piątek, 12 lipca 2013

Felieton o cyferkach (part I)

Kiedyś nie wiedziałem, co to arcydzieło. Słyszałem różne tytuły - "Na nabrzeżach", "Taksówkarz", "2001". I uznawałem za pewnik, że skoro mówią o nich, że to arcydzieła, one nimi są. To działa w drugą stronę - arcydzieło to coś na kształt "2001". To są właśnie wyżyny możliwości kinematografii. Po prostu nimi były. Dostały Oscara, były w jakimś rankingu, ktoś dał im 10/10 i miejsce w swoim rankingu ulubionych... Nie było wtedy nikogo, kto by umiał argumentować swoje zdanie. I nikt takich ludzi nie potrzebował, bo gdyby ktoś nawet ją przedstawił, nikt by mu nie odpowiedział. Ludzie wtedy tylko uciekali się najwyżej do zdań w stylu: "Każdy ma swój gust", zdań których nie rozumieli, ale czuli, że dają im bezpieczeństwo - o tym za chwilę. Ludzie wtedy pisali: "Genialny scenariusz" - nie wiedząc, czym scenariusz jest. "Scorsese to genialny reżyser" - nie wiedząc, czym reżyser się zajmuje. "To najlepszy film w historii" - nie oglądając więcej niż 0,002 filmów jakie powstały. A ja byłem jednym z nich.

Prowadziłem kronikę, w której "ocenę" zamieszczałem obok tytułu i jego oceny numerycznej, w nawiasie. Rzadko to były jakieś konkrety. Najczęściej były to zbitki kilku uniwersalnych słów, które znaczyły tyle co amerykańskie imiona, np. "Genialny Brando".

To był ten pierwszy etap fascynacji kinem i odkryciem, ile jest filmów wartych obejrzenia. Wystarczyło tylko wyrazić samą chęć poznania X Muzy, i natychmiast pojawiały się różne listy i ludzie polecający masę tytułów. To był ten etap, kiedy widziało się ocenę znajomego jakiegoś ważnego filmu - ktoś kto wtedy widział np. "Trzeciego człowieka" był kimś. I wszyscy chcieli być kimś w ten sposób, chcieli znać się na kinie - to właśnie było synonimem "znania się" na kinie. Wystawienie cyferki tym tytułom. Nie wiadomo, kto je ustalił, ale to było jeszcze w czasach gdy w Top 100 filmwebu był "Nosferatu" i "Caligarii", a w Top 250 imdb nie było filmów Nolana. Miały być stare, być słabo znany (czasy gdy film z 25 tysiącami głosów był najpopularniejszy na filmwebie, dziś tyle ma średnioreklamowana premiera kinowa), ktoś znany miał to reżyserować lub tam występować. Hitchcock, Peck i tak dalej.

Czemu wtedy wszyscy dawali dzisiątki? Działała wtedy jakaś zasada, nie pozwalająca czegoś ocenić niżej. Już dawanie "9+" było oznaką... nawet nie wiem, jak to nazwać. Wiedzieliśmy, że wtedy przyjdą znajomi i napiszą w stylu "Co tak nisko? Nieładnie ;p". Właśnie - czemu tak nisko? Czy ktoś wtedy umiał odpowiedzieć na to pytanie?

To będzie dosyć brutalne przypuszczenie, więc lepiej przejdę na pisanie w pierwszej osobie. Powyżej pisałem o "nas" - oni wiedzą, o kim piszę ;-)

Danie niższej oceny byłoby niezrozumiałe dla innych - trzeba by im to wytłumaczyć. Czytaj: przedstawić swoje zdanie. To mogła być obawa przed okryciem przed samym sobą, że tak naprawdę nie miałem tego zdania, a masowe oglądanie filmów nie sprawi, że to się zmieni? Ciekawe przypuszczenie. Wydaje się prawdziwe. Szkoda, że tak mało myślałem w tamtych czasach o sobie, mógłbym dziś jakoś się do tego ustosunkować.

To by wyjaśniało też, czemu inni zdawali się pytać "Czemu tak nisko?", jednocześnie nie oczekując odpowiedzi. Niczym sekretny znak porozumienia... Dobrze, że wtedy jeszcze Internet był dla ludzi, i wbrew pozorom, w powyższym pytanie nie było kszty złośliwości, wywyższania się lub oskarżenia. Nie umieliśmy wtedy rozmawiać o kinie, wymieniać się opiniami, ale byliśmy dla siebie mili, i w zasadzie lubimy się do dziś. Zawsze to oznaka cywilizacji.


Powinno być krótko, a ja mam jeszcze wiele do napisania, wiec lepiej tu urwę. Za tydzień druga część tekstu, pt. "Czemu zaprzestano dawania dziesiątek?"