piątek, 31 stycznia 2014

The Selfish Giant (5/10)

Drama & Coming-of-Age, 2013


Miałem obejrzeć "Paradise: Hope", ale to okazało się zwieńczeniem jakiejś trylogii, więc zamiast tego - inny Coming-of-Age z 2013 roku. "The Selfish Giant" to opowieść z dna Anglii, dzieciak z ADHD imieniem Arbor zbiera złom by zarobione pieniądze dać matce na rachunki. Do tego przyłączają się jego przyjaciel z ręką do koni, sam konik, oraz szkoła i jej władze, wyrzucające bohatera na początku opowieści. Swoje trzy grosze dorzuci też właściciel złomowiska, wprowadzając Arbora i Swifty'ego w zawód.


To tytuł, o którym równie trudno powiedzieć coś dobrego jak i złego. Ani tego polecić komuś, ani też odradzić. Niby obejrzeć bez bólu można, ale by był ku temu powód - też nie bardzo. Dramat jest bardzo prosty - jest źle, bo jest. Dorośli nie pełnią tutaj jakiekolwiek roli. Są by wyszło naturalnie (w końcu bohaterowie muszą mieć jakichś opiekunów), ale nie robią nic, by odebrać uwagę od najmłodszych. Na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Cała ta tragedia z zimnym posiłkiem z puszki, brakiem kasy na leki i rachunki - wszystko to złożono na kark głównego bohatera.

Niby wszystko wygląda całkiem realistycznie, jakby twórcy wiedzieli o jakim środowisku opowiadają, ale to nie robiło na mnie wrażenia. Z drugiej strony - nie mam pomysłu, by wskazać coś i napisać: "To zrobiono źle". To co zobaczyłem było całkiem wiarygodnym portretem świata do którego najmłodsi starają się dopasować.

Jeśli wam to może zapamiętać tytuł - "The Selfish Giant" startuje w nagrodach BAFTA. Kategoria: "Najlepszy film brytyjski 2013 roku". Cóż - jak obejrzycie całą resztę, możecie i ten. Nie zaszkodzi.
https://rateyourmusic.com/film/the_selfish_giant_f1/

(felieton) Pięć minut w Internecie

Jednego dnia, tuż przed obiadem, włączam Youtube'a. Oglądam kilka krótkich filmików, na których ktoś znalazł zabawnego buga w grze, albo też zrobił coś, czego projektanci gry nie przewidzieli, co z kolei skutkowało w zabawny sposób. I się śmieję. Ktoś na drugim końcu świata bawił się przy jakimś tytule, trafił na coś wyjątkowego, wysłał to do kogoś, kto prowadzi kanał z takimi rzeczami, on to zmontował i w ten sposób trafiło do mnie.

Następnie oglądam kilka akcji graczy w multiplayerze. Tych dobrych, niezwykłych lub śmiesznych. Ktoś prowadził zaciekłą walkę, wygrał ją a potem zginął w głupi sposób. Inny trafił kogoś w locie trzy razy pod rząd, zanim ta osoba dotknęła ziemi (i umarła od upadku). Kolejny filmik: gracz podczas lotu, tuż przed tym, jak ktoś go zabił, trafił w głowę przeciwnika, i obaj zginęli w tym samym czasie. Wyjątkowe chwile chwały, efekty długotrwałego treningu i wielu miesięcy grania skutkujące tymi krótkimi ujęciami. Wykonane i nagrane przez jedną osobę, zmontowane i umieszczone w Internecie przez kogoś innego. A ja nawet nie zauważam nicków tych pierwszych, kto kogo pokonał, w ogóle na to nie zwracam uwagi.

Tylko tyle spodziewałem się o tej porze tu znaleźć. To był środek dnia, większe produkcje pojawiają się w innych porach dnia, zresztą w zupełnie inne dni tygodnia. Nikt też wtedy nie nagrał vloga ani nic innego.

Z wyjątkiem filmiku TeamTGWTGpl, w którego tytule było imię, nazwisko i pseudonim pewnego człowieka. A obok - dwie daty. Ktoś umarł. TeamTGWTGpl to zespołu fanów lubiących produkcje ekipy TGWTG i tłumaczących je na język polski. Jeden z owych twórców popełnił samobójstwo parę dni temu, o czym z żalem poinformował zespół. Zapowiedzieli przy tym przetłumaczenie kilku filmików, które owy człowiek stworzył. A w komentarzach płacz, żal, "pokój jego duszy". Potem pewnie ktoś napisał, że ci pierwsi piszą komentarze na pokaz, i wybuchła wojna o to, kto nabije więcej wyświetleń pod filmikiem. Nie chcę sprawdzać. Ja nie oglądałem żadnych filmików które zmarły stworzył.

Wieczorem tego dnia (albo następnego) na kanale Angry Joe pojawił się vlog, w którym Joe żegnał się ze swoim przyjacielem. Były urywki z tych pozytywniejszych jego momentów oraz prośba do wszystkich - "Jeśli macie jakieś problemy, skontaktujcie się z właściwymi ludźmi" i nawet dane takich ludzi w opisie.

A ja wtedy pomyślałem, że właśnie uczestniczę w pogrzebie. I spojrzałem do tyłu, na te krótkie filmiki z gier, będące w tym miejscu obok tego wszystkiego. Spojrzałem obok - Doug Walker we wtorkowy wieczór zamiast kolejnego filmiku z Nicolasem Cagem dał pożegnania swojego przyjaciela, a obok - pozostali dawali swoje prace zgodnie ze swoim rozkładem. Nie musiałem spoglądać na to, co właśnie oglądam, to były normalne filmiki - zmontowane i przemyślane. Mogę kliknąć obok i zobaczyć tego samego Angry Joe wściekającego się z powodu przeróżnych blokad w zapowiedzianym Xboxie One sprzed ponad pół roku.

Internet to taki ciekawy kontekst. Postaram się o tym pamiętać.


