niedziela, 30 listopada 2014

Wolny strzelec (+ anegdota z kina)

Neo-noir, 2014


Po ulicach Los Angeles jeździ kilku ludzi z kamerami. Nie są związani z żadną ze stacji telewizyjnych, ale zależy im, by być na miejscu zdarzeń pierwszymi i sprzedać nagranie do którejś. To może być wypadek, pożar, strzelanina, katastrofa, napad z włamaniem - cokolwiek. Lou Bloom jest samotnikiem - ma własną kamerę, jeździ własnym samochodem, sam zatrudnia pomocnika który robi za drugi obiektyw oraz GPS. Z pozoru liczy się tylko mięsisty materiał, który będzie można skadrować i wziąć za niego hajs. Sprawa jednak nie jest tak banalna - temat kontrowersyjności oraz pokazywania treści graficznych przez media to tu wątek ledwo obecny. Sama prezentacji pracy w stacji czy policji na miejscu zbrodni jest nieco zbanalizowana i "byle-jaka". Szczególnie, jeśli oglądaliście wcześniej "Newsroom".:)


Mnie zaintrygował główny bohater, który nie jest jasny i łatwy do przewidzenia. To głównie zaleta całej produkcji - wiele tu chwil które nie są standardowe i nie idą zgodnie z myślą widza oczekującego typowego kina. Główny bohater jest niespodzianką w każdej kolejnej scenie, pokazuje niebywałą klasę i styl, a wszystkiego jego skrajności łączą się w całość, reżyser nie utrudnia ani też nie ułatwia dokładnego poznania go. Wszystko jednak tworzy spójny, logiczny obraz, który dostarcza odpowiedzi, chociaż w związku z zakończeniem - o którym za chwilę, bez spoilerów - nie bardzo wiem, co z tymi odpowiedziami mam teraz zrobić.

Lou Bloom z jednej strony zatrudnia pomocnika, by ten pomagał mu z nawigacją gdy ten będzie prowadził swoje auto z dociśniętym gazem przez nocne LA, z drugiej - zna miasto lepiej od niego, i orientuje się w tym, które ulice są w trakcie remontu. Nagrywa fenomenalny materiał na którym widzi bandytów, by następnie wyciąć wstęp i nie pokazać go policji. A resztę zanosi do najpodlejszej telewizji w mieście by wytrzeć tamtejszą prezes o podłogę, dobitnie uświadamiając jej, że bez jego materiałów oglądalność spadnie i ta poleci ze stanowiska. Kim jest bohater i jakie są jego prawdziwe motywacje? Zastanawiałem się nad tym gdy razem jeździliśmy rozświetlonymi w mroku ulicami Los Angeles jego klasycznym, czerwonym samochodem.

To po prostu porządna produkcja. Sprawnie wyreżyserowana, dobrze odegrana, ciekawie napisana (najlepszy składnik). Ma prawie wszystko co było trzeba, po seansie powinniście być usatysfakcjonowani. Ja na pewno, bo nawet zakończenie było słabe w taki obiecujący sposób. Moja ocena byłaby wyższa, gdyby nie finał. Napisać, że film się urywa, to za mało. On się dopiero zaczął rozkręcać. To powinna być dopiero pierwsza trzecia opowieści. To był jedynie pilot serialu, który anulowano i nie zobaczę drugiego odcinka. Prezentacja bohatera, pomysłu, tylko rozwinięcia brakuje. Co też wywołuje we mnie pozytywne uczucie - chciałem więcej.

A może za rok Netflix zapowie pierwszą serię "Nightcrawlera"? Byłoby miło. Opening z Judas Priest itd...
6/10


Anegdota: nie widziałem początku filmu. Seans był w innym mieście, do którego jedzie się 20 minut. 16:20 bus, o 16:45 "Wolny strzelec" miał się zacząć. Pierwszy się spóźnił, byłem na miejscu o 16:50. Miasta w ogóle nie znałem, jeszcze się zgubiłem, na szczęście starsza para mnie zaprowadziła do kina, bo miała po drodze. Będę im to pamiętał. Tu najlepsze: z powodu wyborów wejście do kina było "Obok". Wchodzę z boku i nikogo, żywego człowieka. Otwieram jedne drzwi, kotara i film słyszę za nimi. Drugie drzwi otwieram, to samo. Innych nie ma, to stwierdzam, że zapłacę po seansie i wchodzę. Przyszedłem na scenę, w której Lou zatrudnia chłopaka, jadą, tamten pomylił się o 2 przecznicę, potem ćwiczyli nawigację podczas szybkiej jazdy.

