poniedziałek, 25 maja 2015

"Mad Max: Na drodze gniewu" (7+/10)

Action, 2015


Mad Max pakuje się ponownie w tarapaty, kiedy zamiast skorzystać na tym, że inni się biją, postanawia pomóc jednej ze stron konfliktu. Furiosa ucieka od demonicznego dyktatora Joe, trzymającego w łapach okoliczne źródło wody i ludzi tam mieszkających. Ten nie ma zamiaru się poddać, więc rusza w pościg, który nie zatrzyma się na żaden postój aż do końca. "Fury Roads" to kino akcji tak czyste, że już teraz znalazł się w kanonie gatunku obok "Szklanej pułapki", "Speed" oraz "Terminatora 2". George Miller wrócił do żywych, by naprawić każdy błąd, jaki popełniają twórcy kina rozrywkowego od długiego czasu. Przeszkadza wam, że w ciągu ostatnich lat kino akcji okryło się hańbą i przylgnęła do niego łatka bezmyślnego, pustego kina? A przecież może stać za nim równie dużo pracy co za kinem ambitnym. Macie dosyć polegania na efektach specjalnych oraz nieudolnej reżyserii, która potrafi zanudzić widza źle obliczoną ilością fenomenalnych pościgów i pojedynków? Najnowszy "Mad Max" jest skierowany do was. Z zapachem ukochanego miejsca który czujecie, gdy go otwieracie.


Produkcja zebrała już szalone recenzje i spodobała się wszystkim, dlatego ode mnie kilka rzeczy, za które osobiście jestem najbardziej wdzięczny Millerowi i reszcie, oraz moje stanowisko wśród zalet jakie słyszałem zanim film obejrzałem, i chciałem je nieco skorygować.


1) "Mad Max 4" jako sztuka filmowa sprawdza się znakomicie

Jeśli wiesz cokolwiek o kinie to wiesz, jak trudno jest opowiedzieć historię tylko za pomocą akcji. A "Mad Max 4" to właśnie robi. Nie tylko nie nudzisz się, bo sceny akcji są przemyślane co do detalu i trzymają się wszystkich zasad scenopisarstwa, ale rozumiesz zarówno świat jak i motywacje głównych bohaterów tylko poprzez patrzenie na nich. Ludzie mówią tu mało, nie potrzebują więcej i widz również. Większość seansu to audio-wizualne doświadczenie z przepięknymi widokami oraz muzyką dotrzymującą klasy temu, od czego oczy wzroku nie mogą oderwać.


2) Dialogów nie jest mało

Właściwie jest ich całkiem sporo, i parę linijek dałoby radę wyciąć. Bez jaj, przecież cały film zaczyna się od monologu wewnętrznego głównego bohatera. Słysząc o "filmowości" tej produkcji spodziewałem się, że seans będzie przypominał produkcje Leone. Ostatecznie bliżej mu do Wall-E'ego.





3) Wysiłek włożony w produkcję!

Podczas "Anatomy of a scene" Miller powiedział, że w kilkuminutowej scenie zmieszczono około 200 oddzielnych ujęć. I to widać, jeśli tylko się odpowiednio skupisz, bo montaż jest tak płynny, że cięcia nie rzucają się specjalnie w oczy. Każdy detal na ekranie został przemyślany i powtarzany wielokrotnie aż osiągnięto efekt, do którego nie mogę i nie chcę się przyczepić. Zdaje się, jakby każdy ruch został sfotografowany oddzielnie, w celu wydobycia z wydarzeń każdej kropki potu i pyłu. Tu nie mogę narzekać, że czegoś nie widać, coś jest zmontowane za szybko, nie oddano skali tamtego wydarzenia, ciężaru danego obiektu... Mogę się po prostu cieszyć z seansu.


4) Nie nudziłem się! 

Film składa się tak naprawdę z wstępu i trzech scen, każda trwa od 30 do 40 minut. Akcja pędzi właściwie od kiedy Furiosa zboczyła z trasy, zaliczając potem tylko kilka pauz - swoistych intermisji między kolejnymi aktami opowieści. A ja nie oderwałem od ekranu wzroku na sekundę. Miller dba o wszystko: atmosferę, historię, budowanie napięcia oraz odpoczynek dla widza po takim widowisku. Akcja jest zróżnicowana i cały czas widziałem rzeczy, których wcześniej nie widziałem w swoim życiu. Żyłem chwilą obecną i doceniałem każdą jego sekundę.