PS. Tytuł tłumaczcie sobie jak chcecie. To drugie znaczenie nie było moim zamiarem. Ani dwa kolejne. Chodziło mi o to, ile można w takim okresie czasu zobaczyć w Internecie zwykłego dnia. A że można odczytać go pod innym kątem, to przyszło mi do głowy w trakcie tworzenia tekstu.

czwartek, 30 stycznia 2014

Młoda i piękna (6/10)

Drama, 2013


Isabelle ma 17 lat. Podczas wakacji nad morzem poznała pewnego Niemca, z których traci dziewictwo. Gdy wraca do domu i codziennego życia, zaczyna zajmować się prostytucją. I... to tyle. Przynajmniej do połowy filmu, poważnie. Do tego czasu są tylko kolejni klienci, kolejne erotyczne sceny, migawki z rodziną, "pożyczanie" ubrań matki, przebieranie się w publicznej toalecie, zakładanie kont w Internecie... I tyle. Oczywiście zdradzę, co się dzieje w połowie, bo inaczej ten tekst raczej nie miałby sensu, ale jak nie chcecie wiedzieć - to nie czytajcie.


Matka Isabelle dowiaduje się w pewnym momencie, czy zajmuje się jej córka. Z pomocą policji, ale tego już nie zdradzę. Tu zaczyna się właściwa część opowieści - życie z tym, że mamy w rodzinie kurwę. Życie ze świadomością, że oni wiedzą. Co zrobić z pieniędzmi, które do tej pory zarobiła? Meldunek na policji, terapie u psychiatry. Z jednej strony - mamy obraz dosyć typowy o relacjach świata dorosłych z młodymi. Nikt nie pyta o nic samej Isabelle, wszyscy tylko mówią jej, co ma robić, i gadają byle nie dojść do etapu w którym są istotne odpowiedzi (w tym - "Czemu to robiłaś". Nie czekają, aż odpowie, tylko zadają kolejne pytania - "Przecież dawaliśmy ci na wszystko co chciałaś. Czy brakuje ci pieniędzy?"). Z drugiej strony - to udana opowieść o seksualności, i całkiem interesujące spojrzenie na samą Isabelle która też przecież żyje sama ze sobą.

Tak więc, co zaskakujące, ale pod pewnymi względami jest to film warty obejrzenia. Pomimo przedłużającej się ekspozycji, która zajmuje połowę filmu, i kompletnego braku trzeciego aktu. Sceny erotyczne są krótkie, i zrobiono je ze smakiem.
https://rateyourmusic.com/film/jeune_and_jolie/

środa, 29 stycznia 2014

Cudownie tu i teraz (6/10)

Teen Movie, 2013


Sutter Keely miał dziewczynę. Do czasu, gdy w skutek pewnych wydarzeń znalazł się w całkowicie niewinnej sytuacji z inną kobietą, co zostało odczytane jako "zdradę". Sutter próbował poprawić sobie humor w towarzystwie i przy alkoholu, ale mu nie szło. Aż następnego rana obudził się na czyimś trawniku bez pojęcia, gdzie jego samochód, a nad nim stała Aimee. Była obok, bo rozwoziła gazety po okolicznych podjazdach.

wtorek, 28 stycznia 2014

Królowie lata (7/10)

Teen Movie, 2013


Joe i Patrick mają mają po 15 lat oraz dosyć swoich rodziców. Ojciec Joe znalazł sobie nową dziewczynę i jest dupkiem 24 godziny na dobę, a rodzice Patricka są tak słodcy, że od samego przebywania w tym samym mieście co oni można dostać cukrzycy. Nastoletni bohaterowie postawiają więc uciec z domu. Warunki im sprzyjają - zbliżają się wakacji, a podczas powrotu z jednej z imprez na plaży znaleźli w lesie idealną polaną, gdzie nikt ich nie znajdzie. Nawet dołączył do nich jakiś dziwak, który przynajmniej nie robi nikomu krzywdy, więc... może zostać. I nazywa się Biaggio. Po kryjomu więc zaczynają budować dom...

Chwila. Czy to Alison Brie? Owszem! Nikt mi nie powiedział, że tu jest Annie z "Community"...



niedziela, 26 stycznia 2014

Kapitan Phillips (7/10)

Thriller, 2013


Statek załadowany po brzegi towarem płynący na południe Afryki zostaje zaatakowany przez piratów. Niestety, jesteśmy po tej białej stronie, więc to nie kino przygodowe tylko thriller łamany na dramat. W tonie całkiem realistycznym - załoga obu statków nie jest wcale liczna, atakujący są zdeterminowani i pogodzeni z ryzykiem. Broniący boją się i przy pierwszych oznakach zagrożenia zakopują się jak najgłębiej mogą. Do tego fakt, że tytułowy kapitan na końcu żyje (to nie spoiler - czego innego byście się spodziewali po "historii opartej na faktach"?), będzie tylko i wyłącznie jego zasługą. Był opanowany, umiał rozmawiać z oprawcami tak, by nikogo nie skrzywdzili.


Wszystko to w dynamicznym stylu, z mnóstwem napięcia, oraz kamerą z ręki, która w niczym nie przeszkadza. Spodobało mi się, chociaż mogliby trochę to zagęścić, i obciąć z pół godziny. Emocjonowałem się i cieszyłem na koniec. Solidna robota.

Trzeba jednak zaznaczyć - to strasznie biały film. Tom Hanks gra Jezusa, wszyscy czarnoskórzy to wyłącznie Arabska hołota (od "białej hołoty") nie umiejąca powiedzieć jednego zdania bez oplucia siebie i wszystkich dookoła, a wojsko oczywiście przybyło wszystkich uratować i Bóg im świadkiem, że dadzą z siebie wszystko. Są grzeczni, profesjonalni i generalnie zachowuje się bardzo dyplomatycznie. Nawet nie przekrzykują przez siebie nawzajem, złote chłopaki. I by jeszcze rozczulić wszystkich białych, dołożono wątek biednych Somalijczyków, którzy u siebie nie mają innych sposobów by przeżyć, poza łowieniem ryb i okradaniem statków. A skoro biały człowiek zabrał wszystkie ryby to co im zostaje?...