Jakoś na 30 minut przed końcem, gdy Lou i chłopak kłócili się o wynagrodzenie przed czuwaniem pod domem podejrzanych, do sali kinowej wszedł mężczyzna. Bez kurtki, z plakietką. Wtedy jakoś dotarło do mnie, że ten wieczór mogę skończyć w areszcie. Natychmiast wymyśliłem sobie, że zobaczył na kamerze jak wchodzę i tylko czeka jak będę wychodził. To zagadałem do niego, wyjaśniłem sytuację, a on: "Aha... Tak, nie ma problemu" i wrócił do oglądania. Zamieszanie w związku z wyborami, nawet przeprosił. A po seansie stwierdził, że nie ważne. Nawet jak nalegałem, że chcę zapłacić, to nie chciał (bo wciąż zamieszanie i problemy w związku z wyborami). Jest jeszcze opcja kupna przez Internet, jeśli będzie więcej seansów to na pewno kupię. W końcu to tylko 13 złotych miało być... W sumie obejrzenie filmu wyniosło mnie tyle ile bilet na bus w obie strony, czyli 8 zeta.:)

Tak w ogóle to pierwszy raz byłem w sali kinowej z balkonem. Albo drugi. Pamięta ktoś kino Kosmos w Lublinie? Byłem w nim na Spider-Manie 2, i nie mam pewności.

piątek, 28 listopada 2014

(felieton) Byłem na chrzcinach.

Jako gość całkiem bliskiej rodziny. I było to całkiem zabawne doświadczenie. Było chłodno, budynek był jakąś podróbką oryginalnych Kościołów, wciśnięto gdzie akurat było miejsce. Ja lubię te budynki, ale te prawdziwe, które budowano by mogły również służyć do obrony przed najeźdźcą - w nich jest ta unikalna cisza. Mało kto z gości - a było ich wielu - wysilił się, by poruszać wargami w rytm piosenek czy innego "Amen". Ilość ludzi naprawdę religijnych to tam może promil całości. Ale przynieśli swoje pociechy, ponieważ... święty spokój, o ironio. Strzelam.

Ksiądz próbował w przemowie zażartować, że niemowlaki sobie lubią pokrzyczeć lub popłakać podczas tej imprezy, ale to niczego nie zmieniło. Każdy berbeć przebijający wyciem mikrofony był na wagę komediowego złota. Tak czy siak owe przemowy miały być zapewne bardzo inspirujące, tylko słowa nie było w nich o chrzcie, albo dlaczego za to się płaci... Porcja "samozaprzeczania" pomiędzy kolejnymi anegdotami też była zabawna. Sam już nie wiem, czy ja pójdę do piekła za to, że sam nie miałem chrztu, czy może Bóg na to nie zważa, bo i tak mnie kocha, czy mam jeszcze szansę wziąć chrzest czy mogłem to wziąć tylko wtedy...


Po wszystkim wszyscy wyszli przed budynek, i jedna kobieta zapaliła papierosa. Otoczona tymi dziećmi, co chyba tylko ja uznałem za zabawne. Reszta uznała to chyba za coś normalnego, co mnie bawi jeszcze bardziej. Ale gdy ksiądz to zauważył i ją mocno ochrzanił (za palenie przed Domem Bożym, oczywiście) to już wszyscy się zaczęli śmiać.

Największy ubaw jednak miałem z faktu, że to nijak nie pokrywało się z moimi oczekiwaniami. Do tej pory, gdy myślałem o chrzcinach, widziałem tę scenę ze "Scrubs": mała, przyszpitalna kapliczka, kilku gości, skromnie i szybko, ale z pietyzmem (zanurzanie głowy w misie itd.). W rzeczywistości wygląda to tak, że cały kościół był wypchany po sufit, kolejka dzieci do maźnięcia po czole robiła wężyk. Ksiądz był tu w zasadzie robolem przy taśmie, powtarzającym te same formułki tyle razy, że zapewne zwariował w połowie. "Czy przyjmujesz wyznanie, które tu wspólnie omówiliśmy", dziecko: "Agu?", rodzic: "Tak", ksiądz: "Ja ciebie chrzczę". Symbolicznie, palcem po czole, bo kolejka. I tak 60 razy pod rząd.