5) To nie jest "głupi" film

W sumie tego nie łapię, czemu ludzie tak po prostu go w ten sposób określają. To z pewnością nie jest film który potrzebuje debilnych fanów tłumaczących "nieoświeconym krytykom", że to "kino akcji i tu trzeba wyłączyć mózg". Tak naprawdę, im lepiej znasz się na sztuce filmowej, tym bardziej doceniasz tę produkcję. A jeśli chodzi o historię, jest ona dosyć podstawowa. Dotyczy motywu przetrwania, i robi to jedynie w przerysowany sposób. Słudzy Proroka są kiczowaci, ale u podstaw to zwyczajny fanatyzm, tylko w karykaturalnych barwach. Za tym parawanem metafor nie widzę w "Mad Maxie 4" niczego głupiego, a nawet mądrze ujął temat egzystencji pozbawionej celu, w którym trudno jest żyć jednostce mającej jeszcze jakieś standardy moralne. Parę razy poczułem, że to faktycznie jest jakiś pierwotny świat, w którego kierunku cywilizacja zawróciła, i teraz trzeba będzie budować od początku.




6) Muzyka roku? (cóż, Giacchino ma jeszcze dwie szanse...)

Kiedy ostatnio oglądaliście film akcji i podczas największego spektaklu zdaliście sobie sprawę, że słyszycie fenomenalny soundtrack? Żadnych dialogów, krzyków, roztrzęsionego montażu który dezorientuje. Zamiast tego wyraźna prezentacja wydarzeń na ekranie z potężnym akompaniamentem muzycznym, tworzącym całość. "Mad Max 4" jest właśnie dzięki muzyce tak monumentalną produkcją, który pewnie nie mógłby być większy, chyba że by opowiadał o wyścigu motorówek po Drodze Mlecznej, każda o rozmiarze Queen Marry II.

Nie ważne, czy trzeba było stworzyć piękną, majestatyczną scenę, czy brutalnie napierdalać w bębny, każdym uderzeniem podkreślając rytm wydarzeń na ekranie. To muzyka, która radzi sobie jako jako akompaniament mający uzupełniać jak i uatrakcyjniać obraz - ale też jako oddzielne wydanie. Poważnie, w rankingu płyt 2015 roku stawiam go gdzieś w pobliżu nowego LP Godspeed You. Słucham trzeci dzień, i nie mam dosyć.

Tylko czemu ta gitara taka nudna?




7) Fabuły nie jest za mało. 

Właściwie - to w połowie trzeciego aktu jest jej aż za dużo, i wtedy wiadomo, że będzie potrzebny kolejny film, bo opowieść zrobiła się za duża na jedną produkcję. Trzeba będzie ciąć, ale jednak zdecydowano się na domknięcie wielu kwestii. Bez clifhangera, bez otwartych furtek w "piątce", bez napięcia. "Czwórka" jest dzięki temu bardziej samodzielna - nie trzeba znać wcześniejszych części, i jeśli nie masz ochoty, nie jesteś zmuszany czekać na kolejne.



Dziękuję za lekturę, i mam nadzieję, że nie zmęczył was kolejny tekst o produkcji, której przez ostatni tydzień każdy krytyk na tej planecie ssał z radości. Powtórzę tylko za jednym z nich: jeśli jesteście fanem kina akcji, nie pozwólcie, by był to "Edge of Tomorrow" 2015 roku. U mnie na sali w dniu premiery było 6 osób!

5 komentarzy:

  1. Nawet ja, osoba rzadko pisząca o nowych blockbusterach, o Mad Maxie zamierza napisać. Jeszcze tylko w tv przypomnę sobie dwójkę (emisja we wtorek w TVP) i przystąpię do swoich wywodów. U mnie ocena podobna (7/10), początek choć był szalony, czyli taki jaki być powinien, to mnie nie zachwycił. Dopiero jak pojawiła się na ekranie Charlize Theron to mnie wessało. Ogólnie to świetne kino akcji, ale zbyt efekciarskie, za dużo efektów komputerowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. ...za dużo efektów komputerowych? xD Pierwsze słyszę, by ktoś na to uwagę zwrócił!


    Toż jak oglądam "Behind the scene" to widzę praktycznie to samo co na filmie, tylko z kamerzystą w rzędzie drugim.

    OdpowiedzUsuń
  3. Scenografia i samochody były zapewne prawdziwe, ale wydaje mi się, że sceny akcji podrasowano komputerowo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sceny walki na poruszających się pojazdach podrasowano, by w tle był ruch; ramię Furiosy oraz całą burzę piaskową. Wstępnie to jakieś 90% filmu było więc wykonane z użyciem praktycznych efektów specjalnych.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja sobie obejrzałem jedynkę i dwójkę i w niedługim czasie poleci trójka. Trzeba mieć jakieś podstawy do czwórki. :)

    A argument, że za dużo akcji i za dużo efektów komputerowych zawsze na propsie. Tylko belatarropodobne nudziarstwa!

    OdpowiedzUsuń