie - a co się za nim kryje? Walka o to, kto dostanie spadek. Testament wciąż nie został sporządzony, więc kwestia niby pozostaje otwarta. W grę wchodzi olbrzymi teren i nie tylko. Cooper słuchał się ojca we wszystkim, i wyrósł jak było spodziewane: został prawnikiem, ma mnóstwo dzieci i kolejne w drodze. Brick kiedyś był sportowcem, a dziś... jest alkoholikiem. W kwestii jego relacji z żoną - nie można wiele powiedzieć. Coś się stało, to jest pewne. Coś, co ich bardzo oddaliło od siebie. A jednak są ze sobą. Ona ma na imię Marge i ma zamiar walczyć o ziemię. Brickowi to zwisa. Jest chory. Na co? Wieczór wyjaśni to i wiele więcej.
"Kotka na gorącym, blaszanym dachu" to prawdziwy wzór. Jest tu wszystko co typowe dla tego gatunku: piętrowe dialogi, teatralność, gęstość emocji - ale wychodzi w tym wszystkim naturalnie. Nawet burza za oknem nie kojarzy się z kiczem tylko... jakoś stapia się ze wszystkim. Bohaterowie prowadzą prywatną rozmowę w pokoju, ale reszta świata w tym czasie nie zamiera w bezruchu. Każda z postaci żyje i prowadzi swoją oddzielną drogę. Nawet o tę prywatność wcale nie jest tak łatwo. Perfekcyjnie zaadaptowano tę sztukę teatralną na ekran - wykorzystując mnogość planów oraz trójwymiarowość otoczenia, kamera nie obserwuje wszystkiego z boku. Wolała wejść i dostrzec wszystko, czasem wbrew bohaterom, którzy chcieli co i tamto ukryć.
Sama sztuka też zasługuje na pochwały. Bo to nie proste podchodzenie do siebie i gadanie - sporo tu akcji, rekwizytów, działania. Pierwsza rozmowa Bricka z Marge - mogli po prostu siedzieć, jednak ona kilka chwil wcześniej została obrzucona lodami przez siostrzenicę i musiała się przebrać. On chodził o kuli i pił. Prosty przykład by budować kilka elementów jednocześnie.
A co z tą dramaturgią? Cóż... bardzo lubię konflikty, w których fundamentem jest powiedzenia prawdy do zatwardziałych hipokrytów i takich wolących więcej przemilczeć, a innym razem po prostu skłamać. Chciałem zobaczyć, jak ci ludzie zareagują w starciu z prawdą. Nie było litości, tylko bezwzględny realizm i spojrzenie w oczy każdemu z osobna. Tajemnice wychodzą z szafy i czułem satysfakcję, gdy w końcu je poznałem. Im bliżej końca, tym było lepiej, choć jak po grudzie. Jedni to zrozumieli, inni nie, ale liczy się co innego. I to w tym filmie pokazano cholernie dobrze.
Nawet jeśli najlepsze momenty ukradziono żywcem z "Obywatela Kane'a".;-)
https://rateyourmusic.com/film/cat_on_a_hot_tin_roof/