Ale wszyscy tu przecież jesteśmy biali, więc komu ma to przeszkadzać?
https://rateyourmusic.com/film/captain_phillips/

sobota, 25 stycznia 2014

Przechowalnia numer 12 (9+/10)

Psychological Drama, 2013



Zobaczyłem film warty obejrzenia.

Tytułowa przechowalnia to miejsce, do którego trafiają dzieci i nastolatkowie które próbowały popełnić samobójstwo, ich rodzice mają problemy prawne lub - ujmując to bardziej ogólnie - zachowywali się nieprawidłowo albo mają różne delikatne problemy, i ten ośrodek to miejsce dla nich. Nie mają prawa go opuścić, ale jeśli uciekną, ludzie tam pracujący nie mogą ich nawet dotknąć. Poza terapeutami i zarządem, pracują tam ludzie odpowiedzialni za stworzenie bezpiecznej atmosfery. Jedną z takich osób jest Grace, główna bohaterka.


piątek, 24 stycznia 2014

(felieton) Nowy początek - w "Awake"

Było podsumowanie blogu, filmów*, muzyki... to teraz kilka słów o "Awake". Jeśli nie wiesz, o czym piszę, kliknijcie w etykietę pod tą notką.

W grudniu zacząłem pisać retrospekcję do siódmego odcinka. Miałem plan, by zacząć ją w gabinecie, wcześnie rano. Za oknem miał być mroźny widok, to powinien być opis nieco zagraconego pomieszczenia w którym pracowało kilku ludzi i ledwo dowlekli się na kanapę zanim zasną. Nagle ktoś puka do drzwi, rozbudzają się natychmiast i wychodzą. Koniec sceny, leci intro i jest dobrze. Ale gdy doszedłem do końca, nie przestałem wtedy pisać, tylko kontynuowałem opis - budzenie się w sekundę nie pasowało mi, przeciągnąłem to trochę, potem uznałem, że mogę przedstawić to, co niby miało się rozegrać w domyśle. Coś się wydarzyło, gdy spali, mieli się o tym dowiedzieć pomiędzy scenami - ale czemu tego po prostu nie pokazać? I tak to szło. Kobieta leżąca na kanapie nie mogła przez sen nic powiedzieć, więc rzuciła książką w drzwi - czemu nie zrobić z niej czegoś istotnego? Więc sprawiłem, że po rzuceniu nią w drzwi uszkodziła się, i ta kobieta będzie musiała ją naprawić, bo od kogoś ją pożyczyła... Potem nazwałem ten proces "dodaniem życia". Ostatecznie opening, który miał trwać jedną lub dwie strony, zamienił się w sześciostronny mastershot, z kamerą wolno przesuwającą się między postaciami budzącymi się do życia, zaczynającymi dzień, powoli zdający sobie sprawę z tego, o czym się dowiadują...



Podoba mi się klimat, który wtedy stworzyłem. I wiele innych rzeczy, ale nie o tym miałem tu mówić. Otóż - jedną z moich największych obsesji był właściwy początek całej produkcji. Z konkretnymi odcinkami, wątkami lub scenami radzę sobie o wiele lepiej, ale pierwsza scena całego serialu? Tutaj dla spokoju ducha, by móc w ogóle pisać, napisałem cokolwiek, by potem to zmienić we fragmencie lub całkowicie, a jest łatwiej, gdy już na czymś stoję. Problem w tym, że to niewiele dało. Wciąż do tego tematu wracałem, wymyślałem coraz dziwniejsze rzeczy, i tworzyłem kolejne warianty z których nie byłem zadowolony.

Gdy tylko zacząłem rozważać możliwość zamiany retrospekcji siódmego odcinka z tym z pierwszego, już o tym nie myślę. To wydaje mi się idealnym początkiem. Cała reszta serialu w ogóle się nie zmienia - historia, bohaterowie, świat, to zostaje jak było. Bo widzicie, retrospekcje w "Awake" są w pewien sposób powiązane z kolejnymi fragmentami głównej fabuły, ale jednak mogę je zamienić i pokazać w innej kolejności. Gdy czytam owy opening w gabinecie, raz po raz, widzę coś, co mogę przedstawić na początku bez poczucia "to nie jest wystarczające". Mogę to wyciąć i wstawić na blog, nie myśląc przy okazji "ale bez tej poprzedniej sceny to nie będzie zrozumiałe" lub "ta scena samotnie nie daje rady, ona tylko prowadzi do tej dobrej". Nie, ten opening jest inny.

Dodatkowy wymiar tego wszystkiego jest taki, że w październiku albo listopadzie dowiedziałem się o konkursie na serial. I specjalnie zwlekałem, by przy pisaniu zgłoszenia (do którego miałem dołączyć scenariusz pilota) mieć jak najwięcej gotowego materiału. Pomysł by modyfikować pierwszy odcinek, przyszedł mi 28 grudnia, czas miałem do 10 stycznia.

Ostatecznie owa modyfikacja ma wady i zalety. Z jednej strony, dorzucam do pierwszego odcinka kilka postaci i nie daję czytelnikowi/widzowi żadnego kontekstu. Z drugiej - kiedyś te postaci i tak trzeba wprowadzić. Z trzeciej - w siódmym odcinku jednak była relacja pomiędzy "głównymi scenami" a tą retrospekcją, której nawet nie byłem świadomy. Z czwartej - nie mam lepszej retrospekcji do tego siódmego epizodu. Z piątej - nie mam nic lepszego na pilota. Z szóstej - gdy wprowadzę te postaci w pilocie, potem pojawią się dopiero w odcinku ósmym, i do tego czasu widz/czytelnik może o nich zapomnieć, trzeba będzie mu przypominać. Z siódmej - ten opening. Ten idealny początek. Ech...

Miałem dać go w tym felietonie, ale wiecie co? Nie. Jeśli chcesz przeczytać, pisz na maila - garretreza@gmail.com (albo skorzystaj z formularzu po prawej), wyślę ci. To w końcu sześć stron. Na warunki blogowe naprawdę dużo. Tutaj piszę chyba po to, by przypomnieć o moim projekcie. A nowym, by się o nim dowiedzieli. I zapewnić, że wciąż żyje i powstaje. A ja zabrnąłem z nim tak daleko, że zacząłem mieć wyimaginowane problemy przy składaniu go.:)

*ranking tych z 2013 roku za tydzień. Spokojnie, będzie.

piątek, 17 stycznia 2014

(felieton) W 2014 roku czekam na...

