poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Jacques Rivette - reżyser, który odrzucił czas


W drugiej połowie XX wieku powstał ruch Nowej Fali, który miał za zadanie - w dużym skrócie - odkryć kino na nowo. Zerwać ze schematami, wprowadzić świeżość oraz wolność twórczą. Zdefiniować jeszcze raz język obrazu, złamać dotychczasowe zasady dyktujące kształt każdej produkcji i zastąpić je nowymi. Jacques Rivette był jednym z najmniej znanych twórców tego nurtu.

Standardy dotyczące czasu projekcji nie zmieniają się za bardzo od blisko stu lat - film może trwać średnio dwie godziny. Tyle widz wytrzyma bez problemu, przez tyle czasu scenarzysta da radę opowiedzieć swoją historię, a produkcja nie będzie zbyt kosztowna aby nie mogła się zwrócić. Żeby film trwał dłużej musiał mieć dobre uzasadnienie; na przykład, być doniosły i monumentalny jak "Przeminęło z wiatrem", "Kleopatra" lub "Dziesięć przykazań". Rivette w ramach francuskiej Nowej Fali zasłynął jako reżyser, który bardzo rzadko tworzył filmy krótkie. Już jego debiut trwał prawie 2,5 godziny, po paru latach produkcje trwały prawie dwa razy tyle by w efekcie stworzyć film trwający ponad dwanaście godzin!

Twórczości Rivette'a nie sposób oceniać poprzez pryzmaty które przystawiamy do większości filmów - scenariusz, reżyserię, grę aktorską. Rivette był eksperymentatorem, poszukiwaczem. Zmieniał reguły i sprawdzał, co można z medium filmu zrobić. W wywiadzie udzielonym w 1990 roku* powiedział, że chciałby zrobić film o kontakcie między ludzkimi ciałami. Wyobrażacie sobie coś takiego z Hollywood? Rivette to twórca dla bardzo zaawansowanego kinomana, który mógłby być ciekawy "co by było, gdyby do kina podejść w trochę inny sposób".

Rivette u samych podstaw tworzył kino małe oraz skromne, bliskie codzienności, jedynie odrzucając skróty montażowe. Dzięki nim to co w rzeczywistości trwa tygodnie i dłużej, na ekranie można skrócić do jednej chwili. Wydaje się, że widz nie potrzebuje widzieć jak Rocky trenuje jednorazowo parę godzin. Rivette wyszedł z założenia, że widz tego jednak potrzebuje. Innymi słowy: on odrzucił czas.

Można też określić to inaczej: on czas do filmu wprowadził. U niego sportowcy nie robią pojedynczych pompek. Oni robią całą serię. Następnie podnoszą się, odpoczywają, rozmawiają z trenerem, i wracają na podłogę robić drugą serię. A potem trzecią. Widz może wtedy widzieć jak pot pojawia się na czole bohatera, którego ogląda. Może w to uwierzyć. Dzięki temu do kina powrócił pierwiastek prawdy i realizmu. Pojedyncza produkcja rozrasta się do rozmiarów przeżycia. Zamiast oderwać się od swojego życia na półtorej godziny wręcz opuszczamy je, aby przenieść się na drugą stronę ekranu. Poświęcając filmowi więcej czasu staje się on dla nas automatycznie istotniejszy.

I to jest podstawowy wybór przed jakim stajecie, zasiadając do oglądania twórczości Rivette'a. Czy jesteście w stanie zrozumieć i zaakceptować takie podejście? Powyższy przykład może wydawać się absurdalny, ale co powiecie na historię zakochanych, którzy rozchodzą się? W standardowym filmie z Hollywood mielibyśmy parę scen skonstruowanych ściśle tak, aby widz uwierzył, że bohaterowie są w sobie zakochani. Te sceny mają za zadanie zaprogramować odbiorcę, wszystko w ciągu paru minut. Odmierzone i wykalkulowane trwają parę minut. Moment zwrotny - rozstanie - również jest zaplanowane. Czy możemy w to uwierzyć? Wydaje się, że Rivette nie mógł. Dla niego najwyraźniej absurdem było właśnie takie kino. U niego jest inaczej. Mamy długie sceny, które sumarycznie mają nam coś przekazać. Wątpliwości co do przyszłości związku pojawiają się symbolicznie i stopniowo w ciągu godzin czasu ekranowego. Zamiast wątków pobocznych otrzymujemy sceny, które nie wnoszą nic poza odwzorowaniem przestrzeni. Oglądamy zakochanych w codziennych sytuacjach podczas przypadkowych rozmów. Po seansie faktycznie możemy powiedzieć, że spędziliśmy z nimi trochę czasu.

Oczywiście, czas to nie wszystko. Dobrzy montażyści na całym świecie wiedzą, że człowiek potrzebuje czasu, aby w coś uwierzyć. Nie ważne, czy chodzi o majestat dinozaurów w "Parku Jurajskim" czy też o szczerość miłości między bohaterami u Rivette'a. Jeśli ujęcie jest zbyt krótkie, a cięcie nagłe to widz nie zdąży zwyczajnie właściwie zareagować. Rivette poszedł dalej niż reszta, pozwalając swojej ekipie na więcej przestrzeni. Można się kłócić o to, czy przesadził, czy też miał rację, ale jedno trzeba mu przyznać: poszedł dalej niż cała reszta i to pod wieloma względami. Nieustannie poszukiwał i próbował czegoś nowego.

Jacques Rivette umarł w 2016 roku mając skończone 87 lat.

Teraz pozostaje mi tylko zaprosić was na podróż przez znaną mi filmografię reżysera którą zamieściłem na współtworzonej przeze mnie stronę Pełna Sala. Przyjrzałem się każdemu tytułowi i postarałem się go przybliżyć go w możliwie przystępny dla każdego sposób. Znajduje się tam również Top 5 reżysera..

(poza tym jak zawsze oprawa wizualna jest lepsza niż na blogerze)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz