piątek, 31 października 2014

(felieton) Decyzja - mój projekt na boku

http://www.fotoblog.gorgolewski.pl/warszawa_panorama.html

Wyjaśniając zeszłotygodniowy tekst o świętości kobiet, która przeminęła - była to scena pochodząca ze scenariusza filmowego, który niedawno napisałem.

Jakiś czas temu przyszedłem do pracy i przy którymś nudnym zajęciu z rana zacząłem wymyślać historię. Nie jestem pewien, kiedy zacząłem to robić w pełni świadomie, ani też od czego zacząłem. Na ogół wiele pomysłów kołacze mi się po głowie, i teraz musiało kilka znaleźć właściwą kombinację. Miałem koncepcję bohatera atakowanego przez te wszystkie wiadomości i wydarzenia, więc wymyśliłem zawiązanie, w którym generał zrywa postać z łóżka bladym świtem i każe mu biec, a po drodze różni ludzie zmuszają go, by miał zdanie na różne tematy - wojna na Ukrainie, decyzje KE, polska polityka... Zdanie po zdaniu, szło mi to bardzo lekko. Po około 15 minutach takiego rozmyślania uzmysłowiłem sobie, że to już coś więcej niż tylko pomysł. Z tego wykluwała się pełna fabuła. Miałem zapełnioną głowę, musiałem zacząć to wszystko spisywać.I tak powstał skrypt pełnometrażowej fabuły.

sobota, 25 października 2014

21 Jump Street (7/10)

Buddy, 2012


Komedia oparta na humorze obrazowym. Śmieszy mnie to, co widzę, a nie słuchanie dialogów. Bardzo dawno nie było takiej produkcji. Fabuła kręci się wokół dwójki mężczyzn. Jednym jest Channing Tatum z długimi włosami (ło kurde!) i Jonah Hill wyglądający jak niski i szerszy Slim Shady (ło kurwa!). Obaj chodzą do liceum, jednak nie osiągają tam sukcesów - pierwszy jest lubiany, ale ledwo zdał. Drugi jest utalentowany, jednak nikt go nie lubi. Obaj trafiają niezależnie od siebie do służby, i będą policjantami. Pierwszy lepiej sobie radzi na treningu, drugi na testach z praw. Uzupełniają się, więc zostają kumplami. Pomagają sobie, zdają i z wielkimi honorami zostają mianowani stróżami prawa. Prawdziwymi mężczyznami, najtwardszymi ludźmi w galaktyce...

A w następnym ujęciu jadą rowerami po parku. Nowoczesna straż miejska. Padam ze śmiechu, "to trzeba zobaczyć" - ostatnio zdaje się mówić w ten sposób wyłącznie o złych filmach, a komedie można by równie dobrze zamienić na słuchowiska radiowe. "21 Jump Street" wykorzystuje inny typ humoru, i chwała mu za to. Śmiałem się ze sceny aresztowań, z bijatyki na imprezie, z silnych kontrastów gdy wrócili do szkoły, z jazdy po narkotykach gdy wyprawiali różne pokręcone rzeczy... Tego jak aktorzy się zachowują, co robią i jak to wszystko wygląda. Na końcu jedna postać z drugiego planu zdejmuje brodę i kim się ona okazuje?! Tego nie można opisać. To trzeba zobaczyć.

A do tego garść przezabawnych dialogów. Jak wtedy, gdy Channing Tatum osłonił przyjaciela przed kulą: Zasłoniłeś mnie własną piersią! Tak jak mówiłeś!; No, mam teraz mieszane uczucia.



piątek, 24 października 2014

(felieton) Kiedyś kobiety były święte... Pamiętacie?


