niedziela, 29 kwietnia 2012

NIETYKALNI

Buddy, 2011


Całkiem przyzwoity.

Cóż, facet jest na wózku i potrzebuje opiekunka. Przychodzą do niego jeden facet i 10 pussys. Wybiera faceta. Żartują razem, do jednego trafiają żarty drugiego i z wdziękiem się z nich śmieje. A potem film się kończy.

Było, jest i będzie - jeśli jest dobrze wykonane, to będzie fajne. Choć przez pół filmu byłem pewny, że lepiej byłoby, gdyby akcja rozgrywała się w USA a zamiast Omara Sy był Dave Chappelle. Niby murzyn to murzyn, ale Dave to jednak Dave.:) Jedynym minusem tego rozwiązania byłoby niespodziewane narzekanie krytyków, że znowu oglądamy amerykańską biedotę. Zamiast tego jest francuska, jak oryginalnie.

To co się nie udało to brak płynności. Jedna scena - cieszymy się, druga, smucimy się. Brak przejścia, ta scena ma nas zasmucić, tamta ucieszyć, i tak w kółko. W jednej minucie widzimy jak czarny ogląda operę i słyszymy jego śmiech, a w drugiej widzimy jak patrzy się przez ciemną szybę w oknie i ogląda jak matka wychodzi z roboty, a my słyszymy żałobne pianino.

Ale jest dobrze, można się pośmiać nieco. Fabuły lub zakończenia tudzież większych emocji brak. Po seansie człowiek włącza YouTube'a, znajduje scenę z opery, zapisuje ją sobie w ulubionych i to tyle. Film opuścił jego życie.


6/10.


Scena w Operze: http://www.youtube.com/watch?v=a7EzwPFfhUE
Dave:) http://www.youtube.com/watch?v=wYu0jRNwxjc

sobota, 28 kwietnia 2012

LĘK WYSOKOŚCI

Psychological Drama, 2011


Film w porządku, ale popełniono w nim dosyć poważny błąd... Który łatwo mi wybaczyć, bo i łatwo go popełnić.

Rzecz jest o dziennikarzu, który opiekuje się chorym psychicznie (?) ojcem. Robi do niego 300 km, a ten go ignoruje lub mówi jakieś zdawkowe rzeczy. Ale chłop nie odpuszcza, bo... No właśnie.

Konopka pewnie założył, że każdy łatwo się wczuje w sytuację bohatera który swojego ojca nie widział od momentu, gdy był dzieckiem, ale ja wiem, że to wcale nie jest takie oczywiste. Dlatego już po 15 minutach zacząłem szukać w tym filmie czegoś innego, bo to całe latanie od szpitala do domu i z powrotem nie było interesujące.

Moje przypuszczenia potwierdziły napisy końcowe, zaczynające się od "Tacie" (czy jakoś tak), czyli mamy do czynienie z filmem autobiograficznym. Łatwo wtedy NIE spojrzeć na historię z tej drugiej strony (widza). Właściwie to nawet trudne jest, więc wybaczam (to w końcu debiut fabularny Konopki).

Do rzeczy, scenariusz niby jest fajny, dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy (abordaż na chatę ojca drącego "Wypierdalać! Wypierdalać!" rzucającego jeszcze wszystkim w drzwi - miodzio, ale też samotny spacer po autostradzie jest świetny), ale za dużo tu kręcenia się w kółko. Tak w ogóle to bohater nie wiedział, jak pomóc, po prostu chciał pomóc, i tak chce przez 90 minut, zabierając ojca do domu, stamtąd do szpitala, potem do domu i tak jeszcze ze 3 razy. Czy faktycznie się pojednali? Trudno mi to stwierdzić. Ile w ogóle trwa ta historia? Podobny problem był z "Różą", tam też twórca nie umiał przekazać, czy historia trwa 5 lat czy tydzień. W "Lęku..." w jednej scenie bohater rzuca pracę a w następnej już proponuje się mu następną, dopiero na końcu dodając, że minęło kilka miesięcy od poprzedniej sceny.

Dobre jest aktorstwo (Dorociński ze Stroińskim to poziom bardzo dobry), seans jest względnie ciekawy przez te różne bajeranckie sceny wkurzonego ojca, sporo jest też emocji dzięki duetowi aktorów. Doceniam również, że udało się wytłumaczyć zachowanie ojca w racjonalny sposób na koniec.


6/10.
http://rateyourmusic.com/film/lek_wysokosci/

BLOW OUT

New Hollywood & Mystery, 1981


Świetny !!

Z perspektywy wkładu w historię kina "Blow Out" funkcjonuje jako omawiający funkcję dźwięku w filmie, to jak scena zyskuje z podłożeniem go i jak czasami nawet potrafi zmienić się jej znaczenie. Jak dźwięk uzupełnia to co widzimy albo sprawia, że widzimy coś innego (no co, czytałem o tym w podręczniku)
Poza tym to dzięki temu filmowi Travolta dostał angaż w "Pulp Fiction". Zagrał aż tak dobrze.
Ponad to, jest swoistym głosem w kwestii zabójstwa Kennedy'ego, choć nic głośnego.

Ślepi na jedno oko mówią, że to kopia "Powiększenia", lol. Tam była omawiana rola obrazu, zczajcie różnicę: DŹWIĘK i OBRAZ. Dotarło?
Z Hitchem też nie ma za dużo wspólnego, ale dość już prostowania głupot, które gadają inni. Film jest dobry i to się liczy.

Historia jest świetna, precyzyjna i trzyma w napięciu. Zaczyna się od tego, jak patrzymy na zbrodnię oczami mordercy. Co jest dalej? Zobaczcie sami, bo cokolwiek napiszę, to i tak zepsuję wam niespodziankę. Jest intryga, świetny bohater, dobra relacja między nim i pewną kobietą.