Już chyba w zeszłym roku pisałem o bezsensie robienia list w stylu "48 milionów premier na które czekam w 2199 roku". To zazwyczaj lista filmów, które swoją premierę miały (gdzieś) i wiadomo, że przynajmniej dwóm osobom się spodobały. Częściej to jednak tylko produkt marketingu, który powiedział wyraźnie, na co czekać. Ja kiedyś czekałem, aż obejrzę "Szatańskie tango". I ten stan raczej już się nie powtórzy w przypadku innego tytułu.

Mam wrażenie, że tak zwani "kinomani" zamienili się niedawno w stereotypowe kobiety, które nie wiedzą czego chcą, ale nie spoczną, póki tego nie dostaną. Więc trzeba im to powiedzieć i będzie spokój. Ale... serio? Ostatnia część ekranizacji o gościu który idzie, sam nie wiedząc czemu. Biografia czarnego, którą można streścić w czterech słowach, co zresztą zrobiono pisząc tytuł (uwaga, spoiler!). Biografia białego maklera, którą można streścić w jednym zdaniu, ale nie wolno tego zrobić, bo zdradza cały film. Ekranizacja historii z Biblii, i to na poważnie. To są serio filmy, które chcecie zobaczyć? Biorąc pod uwagę możliwości kina, jego potencjał i osiągnięcia. Gdyby za rok już nie było możliwe stworzenie filmów w ogóle, to tak by zostało? "Już tylko przez 12 miesięcy będą powstawać filmy? Dobrze, więc... poproszę kolejne X-Man, kolejne Avanegers, kolejnego Batmana..."

Wiem, że podchodzę do tego od dupy strony, i nie taki był zamysł robienia owych list. Ale dobry czas by zadać sobie to pytanie. Czego chcę? Z jednej strony niby wiadomo - dobrego kina gatunkowego spod znaku "coming-of-age". Kolejny film osadzony w świecie "Babylon 5", opowiadający choćby o Pierwszych, albo o kontakcie Ziemian z Centauri i poznaniu technologii skoków. Kolejnego serialu na miarę "Lost". Ale to wszystko takie drugorzędne się wydaje. Co bym zaliczył do tej najważniejszej kategorii, o czym kino powinno opowiedzieć?

Cóż. Przydałoby się zrobić film o Davidzie Warku Griffithie.

Nie zwykłą biografię. Nie chcę drugiego "Katynia". Chcę dzieła sztuki opartego na faktach, opowiedzianej z pełną świadomości, ile zawdzięcza Griffithie. Hołd dla niego, albo pokazanie brutalnej prawdy o tym, kim był. Nie będę pisał więcej, chociaż mam kilka pomysłów - w końcu wystarczy sobie wyobrazić możliwości! Młody niezależny artysta nawiedzony przez ducha Griffitha, zaczyna się interesować historią kinematografii i komu zawdzięcza sztuczki z których korzystał na planie... Ale to nie jest koncert życzeń. Tylko zauważam, że takiego czegoś jeszcze nie ma. A to właśnie na ekranie ta historia powinna być opowiedziana. To jest właśnie film, który powinien powstać, na którym bym czekał i który bym wspierał, jeśli okazałby się tak dobry jak by mógł. Czytałbym kolejne artykuły o powstawaniu tego tytułu, o koncepcjach jakie rozważali twórcy i tak dalej. Tym bym się szczerze ekscytował i wyczekiwał dnia premiery.

Ale to raczej nie w ciągu najbliższych 365 dni. W 2014 roku czekałbym prędzej na zapowiedź, pod roboczym tytułem... "Narodziny kina". Czemu nie? Podniosłoby to status kinematografii, ogólny poziom, jednemu z drugim przypomniało o kilku ważniejszych kwestiach...

czwartek, 16 stycznia 2014

Zupełnie inny weekend (6/10)

Queer Cinema, 2011


Opowieść o geju, który poznaje drugiego geja, i jest im razem całkiem miło. Wszystko w stylu który ja nazywam "indie movies" - kamera z ręki, blisko bohatera, dużo ujęć zwykłych czynności w stylu mycia się lub palenia trawki. Częste korzystanie z ujęć śledzącym (np. bohater długo idzie zanim zapuka do drzwi), a przede wszystkim: mnóstwo dialogów, przy zerowym nacisku na jakąkolwiek akcję. Inni nazywają to "Sundance Style" chyba.


Najlepszy moment był wtedy, gdy główny bohater jechał tramwajem na spotkanie w klubie, i słuchał grupy nastolatków w tle, gadających o zachowaniu "kogoś tam". Zachowywał się jak pedzio, ubrał się jak jeden z nich, na pewno nim jest - i takie tam. A bohater niewiele w tym czasie robił, wyglądał jakby tego nie słyszał. Ale było jasne, że jest inaczej. Zdjął czapkę. Tylko tyle. Cięcie, następna scena - tramwaj odjeżdża, a on idzie ulicą. To było naprawdę dobre. Wiele to dało, obserwowanie jak radzi sobie w takich sytuacjach - i szerzej, że każdy gej zapewne napotyka na taki moment... Daje to do myślenia.

Reszta... Cóż, nie była tak interesująca. Owszem, były sceny w klubie, i naturalne poznanie się, były sceny seksu. Ale większość filmu to dwoje ludzi siedzących na tyłku i gadających o byciu gejem. Muszę oddać twórcom, że napisali świetne postaci, i słuchało mi się ich całkiem dobrze, ale przydałoby się, by jeszcze gdzieś poszli, robili coś. By działo się nieco więcej, by był chociaż jeden pomysł na całość. Albo i dwa. "Weekend" to obraz zbyt powierzchowny, zbyt prosty i zbyt krótki (mówię tu o czasie który obejmuje akcja filmu, nie o czasie trwania), bym mógł ocenić go jako coś więcej.
https://rateyourmusic.com/film/weekend_f2/

Moje ulubione płyty z 2013 roku

W 2012 roku zacząłem słuchać bardzo dużo muzyki. Czułem potrzebę poznania tych wszystkich kultowych płyt i zespołów. Wcześniej miałem na półce około 25 płyt i myślałem, że to mi wystarczy. Rok słuchania wiele zmienił. W 2013 roku musiałem wiele ocen wystawić na nowo, kiedy zrozumiałem, ile razy trzeba coś posłuchać by przynajmniej wstępnie poznać.