"(...) wszyscy faceci są tacy sami... Dobra, mam dosyć. Nie chcę tego więcej słyszeć. Wyjaśnię ci teraz, czemu wydaje się, że wszystkie chłopy są do siebie podobni. To jest im programowane, przez... kurwa, wszystko i wszędzie. To jest jakby ostatnia rzecz, którą człowiek słyszy, zanim idzie spać, i pierwsza którą mu się mówi po przebudzeniu. Wyjątkowość kobiet. Jesteście święte. Idealne. Wyjątkowe... Każda piosenka w radiu opowiada o tym, jak trzeba się starać, by w ogóle zasłużyć na wasze spojrzenie. Na spojrzenie kobiety. Miłe słowo od niej. Akt zainteresowania. Przychylności. Najdrobniejsza rzecz jest nieskończonym zaszczytem i pocałunkiem od Boga. Dziecko idzie do szkoły i widzi dziewczynki, które obejmuje specjalny przywilej, bo są dziewczynkami. Trzeba się do niej inaczej odnosić. Z szacunkiem, i przestrzegać tajemniczych zasad. Bo kiedyś będzie kobietą. Jest za to nagradzany. Słyszy pochwały nauczycielek względem uczennic. Zawsze one są tymi najlepszymi. Najmądrzejszymi, najinteligentniejszymi, najgrzeczniejszymi... idealnymi. Bo są kobietami. Istotami z innego świata, którym to przychodzi bez wysiłku. Są lepsze. Niedostępne, wymagające... Wina zawsze stoi po stronie mężczyzny, który za mało się przecież starał. Kobiety są bardziej złożone, trudne do zrozumienia, skomplikowane - bo to wyższa technika, przy których mężczyzna czuje się jak kamień przy oponie. W późniejszych latach chłopcy są zapraszani do pielęgniarki, która tłumaczy, jak działa ciało kobiety, i przez co one przechodzą gdy dojrzewają... I to oznacza kolejne wyzwania, by jeszcze się wysilić, zrozumieć, wesprzeć, wykazać się... Tylko "Kobieta" i "Kobieta". W końcu zawsze jesteście porównywane do matki. Ostateczny szantaż emocjonalny. Nie ważne co kobieta zrobiła. Zawsze liczy się tylko to, że ma tę samą płeć co matka, i każdą musisz traktować jakby była twoją rodzicielką. "Nie mów tak, nie masz siostry? Swojej matce też byś to zrobił?" Każdą musisz traktować identycznie. Bo wszystkie są identyczne. Wszystkie są kobietami. Wszystkie są idealne. Mądre, inteligentne, piękne, opiekuńcze, mają przepiękny głos, gładką skórę, ich ciało jest perfekcyjne i trzeba zasłużyć sobie by chociaż na nie spojrzeć. Jakikolwiek kontakt z nimi jest nagrodą, do której każdy mężczyzna ma dążyć, i w zasadzie... nie ma dla niego wyższego celu. Danie jej szczęścia, dziecka, domu, orgazmu... Nic innego się nie liczy. Pozwoli ci na to, dasz jej to, i to wszystko.

Dlatego facet nie potrzebuje powodu by się zakochać. Jesteś kobietą, i to już wystarczy. To mówi wszystko co musi wiedzieć, to jest gwarancją twojej doskonałości. Jesteś celem jego życia i wszystkim, czego potrzebuje. Dlatego zachowuje się tak jak ty to widzisz. Dostrzegasz tylko wierzch, jakby dla faceta poderwanie kobiety było wartością samą w sobie. Serio myślisz, że służenie drugiemu człowiekowi jest naszym stanem naturalnym?

Kiedyś ta propaganda i szantaż emocjonalny się kończy, i facet styka się z rzeczywistością. Odkrywa, że kobiety nie są idealne z urodzenia. Nie są nawet ładne z powołania. Nie są ani mądre, ani nie mają klasy. Przeklinają, upijają się i kurwią jak tylko chcą. Cały ich styl może być jedynie ścianą fałszu, która znika po pierwszym drinku lub zamknięciu drzwi na noc. Są w stanie ośmieszyć cię, zhańbić, upokorzyć. Mogą traktować mężczyzn jak śmiecie, a najgorsze, że mogą tak traktować same siebie. I własne dzieci. Nie ma tu żadnych ograniczeń. Płeć niczego im uniemożliwia. Z czasem staje się kowadłem, które niosą za sobą, niczym znak rozpoznawczy dla człowieka, który jest za słaby by nawet radzić sobie z rzeczywistością. Wymyślają zasady stające między nimi a prawdziwym światem - nie można mówić o ich wadze, wieku, wolno jedynie je chwalić, i robić to na każdym kroku. Jeśli nie wyszło, to nie jest jej wina, tylko mężczyzny, który nie starał się wystarczająco. Cały czas szantażują odebraniem uwagi i zainteresowania, ale coraz rzadziej to działa. Jednak... każde przekleństwo z ich ust, każda opowieść o kolejnej wariatce, która wypluła spermę do strzykawki by następnie sobie ją wstrzyknąć i w ten sposób wplątać faceta w ciążę... to po prostu boli po stokroć, niczym młot kowalski łamiący żebra, jedno za drugim. Bo to nie jest anonimowa kobieta. Nie dlatego, że społeczeństwo im na to pozwala, wciąż z kocem zawiązanym wokół oczu śpiewając poematy o wyjątkowości kobiet. Ale dlatego, że ta świętość umiera w każdym facecie, gdy widzi tego typu rzeczy. Każde spojrzenie i miłe słowo tych aniołów traci na wartości.

Tu wszystko ma swój początek. Gdy kłamstwa zderzą się z rzeczywistością, wtedy kształtuje się charakter ogromnej części mężczyzn na tej planecie. Niezależnie od tego, czy ktoś jest na kiwnięcie palcem swojej ukochanej i robi dla niej wszystko w zamian za pocałunek, czy też zdobywa kobiety w ciągu jednej nocy, by strącić ich płeć z tronu i w ten sposób zbudować poczucie swojej wartości. Wszyscy rodzili się w ten sam sposób. W każdym odbywa się ta sama walka, między pragnieniem Anioła w swoim życiu, i zaakceptowaniem, że to bajka nawet większa od Świętego Mikołaja.

Bohater myślał, co tu jeszcze powiedzieć. Chyba powiedział wszystko co chciał, ale jednocześnie czegoś mu w tym wszystkim brakuje. Ostatecznego argumentu przekonywującego. Gdy stał tam, czekając na jakąkolwiek reakcję jego przemowy, wtedy usłyszał znudzoną kobietę:
- Po co mi to mówisz?
Brak słów.
- Przecież wiesz, że to nic nie zmieni. Chyba że się oszukujesz, ale ja nadal będę mówiła, że jesteście tacy sami, i robiła na co tylko mi pozwolicie. Czemu to wszystko powiedziałeś? Na co liczyłeś? Już to wszystko słyszałam wcześniej. Chciałeś być oryginalny? Sądziłeś, że tego nie wiem?
Tego się nie spodziewał. W jednej chwili przestało mu się mówić. Zdezorientowany bohater wyrywa przestrzeń między rzeczywistościami i opuszcza scenę.

Cięcie do:
----------------------------------------------
Dalsze informacje wkrótce. Póki co napiszę tylko dwie rzeczy: raz, powyższy tekst jest częścią czegoś większego. Dwa, mocno tu przekroczyłem granicę między pisaniem za siebie oraz pisaniem jako postać. Nie wszystko powyżej jest tym, co bym sam powiedział, ale też całkiem sporo należy do moich osobistych wniosków. Dorian Gray jeszcze nie może się krzywo uśmiechnąć.

piątek, 17 października 2014

(nierecenzja) Nie polubiłem "X-Men: Days of Future Past"

Prosto, konkretnie i bez kombinowania. Można? Można. Twórcy tego filmu powinni brać u mnie lekcje. Może dzięki temu ich letnia superprodukcja za wiele milionów nie byłaby tak potwornie banalna i jednocześnie przekombinowana. Oto osiem powodów uniemożliwiających mi polubienie tej produkcji:


0. Pierwszy, bonusowy minus leci w stronę recenzentów, marketingowców, kogokolwiek, kto przekonał mnie, że to będzie jakaś druga "Incepcja". Spodziewałem się złożonej, nielinearnej opowieści, w której Logan w przeszłości będzie na misji, która na bieżąco zmieniać będzie przyszłość, i dzięki temu ona się powiedzie... A gdzie tam. Fabuła jest banalna. Cofają świadomość Logana do jego ciała sprzed 50 lat, by zapobiec morderstwu, które dokona Raven, przez które rozpęta się piekło. Widzicie, gdy ona dokona tego czynu, wszyscy będą już przekonani, że X-Meni są zagrożeniem, a na dodatek ją złapią i na podstawie jej mocy stworzą niepowstrzymaną moc masowej zagłady każdego mutanta. Proste...


1. ...prawda? Fabuła na pięć minut, to ledwo jest krótki metraż. Logan się cofa, mówi Raven: "Hej, nie rób tego, będzie to mieć takie i takie konsekwncje". A ona: "Ok, zamiast tego upiekę placek z malinami". The End. A gdzie tam! Nic Loganowi nie mówią, co i jak ma robić, ten na miejscu zastaje Xaviera który ma doła i ból, ponieważ czas ekranowy, więc trzeba go podnieść na duchu. Potem trzeba skombinować Magneto, bo czas ekranowy. Ten okazuje się siedzieć w wymyślnym więzieniu za zabójstwo JFK'a (!!!), więc jest scenariusz "inteligentnego" włamu (banalnego jak włożenie sobie wykałaczki w zęby bez popełnienia po drodze harakiri). Do pomocy biorą jeszcze innego mutanta szybszego niż światło, ponieważ czas ekranowy. Potem o nim zapominają, ponieważ... reżyserem nie jest Zack Snyder? A na końcu okazuje się, że do Raven trafili za późno, nie zdążyli jej wytłumaczyć i zrobili tylko większą kaszanę. Cofnęli się w czasie i nie zdążyli, kumasz? A to dopiero połowa filmu!

2. Nieumiejętny scenarzysta nie przyznał się do swoich braków, zamiast tego kombinował bardziej, zacząc pierdolić o tym, że los jest jak rzeka, która zawsze wróci na swój wcześniejszy tor, nawet jeśli wrzucisz do niej kamyczek. Więc to co było i tak będzie choćbyś się zesrał. Przez takie debilizmy mam ochotę pójść i obniżyć ocenę "Detektywa". To nie kwestia kosmosu, losu, boga czy Czarnej Różdżki. To kwestia scenariusza, i tego, że za diabły nie potrafisz pisać logicznej fabuły.

3. Nikt nie potrafi w równie prostych słowach wyjaśnić Raven, tak jak profesor wytłumaczył to Loganowi na początku, czemu nie powinna tego robić. Kombinują jak słoń pod górkę na rollercasterze, ale nie pozwolą powiedzieć tego odrazu, szybko i zrozumiale. Zapomnieli. Trzeba wszystko komplikować!


niedziela, 12 października 2014

Wish I Was Here

Kino autorskie, 2014


Aiden Bloom ma problemy. Szkoła do której chodzą jego dzieci nie jest opłacana. Miał to robić ich dziadek, ten jednak... ma nawrót raka, więc skorzysta z nowej metody leczniczej, i potrzebuje na to wydać wszystkie pieniądze. Rabin rządzący szkołą nie ma zamiaru kolejny raz przełożyć zapłaty na później - bo życzeniem Boga jest, by mężczyzna utrzymał swoją rodzinę. A co robi Aiden? Wciąż chce spełnić swoje marzenie o pozostaniu aktorem, chociaż od dawna nic w tej kwestii się nie ruszyło w jakimkolwiek kierunku. Rodzinę utrzymuje jego żona, pracująca za biurkiem w jakiejś firmie - jakie są jej marzenia? Szkoła publiczna odpada przez prywatne doświadczenia z młodości samego Aidena. Jego brat mieszkający w przyczepie odmawia zajęcia się nawet psem ich ojca. Co teraz będzie?


piątek, 10 października 2014

(felieton) Dlaczego góry tak zachwycają?


"- Patrzenie się na nie, zatrzymanie się w marszu i tylko... podziwianie. Przecież to strata czasu, nie? Nic się w ten sposób nie zyskuje. A jednak, to robię. Co mi to daje? Czemu je podziwiam?
- Hmm... pomyślmy. Odpowiedź musi być obiektywna. Góry... Nie można ich zmienić. Uchwalić ustawy, która by je zreformowała. Wciąż będą takie same, nieugięte. Jeśli spróbujesz to nagiąć, ukarzą cię. Przekopiesz tunel przez szczyt, zawali się on i cały twój wysiłek pójdzie na marne. Wprowadzisz ustawę, że powyżej 3000 metrów ma być wprowadzone centralne ogrzewanie, bo ty tak sobie tego życzysz, to ci się nigdy nie uda. Góry trzeba zrozumieć. Dziki, prehistoryczny człowiek bał się ich, bo nie nadawały się do życia. Zimno, trzęsie, i do tego działy się rzeczy, których nie znał, jak śnieg czy mocniejsze wiatry. Grabieżca boi się ich, bo są zwierciadłem w którym widzi swoją przegraną, z którą nic nie może zrobić. Nie może oszukać, zeskoczyć z samolotu i zdobyć szczytu jak ci, którzy uczciwie na to pracują. Wejście tutaj niczego mu nie da. Nie, to teren dla uczciwych ludzi. Oni widzą w tym monumentalnym widoku zwierciadło swojej wielkości. Przestali się go bać, a zaczęli właśnie podziwiać. Miarą ich szacunku do samego siebie jest szacunek jakim darzą te cuda natury. To osiągnięcie cywilizowanego człowieka, potrafiącego ją zdobyć, nie by pokonać, ale oddać jej hołd. Udowadniając tym samym, ile musiał zrobić i osiągnąć, by doszło do tej krótkiej chwili. On potrafi współpracować z nimi. Zgodzi się na wszystkie warunki, które one narzucają. Przekopać taki tunel, który się nie zawali. Po zejściu zostawi je takimi jak je zastał. Im więcej szanuje samego siebie, tym bardziej szanuje góry, by w efekcie znów czuć więcej szacunku do samego siebie. Są one żywym, obiektywnym dowodem, kim ten człowiek jest. Manifestem wszystkich wartości jakich w życiu przestrzega. Miarą jego człowieczeństwa, wygranej albo przegranej. Nagrodą tudzież klątwą."

