Akcja "Age of Ultron" rozpoczyna się za granicą, gdzie na scenę wchodzi rodzeństwo mutantów*: Quicksilvera oraz Scarlet Witch. Ta druga mąci w głowie Tony'emu Starkowi, pokazując mu świat w którym znowu dojdzie do inwazji Chitauri jak w pierwszym "Avengers", jednak tym razem nie będzie bomby atomowej pod ręką, by posłać ją do portalu. Co wtedy? Nie daliby sobie rady. Trzeba wymyślić na tę okazję coś specjalnego. W ten sposób powraca do pomysłu Ultrona: sztucznej inteligencji, której celem byłby wieczny pokój na Ziemi. Gdy ten jednak ożywa, od razu obraca się przeciwko twórcy i jego drużynie, identyfikując ich jako największych wrogów stojących na drodze rozwojowi ludzkości. Jak ma być dobrze, skoro nie ewoluują? Sam robot szybko zostaje zniszczony, ale Ultron jest oprogramowaniem, i wciąż gdzieś istnieje. Tylko gdzie go szukać? Jaki jest jego plan?
Już tutaj widać postęp względem pierwszej części, i ten trend utrzymuje się do samego końca. "Age of Ultron" to produkcja barwniejsza - chociaż paradoksalnie kolorów jest tu mniej - konkretniejsza, ciekawsza, która daje więcej miejsca postaciom na wszystko czego by potrzebowały. Z technicznego punktu widzenia obie produkcje nie są podobne pod żadnym względem, z wyjątkiem spełnienia obietnicy dobrej zabawy i akcji. Walki, wybuchy, pościgi - nie ma się do czego przyczepić, nawet do zdjęć lub montażu. Pościg za ciężarówką i kamera podążająca za Black Widow na motorze - bliżej perfekcji być nie mogło, idealnie czyste ujęcia. Wykorzystano fakt bohatera zbiorowego i teraz najczęściej Avengersi walczą wspólnie. Thor uderza w tarczę Kapitana by posłać falę uderzeniową w grupę wrogów, Kapitan rzuca tarczę Black Widow, komunikują się cały czas i informują o nowych rzeczach, Steve Rogers dowodzi i wydaje rozkazy. A bawią się przy tym jak doktorzy w "Srubs" przy swojej pracy. Piknie.
To zaskakująco poważny film - wciąż zabawny, ale jednocześnie bohaterowie muszą dokonywać wyboru, nie są jednowymiarowymi herosami tylko bohaterami którzy wciąż ryzykują i mają koszmary które nimi kierują. Bardzo wiele miejsca poświęcono na wątek ochrony ludzkości - Marvel wysłuchał ludzi zniesmaczonych widokiem Supermana z "Man of Steel", który cały czas zabierał przeciwnika w centrum miasta by tam bić się na tle product placement. W "AoU" pierwszy dramat należy do Bannera nienawidzącego się za to, że przeradza się w zielonego stwora mogącego wymknąć się spod kontroli i zacząć zabijać niewinnych ludzi. Nie ma w tym przesady, problem jest zrozumiały i prawdziwy.Gdy Iron Man wezwie na pomoc znaną z trailera Weronikę - cały czas będzie się starał zabrać Hulka z miasta. Połowa dramaturgii finałowej części bierze się z problemu, jak nie pozwolić by ktokolwiek zginął. I to zadziałało.
Za drugą połowę odpowiedzialny jest Ultron. Pojawił się w teaserze na ostatnie sekundy i kompletnie zawładnął moją wyobraźnią. Było go widać tylko przez moment, gdy podchodził w stronę widowni, i był faktycznie przerażający. Gdy usłyszałem, że w filmie jest również śmieszny, miałem obawy, że to się nie połączyło - ale tak właśnie się stało. Desing Ultrona wciąż powala, gdy można mu się przyjrzeć. Naprawdę nie wiem, jak mogli stać przy nim i nie trząść się jednocześnie. Jest faktycznie zabawny, ale w swój sposób, nieprzypominający reszty bohaterów. Nie rzuca ripostami i ciętymi uwagami. Sami odkryjcie jego pierwszy żart. Albo ten, gdy odciął przez przypadek rękę. Warto gościa poznać, chociaż to wariat.