Ale też poczułem potrzebą poznania tego, co powstaje teraz, dzisiaj. Jeśli coś nowego wypuszczał artysta, którego wcześniej znałem, to owszem, słuchałem też jego najnowszych nagrań - ale to wszystko. Nie miałem pojęcia o istnieniu The National, Quenns of the Stone Age albo Radiohead, żeby dać wam wymiar tego, jak bardzo do tyłu stałem ze współczesnymi albumami. 2013 to rok, w którym chciałem to zmienić, i słuchałem sporo nowości, kierując się rankingiem na RYM, ocenami znajomych i tymi na Pitchfork.

To również rok, w którym zacząłem słuchać polskiej muzyki. Armia, Świetliki, SBB? - nic mi to nie mówiło 12 miesięcy temu. I obowiązkowo poznałem nowości - Riverside, Blindead i wiele innych.


Jedno musi być jasne: nie znam się na muzyce. To nie są najlepsze płyty 2013 roku. Tymi są różne czarne Jezusy i inne Współczesne Wampiry. Poniższe zestawienie to ciekawostka, co spośród przesłuchanych nowości polubiłem. Nie słuchałem wszystkiego, nawet nie słuchałem jakoś dużo. Jeszcze mniej przesłuchałem na tyle porządnie, by móc to potem ocenić - ale co najważniejsze przynajmniej pobieżnie poznałem.

Nie będę się rozpisywał o poszczególnych tytułach, bo po pierwsze nie umiem, a po drugie wychodzę z założenia, że nie ważne, co tam wysmaruję. Ktoś zobaczy tytuł który tu proponuję, przesłucha raz i sam zdecyduje czy mu to się podoba. Ja tak przynajmniej robię z czyimiś podsumowaniami.

Uznałem, że 5 pozycji będzie wystarczające. Jak widać Polska rządzi.

wtorek, 14 stycznia 2014

The Sunset Limited (5/10)

Drama, 2011


Sztuka autorstwa Cormaca McCarthy'ego rozpisana na jeden pokój i dwoje postaci. Profesor chce popełnić samobójstwo i rzuca się pod pociąg. Ratuje go czarnoskóry pracownik metra, i zabiera do swojego mieszkania by tam z nim porozmawiać o tym, czemu chciał się zabić? A docelowo: przekonać go, by tego więcej nie próbował. Nie wyszło z tego interesujące kino dialogu, pewnie głównie z tego powodu, że głównym tematem jest problem zwątpienia i wiary, w którym w ogóle nie umiałem się odnaleźć.


Wiele jest "nie tak". Na scenie nie mieli wyboru, musieli mówić o tym, co działo się wcześniej, ale w filmie mogli to pokazać. Zamiast tego bez zastanowienia skopiowali wszystko 1 do 1. Postaci czasem mówią za szybko, nieco nienaturalnie, wiać że recytują wyuczoną kwestię. Innym razem gubiłem się nie rozumiałem, czemu przechodzą do pewnego tematu. Nawet mam problem by to wszystko jakoś podsumować i streścić w krótkim zdaniu: o czym jest ten film? Biały ma dosyć tego świata, a Czarny stara się go przekonać, że bóg istnieje. Za szybko mówią, jakby nie byli pewni, czy się zmieszczą w tych 90 minutach, i okazuje się, że mają jeszcze czas i go wypychają jakimiś dyskusjami na poboczne tematy.

Miałem około 25 minuty nadzieję, że tu chodzi o coś więcej, że na koniec okaże się, że to mieszkanie to swoisty czyściec, że Biały naprawdę umarł. Liczyłem na jakikolwiek powód, dla którego akcja filmu została ograniczona do tego jednego pokoju. Tak jednak się nie stało. Pokój to tylko pokój, rozmowa to tylko rozmowa. Trochę chaotyczna, trochę nie w moim temacie, ale dobrze zrealizowana i zróżnicowana, z udanym zakończeniem i kilkoma satysfakcjonującymi scenami.
https://rateyourmusic.com/film/the_sunset_limited/

(serial) Sherlock - sezon III

Czemu ten serial jest dobry? Bo nie zważa na fakt bycia adaptacją. Zawsze w wypadku przekładania czegoś na nowe medium coś jest niedopowiedziane, zostaje zmodyfikowane, skrócone albo "musiało tak być, bo tak było w oryginale, chociaż to głupie". "Sherlock" jest kompletny, bo oddzielny, a jednocześnie w kontakcie z pierwowzorem. To konstrukcja zbudowana niemal od samego początku, mająca być samowystarczalna. Nie jest istotne, że Conan Doyle stworzył kiedyś postać bardzo spostrzegawczego człowieka z fotograficzną pamięcią, dodał mu przyjaciela imieniem John Watson, i oni rozwiązywali sobie zagadki kryminalne, wykorzystując przywilej bycia postaciami fikcyjnymi. "Sherlock" to coś, co można oceniać w osobnych kryteriach. Popis aktorstwa, inteligencji scenarzystów przy budowaniu intryg, ich umiejętności przy pisaniu dialogów oraz relacji... O montażu, zdjęciach i edycji nie trzeba nawet wspominać. To wciąż Top 3 wszechczasów pod tym względem, na równi z "Breaking Bad" oraz "Planet Earth".