Jest tu mnóstwo rewelacyjnych scen, jak początek, napisy początkowe, scena łapania dźwięków nad rzeką i rejestracja tytułowego "Blow Out". Jak Travolta odtwarza taśmę i widzimy to, co widzi oczyma wyobraźni. Jak trzyma w ramionach Sally, a nad nim wybuchają fajerwerki.

Montaż i muzyka to absolut w czystej postaci. Większość scen, które wymieniłem, zachwycają właśnie dzięki tym dwóm elementom, a wszystkie zachwycają również ze względu na zdjęcia. Pełno jest tu długich ujęć, kamery, która nagle wjeżdża na drugie piętro by zajrzeć przez okno albo przesuwa się wolno po pokoju, skupiając się na detalach otoczenia, jak obejmuje to co akurat leci w telewizji lub współpracuje z aktorem... W jednym ujęciu nagle zaczęła się powoli obracać wokół własnej osi po pokoju - rewelacja !!

Bardzo dobry film. Aż obejrzę go sobie jeszcze raz!


7/10.
http://rateyourmusic.com/film/blow_out/

środa, 25 kwietnia 2012

KOBIETA W CZERNI

Gothic Horror, 2012


"Wierzę, że pod wpływem emocji można uwierzyć w dziwne rzeczy..."

Jest w tym filmie scena, kiedy przez ponad 20 minut główny bohater nie odezwie się ani słowem. Tak właściwie, to jedyne kwestie jakie w tym czasie widz usłyszy, będą pochodzić z offu, i będzie ich tylko kilka. Zmysły widza będą atakowane wszystkim innym - muzyką, dźwiękami pogody i obiektów, obrazem, zmianami kolorystycznymi. Będzie obserwował, jak bohater w milczeniu stawia czoła kolejnym...

Nie, jednak nie zdradzę, co ten film oferuje od sceny wjechania do miasteczka. Nie napiszę, co będzie w zamkniętej piwnicy, ani czy w ogóle jakaś piwnica w tym filmie jest. To trzeba samemu sprawdzić.

Bohaterem "Kobiety w czerni" jest adwokat Arthur Kipps, który ma za zadanie sprzedać posiadłość, której właścicielka niedawno zmarła. Rezydencja znajduje się na wyspie, do której w trakcie odpływu prowadzi długa ale przejezdna droga, jednak przypływ odcina ją od świata. Nawet od tej niewielkiej wioski, w której Arthur ma zamiar się zatrzymać podczas załatwiania swoich spraw. Co ciekawe, już w tej wiosce panuje pewien nastrój niesamowitości. Wszyscy... Nie, nie chcę zdradzać. To trzeba poczuć.

Jest w tym filmie mnóstwo dobrych rzeczy - bohater, który mało mówi, ale dużo robi. Gra głównie twarzą, jest typem człowieka który uwierzy jak zobaczy, ale gdy już się tak stanie to nie ma mocnych by go przekonać, że to były tylko zwidy. Pomimo racjonalnego podejścia na jego twarzy widać jak próbuje się uspokoić, jak szuka wewnątrz siebie sił by wejść tam, gdzie drzwi same się otworzyły, a za nimi coś przeraźliwie...

I znowu muszę się zatrzymać. Musicie to zobaczyć sami. Ja dodam tylko, że przez te 90 minut dzieje się wiele rzeczy, bohater swoimi działaniami popycha fabułę do przodu cały czas (nie ma postojów) a klimatycznych momentów jest tyle, że nawet nie potrafię podać ich konkretnej liczby. Jest ich sporo, to na pewno!

Inni zarzucają filmowi schematyzm - dla mnie to jednak nie ma znaczenia, ponieważ uwielbiam każdy banał zastosowany w tym filmie: jak choćby stare opuszczone domostwo w którym co chwila zdarza się coś niesamowitego, burze z piorunami lub stare legendy. Historia sama w sobie nie jest wprawdzie ciekawa (trochę błędów logistycznych w niej też się znajdzie), ale opowiedziano ją tak, że całość wydaje się świeża, ogląda się ją w nieustającym napięciu - przede wszystkim jednak, pełno w niej klimatu.

Film ma kilka minusów, to jednak tylko drobne niuanse które giną pomiędzy całą resztą filmu, który jest naprawdę solidny. Jeśli ktoś tak jak ja, lubi schematy które wymieniłem, to naprawdę wątpię, by nie kupił tej historii. Ma pełno zalet, klimatu, strachu i scen, które zapadają w pamięć. To też jeden z tych filmów, kiedy widzimy głównego antagonistę przez dłuższą chwilę tylko raz w ciągu filmu - wtedy zamiast strachu poczułem... smutek.


7/10.

Moja ulubiona scena? Jak Arthur wygląda przez okno w pokoju i widzi na dole kogoś na dole. W domu ledwo co widać, on trzyma świecę, a za oknem deszcz pada i mrok nocy rozświetlają pioruny. Ledwo widać, co tam jest. I TO nagle wstaje. To mały chłopiec! Arthur patrzy na niego, on na Arthura, i tak przez chwilę. I teraz najważniejsze - w każdym innym filmie ten chłopiec by odszedł. W tym - RUSZA W KIERUNKU POSIADŁOŚCI. Gwałtowny skok muzyki i ja już nie mam pytań.

Interpretacja zakończenia? [spoilery] Wg mnie matka Nathana w ten sposób podziękowała Arthurowi za połączenie jest z synem. Myślała, że tego chce. I on to zrozumiał i docenił. I chyba chciał... [/spoiler]