wtorek, 31 marca 2015

"Agenci T.A.R.C.Z.Y." (sezon I) Lubicie znęcać się nad serialami?

Teen & Superhero, 2013


Opis tej produkcji brzmi: Agent Phil Coulson wraca do S.H.I.E.L.D., gdzie dowodzi małym oddziałem świetnie wytrenowanych agentów, którzy zajmują się niesklasyfikowanymi jeszcze dziwnymi i trudnymi do zrozumienia sprawami. Potem to się zmienia, dlatego już nawet nie pamiętałem. Pierwsze wrażenie nie jest złe - jest jak jest, ale nie nudzi, nie zabija głupotą, da się oglądać. Jest dosyć standardowo: zbieranie ekipy, parę lekkich żartów, jakaś rebeliancka postać która na koniec zaczyna pracę dla tych, których nie lubi. Brzmi jak 10 innych seriali, które nawet taki laik jak ja widział.

A więc konkrety: "Agenci..." to serial nastolatkowy, co wiele mówi. Ludzie, którzy coś faktycznie umieją, trzymani są na drugim planie, a na pierwszym są ludzie którzy nic nie umieją ale są jacyśtam (nie przestrzegają reguł, nie współpracują w drużynie, fsdhfdfj!) i muszą pracować nad swoim charakterem i to wszystko czego trzeba by być najlepszym, najważniejszym, najbardziej lubianym. We wszystkim. Gdy jest lekko, jeszcze da się na to patrzeć, ale gdy dojdzie do poważniejszych momentów, to widać, że ci ludzie nie rozmawiają ze sobą jak dorośli.


czwartek, 26 marca 2015

(felieton) VoD nie jest dla mnie, choć jest temu tak bardzo bliskie


W teorii to ideał. Jest sobie strona, na niej film, zakładasz konto albo nie i oglądasz, wcześniej płacisz kartą w kilka chwil i masz np. 48h by obejrzeć dowolną ilość razy. Czasem od razu w HD, czasem trzeba do tego dopłacić, czasem bez HD i już. Teoria.

W praktyce część takich stron należą do TVN, Polsatu i innych, a to wiadomo: niech ich pies goni. Inne są związane z konkretną usługą telewizyjną. I jeśli tego nie wiesz to się wystraszysz, bo cię proszą o podanie peselu przed obejrzeniem. Ale tak czy siak, ich też niech pies pogonił. Ja chcę film, a to czego nie chcę, to wykupowanie abonamentu we wszystkich dostawcach, by dopiero potem zapłacić za obejrzenie "Watahy". A byli tak blisko dostania moich pieniędzy... Kwestię tego, ile z moich pieniędzy na ten "legalny" proceder naprawdę idzie do twórców, a ile na haracz, wolę zostawić.

Należy dodać, że VoD to tak naprawdę VHS bez reklam. Jakość obrazu to jedno, ale przede wszystkim nie ma opcji które są standardem od czasu DVD, czyli wyboru wersji językowej czy też z napisami. Wciąż jestem nowym odbiorcą tej usługi, więc nawet nie zwracam uwagi przed zakupem. Dopiero po odpaleniu "Bardzo poszukiwanego człowieka" słyszę lektora, a przy "Muppety: Most Wanted" polski dubbing. I reaguję donośnym: "CO KURWA?!".

niedziela, 22 marca 2015

"In Your Eyes" (4/10) Słaby film nad którym warto się pochylić

Low-Fantasy, 2014


Wyjątek od reguły - nisko ją oceniam, ale i tak poświęcam niniejszej produkcji miejsce na blogu. Czasem trafi się na tytuł będący zły w dobry sposób. Można obejrzeć i uczyć się, jak powinna wyglądać produkcja filmów na poziomie. Przypomnieć sobie, że podstawowe elementy w filmie też można zepsuć, i bardziej docenić pozostałe produkcje.

Zaznaczę tylko, że to nie jest tragiczny obraz. Ale jest zwykły i nie spełnia obietnicy. Jest też nieco niezręczny.