Nigdy wcześniej nie pisałem o tym serialu, stąd taki wstęp. A teraz - sezon trzeci, pierwsza ważna premiera 2014 roku. Jeśli nie pamiętacie co się wydarzyło wcześniej to przypomnę: Sherlock skoczył z dachu i się zabił, Watson zapuścił wąsy co przyciągnęło żonę, Molly została lesbijką, Lestrade popełnił samobójstwo bo coraz więcej spraw nie dawał rady rozwiązać... Po co to piszę, przecież wszyscy wiecie co się stało. Clifhanger na koniec drugiego sezonu trzymał was za gardło przez prawie 24 miesiące (!!!), dając pole do popisu spekulantom. Niektórzy z nich nawet gadali,że Sherlock wcale nie umarł... Dziś istotne jest tylko jedno: czy serial trzyma poziom? Tak.


"Sherlock" nadal ocieka od ilości pracy przy nim wykonanej, chociaż niekoniecznie w rejonach które by mnie najbardziej usatysfakcjonowały. Nie pod względem fabuły całego sezonu, w obrębie samych odcinków jest całkiem dobrze, pomysłów na rozwój wydarzeń oraz budowanie napięcia nie brakowało, ale gdy spojrzeć na to z dystansu nie było tu jakiegoś spójnego motywu lub wątku. Do tego kilka historii kończy się "tak po prostu", po najmniejszej linii oporu.

Ale w kwestii relacji lub budowania postaci serial wszedł na zupełnie nowy poziom. Benedict Cumberbatch i Martin Freeman dostali tyle materiału do grania, że nawet jakby nie miałyby sensu, i tak byłyby złotem. Patrzenie na nich to czysta przyjemność. Będą mieć tyle niezwykłych chwil - śmiesznych oraz poważnych, będą razem pić, grać, bić się, krzyczeć na siebie... A zważcie na to, że nie mogę nic konkretnego napisać, co w tym sezonie bohaterowie będą robić. Postać Sherlocka postanowiono potraktować nieco poważniej, opowiedzieć nieco o jego dzieciństwie, stanie psychicznym i tym jak się sam ze sobą czuje. Watson będzie nieco istotniejszą postacią, bardziej zaangażowaną i mającą zdanie. Poważnie potraktowano nowy rozdział w znajomości głównych bohaterów, kiedy już nie mieszkają razem i muszą "przejść dalej". Świetnie poradzono sobie z wprowadzeniem nowej postaci, i jasno określono jej związek ze starymi.

W sumie sezon trzyma poziom - tu trochę mniej, w innym miejscu dużo lepiej, razem się to zbilansowało. Czekam na czwarty sezon. Clifhanger na złoto, o którym wprawdzie mogę napisać złe słowo lub dwa, mimo wszystko jednak jednak daje pewność, że twórcy widzą wszystko z o wiele szerszej perspektywie. Sezon trzeci był tylko przystankiem między drugim i czwartym, potrzebna była przerwa między pewnymi motywami. Stąd też brak pewnych tematów w trzecim, co pewnie zdenerwuje niektórych. Ale radzę wam - wstrzymajcie się do premiery sezonu czwartego. Ja tak zrobię.

Do przeczytania za dwa lata. A w tym czasie połknę ostatnie trzy epizody z siedem razy, gdy polecą w telewizji.


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Restless (6/10)

Romance & Low Fantasy, 2011


"Harold i Maude" na smutno i z Wasikowską zamiast starej. To w sumie wyczerpuje temat, ale spróbuję coś napisać. Otóż, Enoch Brae chodzi na pogrzeby ludzi, których nie znał. Na jednym z nich poznaje Annabel Cotton, która go rozpracowuje na pierwszy rzut oka. Jest w jego wieku, oboje nie chodzą obecnie do szkoły, i zaczynają wspólnie spędzać ze sobą czas. Między innymi chodząc na pogrzeby, albo porozumiewając się z duchem Japończyka z WW2. Poznają się. Widz dowiaduje się, jak wygląda ich życie osobiste, oraz że jedno z nich umrze za trzy miesiące...


W teorii brzmi to bardzo dobrze, ale szybko zacząłem zadawać sobie pytanie: czemu to nie wychodzi tak uroczo jak powinno? Taka scena nad grobem rodziców Enocha - Annabel zaczyna się zachowywać, jakby żyli, i właśnie się poznali. A Enoch się przyłącza i mają ten dziwny-ale-pozytywny moment. Ten film ma sporo momentów, które czuję i które działają, i owa rozmowa to jeden z nich. Czemu cały film nie jest taki? Nawet na wspomnianym "Harold i Maude" bawiłem się przednio, choć to film anarchistyczny.

Obstawiam nijakich bohaterów. Relacje między nimi są świetne, ale oni sami już nie. To bardziej główne osoby dramatu, który już nieraz widziałem. Zachowują się jak z góry zaplanowano, brakowało w nich naturalizmu - jedno dowiaduje się o stanie drugiego, "ojej, umierasz! Cóż, widać musimy się w sobie zakochać teraz". I jest miło, są razem, miłość po grób, seks, wymuszone rozstanie w gniewie żeby nie było zbyt monotonnie, powrót i zakończenie. A ja bym chciał zobaczyć bohaterów, którzy tylko się zaprzyjaźniają. Szczególnie wobec faktu, że wcześniej nawet tym nie byli. To by było coś!

Jak wspominałem,  poczułem kilka momentów, i ogólnie zapamiętam ten tytuł. Przynajmniej niektóre momenty, szczególnie motyw Hiroshiego.
https://rateyourmusic.com/film/restless_f1/

"Jest ptak, który myśli, że umrze gdy zajdzie słońce. Dlatego codziennie rano śpiewa, by wyrazić swoją radość, gdy odkrywa, że wciąż żyje"


Top 5 van Santa

1. Buntownik z wyboru
2. Restless
3. Moje własne Idaho
4. Słoń
5. Paranoid Park

czwartek, 9 stycznia 2014

Najczęściej słuchane w 2013 roku

Nic nie będę linkował. YouTube na to nie zasługuje, lepiej poszukać tytuły na własną rękę gdzieś na grooveshark albo Spotify.


