![]() |
450 stron |
Połączenie atmosfery "Malowanego człowieka" z motywami z cyklu "Schronienie". Dwie historie, rozgrywające się zapewne na tej samej planecie. Raz czytelnik poznaje pustynny klimat, towarzysząc młodemu następcy tronu, wychowującym się w surowych warunkach. Nie wolno mu korzystać z bogactw, nie je przysmaków, ciężko trenuje i znosi wiele, by w momencie, gdy osiągnie dorosłość i będzie królem, mógł się pilnować. Bo tylko on jeden będzie mieć wtedy taką władzę. Tylko kogoś takiego król chce uczynić swoim następcą. Druga historia to przygoda Ziemianina wysłanego na ową planetę (ale zapewne na jakąś jej inną stronę, bo klimat pustynny ustępuje tu skandynawskiemu), by odnaleźć tam ludzi wysłanych wcześniej. Grupa czworga naukowców zaginęła na planecie, gdzie co prawda jest życie i rozwija się całkiem nieźle w stylu Ziemskim, ale osiągnęło obecnie poziom średniowiecza a mieszkańcy nie są do końca tacy sami jak Ziemianie. Dlatego bohater, z przeróżnymi wszczepami poprawiającymi percepcję, zmodyfikowany by nie mógł na przykład czuć strachu, będzie tam odmieńcem. Ale sukcesywnym. Ma jedynie odnaleźć - nie miesza się w lokalne konflikty, nie pomaga, ale też jemu nie ma kto pomóc. Z cywilizacji ludzkiej zostaje wysłany w dzicz, gdzie zdany wyłącznie na siebie musi żyć pod gołym niebem, w miastach z trudem idzie znaleźć tawernę, a mięsa są żylaste i nieprzygotowane należycie. I wszystko to, jeśli będzie mieć szczęście. Z tego wątku wyłoniłem poniższy cytat. Większość wewnętrznych myśli bohatera przywodzi na myśl "Fight Club".
- Ten, co wędrował, ma suche gardło - recytuje Grisma. - Przepij do mnie, gościu.
Podaje mi róg wypełniony czymś mętnawym, pachnącym drożdżami i sfermentowanym ziarnem. Warzone domowe piwo. Patrzą z najwyższą uwagą, czy się napiję. Mężczyzna, który siedzi najbliżej, zaciska dłonie w pięści, kolejny zagryza wargi. O co chodzi? Mam wypić czy nie? Pomyślmy - człowiek wypije, oczywiście. Demony są u nich niepijące? (...)
Wstaję i unoszę róg do ust. Patrzą tak uważnie, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Wtedy dopiero rozumiem.
Dodali czegoś do tego piwa. Czegoś, czego demony się boją, w rodzaju wody święconej, i to jest wersja optymistyczna. Ewentualnie czegoś trującego, czego człowiek by nie zauważył, i wtedy jest gorzej. Cholerna logika sądu Bożego. Zdam test, kiedy padnę trupem - coś jak próba wody. Baba tonie - była niewinna. Baba pływa - wiedźma. Jeśli zacznę kaprysić, to znaczy, że jestem demonem. Zakładam, że jednak nie usiłują mnie od razu otruć, i piję. Nie znają tu raczej jakichś piorunujących toksyn, więc jeżeli coś będzie nie tak, momentalnie wszystko wyrzygam.
Piję duszkiem aż do zapapranego resztkami zboża i drożdży dna. Piwo jest gęstawe, ohydne. Zawiera tyle zanieczyszczeń, że trudno się zorientować, co ma być tą tajemniczą domieszką. Ślady jakichś nieprzyjemnych, roślinnych garbników to chyba błędy produkcyjne. Jakichś niechluj nie powybierał chwastów ze zboża. Nie czuję na szczęście metylu, natomiast jest coś dziwnego, czego nie mogę rozpoznać. Metaliczny, miedziany posmak.
Rudzielec z brzegu stołu jest blady jak ściana, na ustach ma ledwo zamaskowany wyraz skrajnego obrzydzenia. Napluli mi w to piwo czy jak?
Piję.
Szczupła, bogato ubrana kobieta, siedząca obok króla, jest czerwona na twarzy jak piwonia i patrzy po ścianach.
Któryś z niedoszłych zabójców, ukrytych za filarami, wybiega na dziedziniec i słyszę, że rzyga tam prosto na majdan. Co z wami jest?
To są jakieś grupy hemowe - krew. Nakapali mi tam krwi. Śladowo, ale wyczuwalne. Człowiek by nie wyczuł, więc spokojnie wypijam. Zostaje mi jakiś wyraźny ślad. Obcy i nieprzyjemny Jakieś kwasy octowe, mlekowe. Okropne.
To miesięczna krew. Paskudny dowcip.