----

Wszedłem raz do czyjegoś gabinetu w pracy, musiałem czekać, na monitorze zobaczyłem góry i tak powstał powyższy tekst. Trochę go rozwinąłem, nadałem bardziej filmowy/literacki "feeling", ale generalnie to jest podobny trop myślowy jaki miałem naprawdę - wcześniej podobnych rozkmin nie miałem. Planuję coś z nim w przyszłości zrobić, wsadzić gdzieś do scenariusza, ale jeszcze nie mam nic. Ot, dobry moment do szuflady.

Bo mam dosyć, ilekroć w filmach (czy gdzie indziej) słyszę pytania o sens życia, a odpowiedzi są albo wymijające, albo w ogóle ich nie ma. Od razu zakładam, że twórcy byli za głupi albo to tchórze, którzy boją się choćby zaproponować odpowiedzieć, dać coś do rozważenia, co widz mógłby potraktować jako pierwsze słowo w dyskusji.

Mam dosyć świata, w którym góry zachwycają, bo są "ładne xd", a filmy są fajne, bo "każdy ma inne gusta ;p". Tyle żyjecie na tym świecie i nie macie nawet przypuszczenia? To co robicie w sztuce?

niedziela, 5 października 2014

Dzikie historie (6/10)

Anthology Film & Black Comedy, 2014


Sześć nowelek spiętych pod jednym, ogólnym tytułem... i niczym więcej, poza niecodziennym poczuciem humoru oraz niezwykłymi pomysłami na historię. I chociaż zalatuje to "Strefą mroku", nie jest to mój ulubiony model produkcji. Jako miniserial bardziej by się nadawał do oglądania. Gdy kilka odcinków TRZEBA oglądać pod rząd, to ja dosyć szybko czuję już zmęczenie. Nie pomaga fakt, że każda opowieść ma słaby, powolny wstęp, a ich poziom waha się od "reakcji Polaka na widok ze szczytu wysokiej góry" po "Garret by to wyciął".

Dlatego omówię poszczególne epizody oddzielnie.


# Epizod 3: "Znikający punkt" - 7+/10

Czyli co by się stało, gdyby Kowalski się zatrzymał w czasie przygody swojego życia by zmienić koło. A maniakalny nieznajomy wysiadł by zrobić mu kupę na przednią szybę. A Kowalski jednak nie dałby za wygraną, i nie zadowolił się tylko bezpieczną ucieczką... Festiwal groteski, przemocy i absurdu, w której żadna ze stron nie ma zamiaru dać za wygraną, a wiadomo gdzie to prowadzi. Ubaw po pachy, wcześniej obdarte ze skóry. Niezapomniany seans. Pokłony za realizację.


# Epizod 6: "Wesele" - 7/10

Żona tuż po zawarciu związku dowiaduje się, że mąż ją zdradził całkiem niedawno. Zainspirowana przez kucharza palącego na dachu, postanawia wykorzystać okazję do zrobienia piekła z życia swojego ukochanego, nie ponosząc za to winy. W końcu zasłużył, prawda? Pytanie tylko, na ile... w kilka minut standardowe wesele zmienia się w najlepszą tego typu scenę w historii kina. Z początku wydaje się, że na koniec reżyser funduje "feministyczną", irytującą anegdotę, ale w sprytny sposób z tego wybrnął. Plus romantyczne zakończenie i milczące sceny, gdzie cały humor płynie jedynie z obrazu. Seans niezapomniany.