Wykonawcy których najczęściej słuchałem w ciągu ostatnich 12 miesięcy:

1. Red Hot Chili Peppers (8 albumów)
2. Elliott Smith (5 albumów, w tym cztery po raz pierwszy)
3. John Frusciante (6 albumów)
4. The Beatles (4 albumy, w tym trzy po raz pierwszy
5. The Magnetic Fields (1 album)
6. Neil Young (3 albumy, w tym jeden po raz pierwszy)
7. Lady Pank (4 albumy, wszystkie po raz pierwszy)
8. David Bowie (4 albumy)
9. Fleetwood Mac (5 albumów)
10.The Rolling Stones (4 albumy, wszystkie po raz pierwszy)



Najczęściej słuchane piosenki:

1. Suzanne Vega – Gypsy
2. Elliott Smith – Between the Bars
3. Breakout – Modlitwa
4. The Stone Roses – This Is the One
4. Suzanne Vega – Tired Of Sleeping
4. The Cure – Last Dance
4. Lady Pank – List Do B.
8. Thelonious Monster – Body And Soul?
9. Agalloch – In the Shadow of Our Pale Companion
9. Lady Pank – Znowu pada deszcz


Przy czym "In the Shadow of Our Pale Companion", które słuchałem około 14 razy, trwa 15 minut, więc jakby to porównać czasowo - deklasuje "Gypsy" (28 odsłuchań) prawie dwa razy.



Najczęściej słuchane albumy:

1. The Magnetic Fields - 69 Love Songs
2. The Beatles - White Album
3. Red Hot Chili Peppers - Stadium Arcadium
4. Lady Pank - Łowcy głów
5. Elliott Smith - XO
6. Sufjan Stevens - Illinois
7. Elliott Smith - Either/Or
8. The Beatles - Abbey Road
9. Lana Del Rey - Born to Die
10.Ennio Morricone - The Legend of 1900



Ulubione piosenki, odsłuchane pierwszy raz w ciągu ostatnich 12 miesięcy:
1. Breakout – Modlitwa
2. Agalloch – In the Shadow of Our Pale Companion
3. The National – Runaway
4. Sufjan Stevens – Chicago
5. Thelonious Monster – Body And Soul?

wtorek, 7 stycznia 2014

Tajemniczy świat Arrietty (7/10)

Family & Low Fantasy, 2010


Arrietty to mały człowieczek żyjący razem z rodzicami w ukryciu przed ludźmi. Jest już wystarczająco dorosła, by móc z ojcem wyruszyć na przygodę w poszukiwaniu... kostki cukru.

To bardzo... chudy film. Niewiele tu postaci i historii jak na pełnometrażowy obraz, twórcy woleli się skupić na tym co mieli zamiast dokładać wątków, wybrali budowanie klimatu. Pokazali świat który mają do zaoferowania widzowi, jak bohaterowie w nim żyją. I to była dobra decyzja, bo okazało się wystarczająco ciekawe! Pierwsze 20-30 minut to po prostu zwykły świat z perspektywy tych malutkich ludków. Jak dają sobie radę z problemami, które wynikają z takiego położenia, zalewając przy tym widza falą ciepła i przepiękną animacją połączoną z prostymi dźwiękami. Nie ma legend o tym, skąd się wzięli, albo jak się nazywają, czym się różnią i tak dalej. Po prostu są mniejsi i mają przygody, chociaż najlepiej by było, jakby ich nie mieli, bo są niebezpieczne.

To po lewej to kot. Taki zwykły.

Większą część filmu poświęcono na relację Arrietty z dzieckiem - tutaj udało się zamknąć dzieciństwo. Krótko i konkretnie. Dzieciak nie dziwi się, czemu ona jest taka mała, po prostu jest i tyle. Nie ma też romansu, jest przyjaźń - o co momentami było ciężko. Szczególnie w końcówce. Pięknej, swoją drogą.

Parę momentów nie było wystarczająco ciekawych, wyjście fabularne nie było satysfakcjonujące, postać służącej to bardziej lenistwo scenarzystów niż cokolwiek innego (nawet namalowana jest w stylu ropuchy, która była w każdym innym filmie od Ghibli). Mały ale warty uwagi film, szczególnie jeśli macie dzieciaka pod ręką. Nie ma tu nawet za dużo typowego anime. Inny kolor włosów nawet nie rzuca się w oczy. "Arrietty" czaruje atmosferą i klimatem ze starej baśni.

Jeszcze plus za wku... wszystkich pseudo-feministek łapiących ból dupy na widok matki której spełnieniem marzeń jest luksusowa kuchnia.
https://rateyourmusic.com/film/借りぐらしのアリエッティ/

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wyznania (7/10)

Psychological Thriller, 2010


Nauczycielka straciła dziecko. Zabiło je dwoje dzieci, które nie odpowiedzą za swoją zbrodnię, bo są nieletni. Domaga się zemsty, więc dodaje do ich kartoniku z mlekiem krew z wirusem HIV. A to dopiero początek...

Miałem w trakcie seansu kilka poważnych problemów. Pierwszy to styl, byłem pewien że oglądam jakiś przerywnik, albo inną nieistotną scenę mającą wprowadzić klimat albo postać... nauczycielka mówi do uczniów, uczniowie mają ją gdzieś, gadają między sobą, robią swoje rzeczy, na to ponownie zostaje nałożona wypowiedź nauczycielki, a po chwili na to nakładają jeszcze raz chaos klasy, i tak jeszcze parę razy... A to nie sprzyja uważnemu śledzeniu akcji, właściwie całkiem skutecznie rozkojarza. Problem w tym, że to były istotne sceny. Drugi polega na tym, że większość opowieści zrobiono w tym stylu.

Reszta została zrobiono w konwencji typowej raczej dla anime. Dynamiczny rozwój akcji, szybki montaż, mnóstwo scen "z głowy bohaterki", wewnętrzne dialogi w których każde zdanie jest wypowiadane w innym miejscu, przez inną osobę, wszelki ruch wystylizowany jak tylko się dało... Ale to co działa na animacji nie musi wypaść dobrze z żywymi aktorami. To co da się oglądać w krótkim odcinku trwającym 20-parę minut niekoniecznie da radę przy pełnym metrażu.