Aż wymyśliłem kolejny serial, o zakładzie chrzczącym na modłę "Six Feet Under". Prywatny biznes reklamujący się tym, że nie chcą być korporacją w której pracownicy się robolami przy taśmie. Nie, oni stawiają na rodzinę, uczucia, i nie robią tego tylko dla pieniędzy... Im zależy na ludziach! Hehe. Niestety, to tylko materiał na jeden z tych przypadkowych skeczy w "Latającym Cyrku Monty Pythona". Po początkowym szoku humor szybko by wyleciał i trzeba by robić telenowelę.

niedziela, 23 listopada 2014

Ida (5/10)

Drama, 2013


Cóż... Jeśli zależy wam na obejrzeniu kina, które wie jak film powinien wyglądać, "Ida" będzie znakomitym wyborem. Jest tu perfekcyjny montaż i zdjęcia, każdy kadr coś wnosi i jest niezbędny, a przy tym służy do opowiedzenia w satysfakcjonujący sposób o psychice bohaterek. Mało tu słów, mało tu właściwie wszystkiego, i poetyka obrazu zajmuje najważniejsze miejsce. To opowieść niezwykle skoncentrowana i przemyślana... w aspektach reżyserskich i z nimi związanymi.

Bo gdy scenariusz zacznie odwracać uwagę od fotografii, powrót będzie bardzo trudny. Historia jest skonstruowana wręcz w haniebny sposób (całe to przepychanie głównej bohaterki przez kolejne wydarzenia przywodzi na myśl produkcje tworzone od razu na rynek VHS). Pierwsza połowa filmu to w zasadzie nudne klisze, a potem następuje właściwa część filmu w której bohaterka reaguje na wcześniejsze doświadczenia. Również w banalny sposób. Nie ma tu jakiejś subtelności, życia w "Idzie" ma dwie skrajności: żałosne tankowanie wódki lub celibat i malowanie Jezusa do końca życia. A jak trzeba tragedii, to koniecznie z grubej rury odwołać się do jednej z największych wojen w historii. Nie mam pojęcia, czemu akcja rozgrywa się w latach 60'tych.

To piękny film. Dobrze, że powstał, bo jakby nad tym się zastanowić - takie czyste kino staje się powoli legendą, o którym czytam czasem w książkach. Tak właśnie powinni grać aktorzy, taką robotę powinien wykonać reżyser. Taką głębię psychologiczną powinny mieć postaci na ekranie. Chociaż pod względem szeroko pojętej treści to wydaje się znajoma historia, jest tu odrobina delikatności nadającej seansowi posmak zgłębiania jej na nowo. Trzeba się chwilę zastanowić, co w kilku scenach się wydarzyło i co doprowadziło do tego, co się dzieje.

Żałuję tylko, że to taki monotonny film jest.

piątek, 21 listopada 2014

(felieton) Statystowałem u Stuhra w "Obywatelu"



"Obywatel" w reżyserii pana Jerzego Stuhra miał premierę kilka tygodni temu, a mi udało się zatrudnić ponad rok temu, by statystować w dwóch scenach. Jak wygląda samo statystowanie innym razem, teraz w kontekście tego konkretnego filmu. Ale najpierw...


0.1 Minirecenzja
Jeśli ktoś chciałby poznać moją opinię, to proszę: opowiada on o życiu Polaka imieniem Stuhr, poczynając na latach 70'tych i kończąc dzisiaj. Film w większości to zbiór scenek które niewiele łączy i czasem trudno jest powiedzieć, jaki jest ich sens. Bohater pracuje jako nauczyciel. Uczeń nakłada mu kosz na głowę, ten krzyczy na ucznia, uczeń nagrywa co on wrzeszczy i Bratek zostaje zwolniony. I co? Nic. Zero wstępu, konsekwencji, kontekstu. Ponoć w całym filmie chodzi o to, by te fragmenty interpretować w stylu: "To się wydarzyło w nowoczesnej Polsce" lub "Tak zachowuje się nowoczesny Polak". Ale równie dobrze te sceny mogłyby nie mieć żadnego sensu, bo nawet z tym wyjaśnieniem nie mogę dojść: co z tego? Po co ta scena? Po co ten film?

Brak kontekstu jako całości. Jeśli nie oglądaliście filmów Wajdy lub nie poznaliście tamtych czasów na własną rękę w inny sposób (bo w szkole o tym nie mówią), to Stuhr wam w ogóle nie pomoże. To opowieść skierowana wyłącznie do Polaków. Pozostali nie będą wiedzieć, skąd inwigilacja, strajki głodowe i inne atrakcje.

