piątek, 30 stycznia 2015

"John Wick" (6/10) Ciekawe, co mu zabiją w drugiej części?


Zabili mu psa, więc idzie się zemścić, niszcząc każdego kto mu stanie na drodze. Bo zwierzątko dostał jako prezent od żony, która nadała mu go zza grobu, by miał co kochać. I to w sumie wszystko, poza wstępem są może jeszcze trzy sceny w których coś mówią. Cała reszta to akcja, i w zasadzie to była całkiem satysfakcjonująca.

Fabuła jest znośna. Daje kontekst, jest bardzo podstawowa, nie przeszkadza. Wiedziałem, kto jest kim i co się dzieje. Dobrze łączy poważne akcenty z komiksowymi scenami przemocy - gdy John Wick leci na plecy z 1 piętra, czuć jego ból. Ale zaraz potem wstaje i sobie idzie, ledwo bo ledwo, ale jednak pozostaje to spójne. Jest tu nawet miejsce dla absurdalnego hotelu dla morderców, w którym jest lekarz przez 24/7, za pokój pewnie płaci się w milionach za godzinę, i nikt nie zadaje pytań. Dodatkowo, za recepcją stoi Matthew Abaddon, z jakiegoś powodu posługujący się akcentem nie dającym się zidentyfikować. Lester Freamon też się pojawi, ale jego nie warto nawet wspominać, i sam nie wiem, po co tu wystąpił.

piątek, 23 stycznia 2015

"Na skraju jutra" (6/10) Dobra zabawa!


Action, 2014


Ludzkość w strojach mechów walczy z robotami z kosmosu. Pułkownik Cage zachęca wszystkich do wstąpienia do armii oraz głosi dobrą nowinę, jakoby Ziemia wygrywała ten pojedynek. Problem w tym, że Cage nigdy w armii nie był i mechem nie umie się posługiwać, ale siłą zostaje tam wprowadzony, zakładają mu mechowe dodatki i spuszczają na pole walki. Szybko ginie, niewiele wcześniej zdziaławszy. Ale od razu budzi się 24 godziny wcześniej, tuż po tym, jak został siłą wciągnięty do wojska, i powtarza cały dzień od początku. I od nowa...

Sekwencje akcji są na szczęście godne obejrzenia. Jeśli oczekujecie Toma Crusie'a i Emily Blunt wewnątrz mechów bijących się z tymi mackami z "Matrixa", to właśnie dostaniecie. Jest wiele treningów, główna bitwa, walki w zniszczonym mieście. Solidna robota.Bardzo zaskoczyło mnie, jak wiele tu humoru, którego źródłem jest gapowatość bohatera, który wobec absurdalnych wydarzeń reaguje niedowierzaniem, rezygnacją, czarnym humorem, sarkazmem... i absolutnie cudownie reaguje na każdorazową śmierć. Duża zasługa w tym wysokiego tempa i znakomitego montażu w którym udało się oddać ile czasu zajmuje Cage'owi dotarcie do wszystkiego za -entą próbą.

wtorek, 20 stycznia 2015

Najlepsze odcinki seriali jakie zobaczyłem w 2014

Mam nadzieję za rok być bardziej na bieżąco z nowościami i móc zrobić drugą listę wyłączającą najnowsze pozycje... Ale to jeszcze nie w tym roku. 52 tygodnie za mną, a ja w tym czasie zobaczyłem z 40 sezonów różnych seriali. Pośród nich było mnóstwo perełek, które chcę wyróżnić.

- Bez spoilerów
- Bez powtórek
- bez dokumentów
- Jeden odcinek na produkcję
- Trzy z niżej opisanych można oglądać bez znajomości reszty produkcji ("South Park", "Newsroom")



Miejsce 10: "Everyone's Waiting" ("Sześć stóp pod ziemią / Six Feet Under" - 5x12)

Opowieść o rodzinie Fisherów świadczącej usługi pogrzebowe to czarna komedia na początku, a pod koniec czysty melodramat, dotykający kwestii śmierci, homoseksualizmu, szukania szczęścia i wielu innych. Podczas gdy wciąż aktualne pozostaje pytanie, czy ostatni odcinek w ogóle jest dobrym zakończeniem, ostatnie 10 minut to jedna z najsilniejszych chwil w historii kina. Nawet jeśli się nie zgodzisz i zaprzesz jak ja, i tak pękniesz. Próbowałem sobie powtórzyć, nie dałem rady, wyłączyłem w połowie. Smutna rzecz. Czy to uczciwe, by wysoko oceniać cały odcinek jedynie na podstawie fragmentu? Kiedyś się tym problemem zajmę. Ważne jest, że to trzeba zobaczyć. Piękna chwila gloryfikująca życie.