Ciężko się przez to przebić. Całkiem późno doceniłem wysiłek włożony w fabułę. Chciałbym to ocenić niżej, bo film zrobiono w stylu zdecydowanie nie pode mnie. Dostrzegam jednak ilość pracy w niego włożonego, co chciano przekazać, i w sumie - czemu nie? Ich wola. Ja się nie wkręciłem, ale to jednak taki "Oldboy", tylko z nieco młodszymi bohaterami. Może przy drugim seansie, gdy już będę przygotowany, ocenię to wyżej? Bo pewne sceny siedzą mi w głowie nadal, a poważnej i wielowątkowej narracji mogę tylko przyklasnąć.
https://rateyourmusic.com/film/告白/

piątek, 3 stycznia 2014

Lubię swój blog - podsumowanie pierwszego roku

Przeniosłem się tutaj, bo chciałem by to co napiszę należało do mnie, a nie odbiorcy. I docelowo, by odstresować się od wszystkich negatywnych stron Internetu. I w skrócie, to mi się udało. Nawet zebrało się wokół mnie tych kilku ludzi, których reakcje za każdym razem jakoś mnie zaskoczą. Zawsze w pozytywny sposób. Takie rzeczy w Internecie są możliwe!

Ale okazało się, że pisanie bloga oferuje wiele więcej.

Udało mi się zorganizować swoją część życia poświęconą kinu. Późno się zorientowałem, że pisanie o byle czym nie jest atrakcyjne dla czytelnika, ale gdy do tego doszło - znalazłem czas na wszystko. Wcześniej miałem problem ze znalezieniem miejsca na dosłownie wszystko: seriale, długie filmy, stare filmy, polskie, powtórki, nowości... Blog zmusił mnie do organizacji w biegu, uporządkowania tego wszystkiego by był w tym zasada, logika. By fakt pojawienia się notki o danym filmie miał uzasadnienie.

Nie wiem, jak to wygląda z pozycji czytelnika. Z mojej strony jednak widzę same plusy: mój ranking ulubionych filmów, na przykład. Było tam ponad 200 pozycji. Wyczyściłem go pod koniec 2011 roku, i dodawałem tam tylko filmy które powtórzyłem (bo nie dało rady porównać sensownie obrazu widzianego w 2007 roku z tym obejrzanym w 2010, nie mówiąc już o tym, jak zmieniłem się ja i moje spojrzenie na filmy). Na końcu 2012 roku, po 26 miesiącach od wyczyszczenia, lista liczyła jakieś 25 pozycji, uwzględniając przy tym te którym obniżyłem oceny, dawało jakieś 30-kilka powtórek. Dzisiaj na liście jest ponad 60 tytułów, a ogólnie powtórzyłem dobre dwa razy tyle. W tym "Taksówkarza" i inne uznane filmy, które dawno temu oceniłem niżej i dziś nie mam jak tego uzasadnić, bo nic nie pamiętałem...

Wcześniej okresowo przechodziłem z fazy "nie mam co oglądać, tego mi się nie chce" do "kurczaki, tyle jeszcze muszę obejrzeć!" i łapałem się po kolei za wszystko, co miałem pod ręką. Po czym entuzjazm szybko mnie opuszczał, więc gdy znowu miałem wahanie nastrojów zmuszałem się, by oglądać, najlepiej 10 filmów dziennie, bo kto wie, kiedy znowu będę miał taki humor... Teraz jest już inaczej. Oglądam na większym luzie, kontroluję te wszystkie "segmenty" światka filmowego, godzę je i nie mam potrzeby, by to przyspieszyć. Kiedyś robiłem około 450 filmów rocznie, a zdarzyły się miesiące w których widziałem 50-60 tytułów. W 2013 roku widziałem niewiele ponad 300, z czego spora część to były powtórki, więc rzeczywista liczba oglądanych była jeszcze mniejsza. I co? I nic. Jeden dzień, jeden film. Czasem zdarzy się więcej, ale liczba notatek jest stała, dzięki czemu mogę pozwolić sobie na dzień bez filmu. Ale nie mogę sobie za to pozwolić na dzień bez notatki. I co dzień się zbieram, by coś napisać. Nie wspominając już o felietonach, które pojawiają się, jakby nie było, od wakacji. Nigdy wcześniej nie udało mi się zachować takiej stabilności.

Są ludzie mówiący: "Brzmi dobrze, kiedyś obejrzę". 8 miesięcy później przypominają sobie o tym tytule, a oglądają go po kilku latach. A ja mogę taki tytuł umieścić w konkretnym przedziale czasowym, i powiedzieć: "obejrzę ten film w lipcu". I naprawdę to zrobić.

Dzięki ci, blogu, za pomoc w organizacji własnym czasem. I możliwość zaplanowania notatek, to cholernie dobra opcja.

Mam też za sobą standardowy chrzest nowego blogera, naukę opcji jakie mam do dyspozycji (oraz ograniczeniami), do tego mam tu jakąś bazę, pierwsze "obsuwy" z terminem za sobą i posypywanie głowy popiołem, eksperymentowanie z tematyką oraz wyglądem... W każdym razie, mam tę garść powodów by być zadowolonym. W 2014 roku więcej szlifowania, więcej seriali, więcej długich obrazów. Więcej porządku. Prawdopodobnie obok miesiąca seriali zorganizuję sobie miesiąc na wyłączność dla długich filmów. Za dużo ich, by się zadowolić obejrzeniem dwunastu w ciągu roku.

Garść statystyk: typowy gość tej strony to Polak, korzysta z Mozilli (42%) oraz Windowsa (92%). Najpopularniejszych postów i liczby odwiedzin nie będzie, bo boty reklamujące seks-strony psują statystykę. Ale załóżmy, że te 30 tysięcy w tym roku zrobiłem (tyle wejść z Polski), a te 6000 wejść z Rosji to właśnie boty były.;-) Pozostałe 12 tysięcy wejść z innych stron świata to moja tajemnica.

Moja ulubiona notatka - ta poświęcona "Szczęściu". Przy pisaniu jej miałem świadomość, że to będzie mój film roku. Przy robieniu podsumowania okazało się, że jednak był jeden lepszy... Ale o tym za tydzień.