Humor z kolei jest udany. Cała sala wyła ze śmiechu. Nic dziwnego, w końcu był to żart na poziomie polskiego kabaretu, i do jego widzów wyraźnie "Obywatel" mruga okiem. "Mnie nie obchodzi wzrost ceny paliwa, ja zawsze tankuję za 50 złotych". Byłem chyba jedynym, który nie śmiał się ani razu podczas całego seansu.

Ogólnie film przeciętny, nietrzymający się kupy. Daleko mu do "Darmozjada polskiego" czy "Dnia świra". Tu wizja jest chaotyczna i nieprzejrzysta.

piątek, 14 listopada 2014

(felieton) Wybory samorządowe


16 listopada będą u mnie wybory na burmistrza, radnego oraz wójta gminy*. Na początku miesiąca przyjrzałem się liście kandydatów, startujących na stanowisko burmistrza.

1) Wioletta Joanna Machniewska. Kobieta, która parę lat temu na państwowej posadzie zarobiła pół miliona złotych za nieprzychodzenie do pracy.
2) Krzysztof Franciszek Nałęcz. Chłop będący na tym stanowisku już trzecią kadencję, od 2002 roku. Teraz ubiega się o czwartą.
3) Jan Zbigniew Nadolny. Ninja z PiSu. Trzeba było się doczytać, że stamtąd.
4) Wojciech Prokocki. Nieśmiały ninja z PO, dopiero po jakimś czasie obok jego twarzy zaczęło się pojawiać logo tej partii. Dostałem od niego spam na skrzynkę pocztową, reklamuje się m.in. "stworzeniem miejsc pracy". To już dwa powody, by na niego nie głosować.
5) Piotr Petrykowski. Chłop z SLD.
http://bartoszyce.wm.pl/225428,Chca-byc-wojtami-burmistrzami-Czy-to-wszyscy-kandydaci.html

Nie ma dobrego kandydata, więc metodą eliminacji wybrałem ostatniego pana. Na jego korzyść przemawia nie bycie przy korycie oraz to, że w sumie nic do SLD nie mam. Znaczy - są jak każda z pozostałych większych partii i powinna zniknąć... ale zostaje mniejsze zło. Nazwisko zapamiętam i jeśli wygra, będę go obserwował przez najbliższy czas. Ot, dla budowy własnego doświadczenia.

A jak będzie stereotypowym politykiem... To i tak będzie on nowym stereotypowym politykiem. Starzy polecą na bezrobocie, nowi przyjdą i będą musieli budować swoje piekiełko od podstaw. A na tym trochę czasu i nerwów im zejdzie. Cały czas będą myśleć, że za kilka lat też wylądują na bezrobociu, bo ludzie zagłosują znowu na kogoś nowego bez przeszłości... Idealista ze mnie. Oni na bezrobociu też będą sporo zarabiać przecież.:)** To tylko mały krok do przodu. Ale lepsze to niż kilka lat cofania się.

Poznanie kandydatów i wyrobienie sobie zdania zajęło mi ledwo 20 minut. Tu już nawet nie ma co się tłumaczyć lenistwem. Jak dajecie im swoje pieniądze i nie obchodzi was, kim oni są ani co w ten sposób kupujecie - to już jest głupota. Jeśli nie wy zagłosujecie, to zagłosują wyłącznie sami politycy. I zagłosują na siebie samych. I będą kontynuować co zaczęli w poprzednich wyborach i wcześniej. To nie jest tak, że "nic się nie da zmienić". Politycy cały czas udowadniają, że wszystko można zmienić, tylko dla siebie trzymają wiedzę, że można to robić w obie strony.

* Czym się różni wójt gminy Bartoszyce od burmistrza Bartoszyc? Nie wiem, ale uznaję to za zabawne.
** znajomy powiedział, że najlepiej być bezrobotnym, posługując się przykładem rodziny, w której nikt nie pracuje legalnie, są rozwiedzeni więc ona pobiera jeszcze kolejny podatek dla matki samotnie wychowującej dziecko, pracują na czarno za granicą i mają takie samochody, na jakie normalnie pracujący nie zarobi i za 10 lat.
*** "Widziałem Naziola" - dla przypomnienia. Oglądam to kilka razy do roku. Dla przypomnienia..