Przede wszystkim imponuje ze względu na swoje działania i charakter. Gdy znika, nie wiadomo gdzie jest, jak go pokonać, ani co tak naprawdę planuje. Bohaterowie analizują to co mówił, próbują go poznać, zrozumieć i przewidzieć ruchy. A gdy dochodzi do finału nie ma tam po prostu jakiejś armii lub bomby którą trzeba rozbroić. Trzeba kombinować, bo Ultron może wygrać gdy zginie on i jemu podobni.
Tu jednak zaczyna się problem, bo motywacje Ultrona lub rodzeństwa mutantów* są dosyć wybiórczo wytłumaczone. Można się domyślić, jak miał wyglądać pełny ich obraz** jednak w filmie sporo wycięto. Ogłoszono już, że miał się pojawić Loki na kilka minut ale będzie można go zobaczyć dopiero w wersji rozszerzonej. Tu i tam można dostrzec trochę chaotycznie zmontowanych scen, na których oszczędzono czas (Black Widow jedzie samochodem, w następnej scenie jest już gdzie indziej bez pokazania jak z samochodu wysiada), jest również multum scen w których nie wiedziałem, co się dzieje. Thor idący się kąpać do jakiegoś Źródełka wziętego prosto z "Lost", gada potem o kryształach z "Dragon Balla"***, a ta pierwsza lokacja? - nawet nie wiem gdzie zacząć! Dlaczego tam, dlaczego razem, skąd wiedzieli, że to tam będzie, jak to stracili... O kurczę.
Dlatego nie poszedłem na drugi seans. Bawiłem się bajecznie, ale to nie jest zabawa na dwa razy pod rząd. Nie w wersji kinowej, której ponowny seans jeszcze mógłby niepotrzebnie uwydatnić słabe strony filmu, które zapewne znikną w wersji rozszerzonej. Boję się zresztą, że to film zbyt duży i twórcy nie wykorzystali tego co mieli. Pierwsza część była prosta, ale zrobiono z tego co mieli wszystko co się dało. Podstawowy film bez zarzutu. Z kontynuacją jest taki problem, że można było zapewne pójść nieco dalej.
Dlatego wybieram czekanie. Szczególnie z uwagi na to, że na papierze to produkcja pod każdym względem lepsza - więcej w bezpośrednim porównaniu które niedługo napiszę. Dlatego biegnijcie do kin zanim zdradzę wam co zrobili w opozycji do nudnego początku z pierwszej części.
7+/10 (8+ dla wersji reżyserskiej?...)
PS. Soundtrack przy pierwszym słuchaniu średni. Przed filmem biegałem słuchając go i w ogóle nie czułem się epicki. Niech ktoś poprosi Marvela, by zaczął współpracę z Giacchino! I gdzie w filmie słychać "The Vault"?
PS 2. Ulubiony żart: z nabojem.
PS 2,5. Drugi ulubiony: "For God's sake!" Ultrona.
*z tym, że Marvel nie ma praw do X-Menów, więc tutaj nazywają się... jakoś inaczej, ale wiadomo o co chodzi. I QS jest zupełnie inną postacią tutaj niż w "X-Men: Days of Future Past".
**Coś w stylu: Avengersi są zagrożeniem, bo rozleniwiają zwykłych ludzi. Żyją oni w pokoju więc nie starają się, nie rozwijają. W skrócie: obrastają w tłuszcz zamiast ćwiczyć na siłowni i gdy przyjdzie co do czego to zginą od byle jakiego agresora. Można to nazwać stopowaniem ewolucji, bo nagle zaczęli przeżywać wszyscy a nie najsilniejsi. Tak więc bez superbohaterów ludzkość wzięła by się do pracy nad sobą i matematycznie miałaby większe szanse by przetrwać... A teraz niech mi ktoś przypomni, z którego filmu to wziąłem, bo nie pamiętam.
***zapewne trzeba obejrzeć "Dark World" by ogarnąć (2h później) ...A jednak nie. Do diabła.