sobota, 17 stycznia 2015

Zawsze woda (5/10) Film wypełniony energią morza

Coming-of-Age, 2014


Prosta opowieść o tym, że gdzieś w Azjatyckiej części świata jest sobie dorastająca dziewczyna której umiera mama, a nasz bohaterka sobie z tym radzi, akceptując w końcu śmierć jako część życia... To może nie jest banalna produkcja, ale bardzo podstawowa, w której jest niewiele elementów. Przemiana czy też jakakolwiek ewolucja jest śladowa i ledwo zauważalna, a wszystkie wydarzenia - których jest niewiele - mają skromny impakt na pozostałe elementy produkcji. Których ilość również powoduje niedosyt.

Przed jednym muszę was ostrzec: jest tu bardzo drastyczna śmierć kozła. Nie jest tak, że zwariowałem - mam świadomość, że kozioł zapewne i tak by został zaszlachtowany, jedynie uwieczniono to na kamerze jako element historii. Ale jednak, bądźcie na to przygotowani. Cały film zaczyna się od podwieszenia zwierzęcia, nacięcia na szyi gdy ten jeszcze żyje, zajrzenia mu tam i... medytacji wokół zjawiska. Bo trochę to trwa jednak. Się nasłuchałem...

"Still Water" polecam przede wszystkim miłośnikom przyrody, a szczególnie morza. Film jest wypełniony bryzą i szumem przypływu, wiatrem między drzewami, kamera fascynuje się tym bardziej niż resztą produkcji. Współgra to z historią, w której wielkie znaczenie ma śmierć jako przemiana energii, która przecież podróżuje falami. Ujęcia natury jedynie to wizualizują. Szumią wokół widza energią bliskich, którzy odeszli, tajemniczej przyszłości i wszystkich innych rzeczy, z których składa się dusza. Po seansie to uczucie faktycznie zostaje z widzem... na jakiś czas.

czwartek, 15 stycznia 2015

Ulubione piosenki Garreta z 2014 roku

Pisałem już, co myślę o współczesnej muzyce. Jest jej tyle, że niczym dzieciak pierwszego świata jestem o krok od narzekania, że za dużo tego dobrego. Teraz chcę wymienić to co najlepsze.

Moje podsumowanie zaczyna się w trzeciej minucie i trzydziestej czwartej sekundzie "Blood Guru" Hail Spirit Noir. Wcześniej wokalista krzyczał, czego nie bardzo lubię, ale w tej sekundzie zaczęła się solówka, którą do dziś chcę mieć blisko siebie. Potem również ryzykuję, dając kilka niepopularnych kawałków, które jednak w mojej opinii zasługują na wyróżnienie. Zarówno staromodny David Crosby jak i bardzo nie-pinkowa "Nervana" Pink Floydów. Jedno jest pewne: z każdym kawałkiem jest coraz lepiej i lepiej, zaliczając po drodze melodeklamację La Dispute w "Object in Space", riff "Modern Blue" w piosence Rosanne Cash, kończąc na huraganie gitar w "An Ocean in Between the Waves" od The War on Drugs. Najkrótsza trwa mniej niż 3 minuty, najdłuższa prawie 13. Razem 15 utworów trwających 84 minuty.

piątek, 9 stycznia 2015

"Whiplash" to film o miłości do człowieka


Stoisz w swoim pokoju który dzieliłeś z bratem przez pierwsze 14 lat swojego życia, tylko tym razem jest ono puste. Pod nogami masz deski, czujesz ich zapach. Zawiąż opaskę na oczach i kręć się w miejscu. Gdy stracisz panowanie nad kolanami, udaj się w stronę okna, bez wiedzy jak wysoko jesteś ani który kierunek powinieneś obrać.

Lecisz.

Masz tylko jedną przeszłość by zdecydować, czemu to zrobiłeś. Nadać znaczenie wydarzeniu, które jest bez sensu. Dla innych. Inaczej zginiesz.

Ale lądujesz bez szwanku, miękko i bez pamięci paniki, która wypełniła twoje oczy podczas reszty twojego poprzedniego życia.

Zrób to. Wyląduj.


Tak. Dokładnie. Rano myślę, jak tu zdobyć nowych czytelników, a wieczorem stwierdzam, że zacznę pisać o filmie od poematu... albo do czego to powinno się klasyfikować. I tak znajdzie się jakiś łoś, który nazwie mój tekst recenzją. Założę się o kilogram marchewek.

