Uznany chirurg Rafał Wilczur znika z dnia na dzień, opuszczając żonę i niedawno narodzoną córeczkę. Po paru latach jego koledzy po fachu uznają, że zginął i żegnają go, stawiając na jego cześć pomnik - to mówi wszystko, co widz potrzebuje wiedzieć. Nie powinniśmy go stracić. Co się z nim stało? Stracił pamięć po pobiciu, po czym zaczął wędrować po świecie, imając się różnych zajęć, nigdy nie wyrobił sobie imienia, nie zagrzał miejsca. Po 15 latach trafił na wieś, gdzie spotkał człowieka, który nie może chodzić. Kilka miesięcy temu połamał nogi i okoliczny doktór postawił na nim krzyżyk, jednak profesor Wilczur - do którego teraz zwracają się Antoni - z jakiegoś powodu daje radę mu pomóc. Połamał nogi, złożył na nowo i od teraz służy ludziom jako okoliczny znachor. A nie podoba się to medykowi z certyfikatem, który nie chce, by jakiś dzikus bez szkoły kroił ludzi.
Co za historia! Jedna z najlepszych, jakie na ekranie przyszło mi oglądać. Adaptacja książki co prawda, ale wciąż warto ją samą pochwalić. To aż chce się poznawać. Obraz polskiej wsi, bohaterowie, napięcie wyczekiwania na operację - czy się uda? Oczywiście! Ale jako widz bardzo tego chciałem. I wciąż tego chcę, za każdym seansem. Praca w takich warunkach, przy tych ludziach, z użyciem takich prymitywnych metod! Jest ból i pasja, ale nie działałoby to równie dobrze gdyby nie taki bohater, jak Antoni: człowiek nie mogący żyć ze świadomością, że nie pomógł, nie patrzący na zasady innych, robiący swoje i tylko to się liczy. Do tego jest niebywale spokojny i przyjemny w obyciu, widać po nim dziurę którą nosi w środku, i z nią u nogi nic nie ma sensu. Jednak nie narzeka, nie płacze - akceptuje wszystko i skupia się na czymś innym. Tak właśnie rodzi się opowieść pozbawiona bólu, zachęcająca do patrzenia, obserwowania, chociaż dramat i tragedia tam się dzieje.
Zaskakujące jest, że tak dobry film jest tak słabo zrealizowany. A raczej: w zróżnicowany sposób. Są tu momenty genialne (role Fronczewskiego i Bińczyckiego), przeciętne (reżyseria) oraz haniebnie złe (montaż, zdjęcia i aktorzy w tle). Większość opowieści zaprezentowana jest w zwyczajnie prymitywny sposób, często przywołujący na myśl kino B, z tamtejszymi aktorami i językiem obrazu. Sztuczne ekspresje drugoplanowych aktorów albo pokraczne sceny pirotechniczne (wypadek drogowy w którym postać jedzie na kłodę chociaż winien ją zauważyć z księżyca). Nade wszystko przeszkadzało mi urywanie scen w pół słowa. Przechodzenie do kolejnego segmentu w niezręcznej ciszy jest tu częstym obowiązkiem widza.
I mimo to - "Znachor" jest bardzo dobrym filmem. Jeden z wyjątkowych w polskiej kinematografii, bo umiejący przedstawić prawdziwie ciepłą opowieść! Historia jest w pełni oryginalna, nie opowiedziana do tej pory i działająca za każdym razem. Chciałem znać ciąg dalszy, chciałem szczęśliwe zakończenie, chciałem sukcesów w życiu bohatera. Profesor Wilczur to bohater idealny, a wokół widać tylko piękną Polskę. Chce się oglądać.
8+/10
Raczej spadnie w moim rankingu 50 polskich filmów. Zresztą sporo trzeba zmienić tam już zmienić.
Raczej spadnie w moim rankingu 50 polskich filmów. Zresztą sporo trzeba zmienić tam już zmienić.
Świetny film. Zgadzam się, że na poziomie realizacji to jest tutaj strasznie kiepsko. Jednak to tylko potwierdza jak to jest dobry film, skoro potrafi się wybronić angażującą widza historią.
OdpowiedzUsuńPlakat to chujowy od pierwszego do ostatniego piksela.
Plakat nie aż taki straszny, widziałem gorsze :D
OdpowiedzUsuńCo ty masz z tymi plakatami...;-) Wybrałem ten, którego jeszcze wcześniej nie widziałem, ma przynajmniej ładne kolory z daleka.
OdpowiedzUsuńAle za to spodoba ci się ten Tribute:
https://www.youtube.com/watch?v=7Z7b5-XE4VE
Fajne. Dzięki :) A ten plakat "Znachora" nie ma fajnych kolorów i wygląda jak okładka video z wesela Kaśki i Wojtasa z 1992 roku (sorry jak jakaś Kaśka i Wojtas to czytają, to nie chodzi o Was :)
OdpowiedzUsuń