Fabuła wygląda następująco: pewna kobieta i mężczyzna mają zdolność widzenia wzajemnie oczami tej drugiej postaci. Są od siebie oddaleni o połowę Stanów Zjednoczonych, nie znają się, ale w ważnych chwilach nagle widzą to co widzi tamta druga osoba. Czasem wystarczy jak się zdenerwują, ale najczęściej jest to coś o wiele poważniejszego. Jak wypadek. I wtedy oboje zachowują się, jakby wpadli na drzewo, chociaż tylko jednej jest tak naprawdę źle. Gdy dojrzewają, uczą się kontrolować tę zdolność i zdają sobie sprawę, że nie zwariowali. Ta druga osoba naprawdę istnieje...


sobota, 21 marca 2015

"O-Bi, O-Ba. Koniec cywilizacji" (8+/10)

Post-Apocalyptic, 1985


Post-apokaliptyczna sceneria, ludzkość schowała się pod kopułą poza którą jest mróz i promieniowanie, którego nikt nie przetrwa. Ostało się 2000 dusz, i pozostaje im tylko czekać na Arkę - czym ona jest? Samolotem? Statkiem? Latającym spodkiem? Zbawieniem? Szczęściem? Ratunkiem? Niebem? Celem w życiu? Usprawiedliwieniem? Wytłumaczeniem? To metaforyczna podróż, w której każda postać i linijka dialogu jest jakimś symbolem. Wszyscy wiedzą, że Arka tak naprawdę nie istnieje - ale czynią ją prawdziwą. Jedni okłamują się - inni słysząc głos z mikrofonu zapewniający o nieistnieniu walki i zaprzestaniu czekania zyskują pewność, że Arka jednak jest rzeczywista. Każdy ma do niej inny stosunek. Miejscowy generał nie mający realnej władzy krzyczący "Tam nic nie ma, tu też nic nie ma, ale tu przynajmniej jestem królem!". Prostytutka pyta: "Wy sprzedajecie swoje mózgi, ja sprzedaję swoje ciało. Daję trochę radości. Które z nas jest gorsze?". Jakieś brudne dziecko po serii zapewnień, że Arka nie istnieje, zapyta: "Głupcze! Skoro wiesz, że nie jest prawdziwa, to czemu sam jej nie zbudujesz?"

Wszyscy są tu głupcami. Tak się do siebie nawzajem zwracają. Iście hipnotyzująca satyra na głupią część ludzkości, ich stagnację, wiarę w cuda, do tego parodia reżimu PRL. Sci-Fi jakby Lem pisał scenariusz.

I jak to wygląda! Co za film! Żywiołowa kamera będąca cały czas w biegu, obraz skąpany w błękicie, jedynym źródłem światła są tu gigantyczne reflektory. Częsty rozmach z wieloma ludźmi na scenie jednocześnie brodzących w oparach mgły. Zaskakujące i trudne do uwierzenia wykorzystanie banalnie prostej scenografii, czyli biednych i surowych PRL'owych zabudowań, wyglądających miejscami jak kanalizacja. Jak ludzie mają tu żyć? Tylko po apokalipsie!

Przykładowa scena, jak zrobić coś z niczego: http://youtu.be/DD7jlbn9n-g?t=5m15s W takich chwilach łatwo jest uwielbiać polskie kino!

niedziela, 15 marca 2015

"Zatrzymane życie" (7/10) Wiele rzeczy spodobało mi się tu

Drama, 2013


John May zajmuje się zawodowo dbaniem o samotnych zmarłych. Ludzi, którzy zostali znalezieni po kilku dniach gdzieś w motelu, nie mają rodziny, nikt ich nie zna. Pan May bada ich rzeczy osobiste, sprawdza czy faktycznie nie mieli bliskich - zazwyczaj nawet jeśli z kimś da radę się skontaktować, to ta osoba nie będzie chciał przyjść na pogrzeb. John przyjdzie więc sam i wysłucha przemowy księdza. Nie ma życia osobistego poza pracą, trzyma w domu album fotograficzny ze zdjęciami ludzi, których pożegnał. To jest jego celem życia - zapewnić pamięć tym, o których nikt inny nie powie już ani jednego słowa. Żyją tak długo jak żyje on sam. Zmienia się to, gdy natrafi na sprawę w którą postanowi się zagłębić bardziej.

"Still Life" jest skupionym filmem, i przypominał mi "Idę". Każde ujęcie jest treściwe i niezbędne, a do tego krótkie i jeśli akurat natrafi się coś dłuższego to wtedy również będzie miało to swoje uzasadnienie. Dla przykładu, scena na cmentarzu, w której bohater idzie dosyć długo pośród grobów zanim dojdzie do trawnika i położy się tam. Jasny znak dla widza, że to nie jest przypadkowa decyzja, jakiś impuls, ale wypracowane miejsce. "Jego" miejsce, które lubi, i tu świadomie zmierzał. "Zatrzymane życie" jest dynamiczne, chociaż tematyka tego nie zapowiada (metraż wynosi niecałe półtorej godziny), a sceny badania "miejsc zdarzenia" wygląda jak fragment kryminału.

wtorek, 3 marca 2015

(serial) Heimat: Eine deutsche Chronik

Historical Drama, 1984


Wielu kliknięć mi to nie załatwi, hihi. Tytułowy "Heimat" to po niemiecku "Ojczyzna", początkowo był dokumentalnym projektem który rozwinął się w miniserial trwający blisko tysiąc minut i doczekał się kilku kontynuacji, z których ostatnia ukazała się w 2013 roku. I wszystkie wyszły spod ręki nowofalowego reżysera, Edgara Reitza. Pokazuje on losy rodziny żyjącej na wsi, począwszy od lat 20'tych XX wieku, kończąc na roku 1984. Wprowadzenie nowinek technologicznych, elektroniki, telefonu, dojście Hitlera do władzy, SS poszukujące członków, nowa nadzieja dla biednego kraju, atak Polski na Niemcy którego nie można było tak zostawić, więc oddano i wywołano tak WW2...