Dobra, a więc "Whiplash"
Czyli uderzenia bata, skręcenie karku lub kawałek Metalliki. Jest w tej produkcji kilka scen wartych uwagi, niektóre z nich można przywołać bez obawy przed spoilerami. Jedną z nich jest scena, którą udostępniono w Internecie jako materiał promocyjny z komentarzem reżysera. Ta scena jest pierwszą w filmie. Nie ma żadnego innego wstępu, nie wymienia się nazwisk, niczego nie uzasadnia - czemu bohater gra, gdzie dorastał, ile ma lat... Nie było takiej potrzeby, wszystkie podstawy podane są w tej krótkiej scenie. Temat, bohaterowie, relacja, muzyka, wszystko. Nie ma czasu, ten film się śpieszy, musi wykorzystać każdą minutę jaką tylko ma. Czyste kino pozbawione nienaturalnych dialogów.

Inną sceną jest spotkanie rodzinne Andrew. 
Niby nic, zwykły posiłek umieszczony gdzieś w pierwszym lub drugim akcie i nie ma żadnej wartości dramaturgicznej. Bohater nie podejmuje po niej nowych decyzji, a jednak to istotna chwila w której widz poznaje tę postać. Widzi, jak ten opowiada co osiągnął a jego najbliżsi mówią tylko: "Tak? To fajnie." Nie rozumieją skali tego sukcesu, jazzu, perkusji. Andrew stara się, by zrozumieli, zaczyna się chwalić, że bycie w tej grupie to jak finał Mundialu. W odpowiedzi słyszy: "Ale to muzyka. Ocenia się ją subiektywnie, prawda?" Ta jedna scena wyjaśnia całą sylwetkę głównego bohatera i odpowiada na wszystkie pytania, jakie widz mógłby mieć na jego temat. I pamiętałem odpowiedzi jakie wtedy dostałem, aż do końca seansu.


niedziela, 4 stycznia 2015

Justice League: War (6+/10) Tycie Avengers

Superhero, 2014


Jakby z produkcji Jossa Whedona wyjąć całą fabułę - jakkolwiek skąpa by ona była - i zostawić samą inwazję obcych oraz superbohaterów walczących z kolejnym palantem chcącym terraformować naszą zieloną planetę... Wtedy zostaje "Justice League: War". Animacja trwająca 80-minut, w której Wonder Woman je lody, Victora ojciec nie kocha, a Superman rzuca Batmanem przez kilka budynków, bo w "Man of Steel" robił większą demolkę, więc czemu nie. Poza tym pojawi się Flash, Zielona Latarnia oraz Shazam, kimkolwiek on jest.

I to w sumie wszystko, naprawdę. Batman z Zieloną Latarnią chodzą po kanałach Gotham, znajdują tam obce coś, co prowadzi do otworzenia portali przez które wchodzą obcy, więc się biją przez 40 minut. Po drodze dołączają do nich reszta postaci.


sobota, 3 stycznia 2015

Pelle zwycięzca (7/10) Film pełen życia

Historical Drama, 1987


XIX wiek. Lasse, szwedzki ojciec w podeszłym wieku (grający go Carl Adolf von Sydow miał wtedy prawie 60 lat) wraz z potomkiem wyruszają do Danii, gdzie życie miało być tak bardzo lepsze. Mieli jeść pieczywo całe obsmarowane masłem, na Wigilię miała być pieczeń z rodzynkami, a dziecko mogło się bawić zamiast pracować. Na miejscu jest ciężko, ale - cytując opis - "nie poddają się i stawiają czoła życiu". Takie opowieści lubię, co zaskakuje szczególnie mnie. Film jest długi, trwa te 2,5 godziny. Niby nie wciąga, akcja toczy się niemrawo, mogłem wyłączyć i dokończyć innym razem... ale wolałem zostać.

Na miejscu bohaterowie giną w tłumie innych imigrantów - młodszych, bardziej hałaśliwych, którzy zdobywają pracę od razu i opuszczają port. A Pelle z ojcem zostają na lodzie. Dopiero po kilku godzinach pojawia się spóźniony dziad i oferuje im pracę. 100 koron rocznie. Zabiera ich na farmę, gdzie będzie się toczyć prawie cała reszta filmu, której dominująca część to życie w tamtych czasach, w tamtych warunkach. Parę lat dorastania, rozwoju... życia.