Zamysł jak najbardziej ciekawy, sam nieraz myślę o tym, że chciałbym zobaczyć jak wyglądało szkolnictwo albo szpitale na przełomie wielkich zmian, np. po obradach Okrągłego Stołu, albo właśnie po skończeniu wojny. Wykonanie jest jednak czymś innym niż oczekiwałem - związki bohaterów z historią są o wiele za małe, nawet jak na takie założenie, a przez to sama fabuła nie jest ciekawa, bo to w zasadzie opowieść o życiu zwyczajnych ludzi których nie zapamiętywałem, a ich losy szybko umykały mi z pamięć. Kolejne epizody oglądałem jakby "na czysto", bez pamięci wcześniejszych - z drobnymi wyjątkami.

11 epizodów, trwających od 58 do 140 minut

Zaskoczony za to byłem sposobem realizacji. Spodziewałem się wolnego, autorskiego kina, albo czegoś w stylu "Berlin Aleksanderplatz", a jednak "Heimat" jest bardzo dynamiczny. Dużo tu dialogów, akcja radzi sobie bez postojów. Tak, to zwykła opowieść w stylu "Samych swoich" z którego wyjęto humor, ale na to czym jest, opowiedziano to całkiem żwawo.

Najciekawszy był odcinek 9, rozgrywający się w 1955 roku. To właściwie porządne kino coming-of-age w stylu "Stowarzyszenia umarłych poetów", w którym syn głównej bohaterki dorósł i teraz podrywa dziewczyny na poematy, gra w zespole jazzowym i zakochał się w starszej o 11 lat kobiecie. Sporo tu też przyjemnych momentów które mogą zapaść w pamięć, jak choćby lot helikopterem na początku. To właściwie taka oddzielna fabuła w której z tyłu przewijają się znane z wcześniejszych lat twarze.

Najbardziej w całości podobał mi się ten stary świat, o którym narrator opowiadał na początku każdego odcina, przeglądając fotografie i opowiadając w skrócie wcześniejsze epizody.

niedziela, 1 marca 2015

"12 gniewnych ludzi" (5/10) Nudziłem się.


Nie wiem, w jakim stopniu dotyczy to samego filmu, ale koncept z ławą przysięgłych to skończony debilizm.Nie jestem nawet pewny, po co tam sędzia jest, i czemu to on ma najwyższy autorytet. Są adwokaci,prokuratorzy, fakty, przesłuchania, wszystko obiektywnie (w teorii, temat grania pod publikę na emocjach zostawię), a potem 12 przypadkowych ludzi może to mieć w dupie i robić co chce. Nawet skazać na śmierć, i tow przypadku niepodważalnej niewinności. Chyba o tym jest ten film, że system jest spierdolony? Tylko czemu robi to w ciągu pierwszych 6 sekund, by trwać potem kolejne półtorej godziny? Wystarczy przedstawić sam koncept takowej "sprawiedliwości" dowolnemu myślącemu i ten sam zrobi swoje, film mu nie jest potrzebny do tego. Lumet ma widzów za idiotów?

Powinni o tym uczyć w szkołach. Jak do takiego cyrku doszło. Domyślam się, że to miało łączyć klasę wyższą z niższą i średnią - uczeni dowodzą i trzymają władzę, ale to ci najprostsi muszą zostać przekonani o tym, że sprawiedliwość się dzieje. Ale czy to prawda? Powinni o tym uczyć w szkołach. Serio jestem zainteresowany. Szkoda, że "12 gniewnych ludzi" omija ten temat.

Dobra, teraz sam film. Podobał mi się sam początek, który następuje po kilku minutach. Słynne pierwsze ujęcie, przedstawiające wszystkich bohaterów - widzę tu kunszt i umysł reżyserski oraz aktorski. Nie mam siędo czego przyczepić, nawet Lubezki za kamerą zrobiłby tylko niewielką różnicę. Moment perfekcji. Potem coraz rzadziej widziałem podobny umysł. Jakby nagle twórcy zapomnieli, jak się robi filmy.