poniedziałek, 4 grudnia 2017

Garret komentuje newsy filmowe z listopada




W październiku mówiono o:
- dużo spekulacji jak będą wyglądały przyszłe adaptacje komiksowe;
- dużo spekulacji jak mogły wyglądać adaptacje komiksowe, które już powstały, gdyby coś tam podczas produkcji poszło inaczej;
- spoilery;
- James Cameron wciąż kręci "Avatara 2" & 3 & 4 i 5.

W pozostałych newsach:

piątek, 17 listopada 2017

Widziałem w tym roku dużo seriali i to wciąż mało



Ten rok miałem poświęcić serialom. 52 sezony, po jednym tygodniowo. Filmy nadal darzę miłością, ale po tylu latach oglądania ich mam wrażenie, że zobaczyłem te najpilniejsze tytuły. W przypadku produkcji odcinkowych tak nie było. Praktycznie każdy tytuł był moją wielką zaległością. Dlatego ten rok miał należeć tylko do nich. W 2016 roku widziałem około 38 sezonów. Chciałem przynajmniej poprawić ten wynik.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Widziałem w październiku dobre filmy i seriale



****SERIALE****


Black Mirror, sezon II (2013) - 6/10. Sezon składa się z trzech samodzielnych odcinków. "Zaraz wracam" opowiada o kobiecie, która straciła męża i postanawia skorzystać z usługi, która wykorzysta działalność męża w social-mediach, aby na tej podstawie stworzyć jego sobowtóra. Klona. Przez pół odcinka myślałem, że oglądam banał, ale od połowy robiło się coraz ciekawiej. I ciekawiej. Może nawet... Optymistycznie. Serio, znalazłem coś pozytywnego w tym odcinku. Pocieszającego. Mądrego. Nagle okazuje się, że jednak roboty nie mogą być ludźmi. Spodobało mi się. "Biały niedźwiedź" to z kolei opowieść o kobiecie, która ma amnezję i nikt jej nie pomaga. Nagrywają za to jak obcy ludzie na nią polują jak na zwierzę. Ponownie - tragiczna narracja. Przez pół odcinka myślałem, że mam do czynienia z banałem najgorszego sortu (ludzie są niewrażliwi na ludzką krzywdę), a potem okazało się, że jest to banał z twistem. Nawet dwoma. I... Cholera, to trwało za długo. Efekt wciąż jest męczący i ciężki w oglądaniu. Sci-fi najniższych ambitnie lotów. "The Waldo Momento" zmienia tradycję - ten odcinek ogląda się akurat całkiem nieźle, ale również zmierza donikąd. Komputerowy ludzik staje się maskotką publiczności kiedy zaczyna nabijać się z polityków. Mądry skądinąd morał (nasza tożsamość ginie kiedy przyjmujemy maskę, którą umożliwia nam technologia) rozmywa się dosyć szybko, bo i twórcy zaczynają się powtarzać. Nie mają wiele do powiedzenia i tyle. Plus: to historia nie bardzo w stylu BM, równie dobrze mogła być opowiedziana dwieście lat temu. I zapewne była.


Co do odcinka "White Christmas" to pisałem o nim już niemal trzy lata temu. Genialny odcinek, mój ulubiony z całej produkcji. Ukazał się prawie dwa lata po zakończeniu drugiej serii, więc go nie liczę. To był odcinek specjalny w końcu.

poniedziałek, 16 października 2017

Widziałem we wrześniu dobre filmy i seriale


****SERIALE****


Pozostawieni, sezon II ("The Leftovers, 2015) - 8/10. Nie zazdroszczę ludziom którzy musieli pisać recenzję tego sezonu, bo już pierwsza scena, będąca jednym z najlepszych momentów w historii filmu, jest kompletnym zaskoczeniem i nie wolno recenzentowi nic z tego zdradzać. A tym samym pisanie o reszcie sezonu jest niemożliwe. Musimy więc pisać bez konkretów. Ponownie więc jesteśmy w świecie "Pozostawionych" - ludzi szukających szczęścia w swojej najbardziej bezpośredniej formie. To nie jest opowieść o radzeniu sobie z problemami albo droga do czegoś, nie - to jest fabuła w swej skończonej, ostatecznej i gołej formie. Wciąż bardzo istotny jest tu aspekt duchowy, może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej - w końcu już teraz cała filmografia Tarkowskiego i reszty zbita razem nie ma startu do tego serialu - ale nadal nie mówimy nawet o koncepcie boga. Jest on chyba tylko wspominany aby żartować z takiego uproszczenia, że dla ludzi wiara równa się jakiemuś bóstwu który kontroluje wszystko i patrzy z góry. Jestem głęboko zafascynowany personą Damona Lindelofa, który w tej produkcji wynajduje kino na nowo, stawia na głowie każdy możliwy schemat, tworzy sam sobie wszystkie reguły... Jednocześnie jest zrozumiały dla widza. "Pozostawieni" to miniatura w miniaturze, idąca we wszystkich kierunkach jednocześnie, ale przy tym wszystkim narrator wykonał iście tytaniczną pracę przy trzymaniu opowieści w ścisłej dyscyplinie. Oglądałem i akceptowałem ten świat. Czekałem cierpliwie i wiedziałem, gdzie jest moje miejsce. Gdzie się znajduję, co robię i co oglądam. Wiedziałem co zrobić z tym co jest mi pokazywane. "Pozostawieni" to odwrócenie typowej historii, która zazwyczaj prowadzi do deszczu żab lub innego wielkiego wydarzenia, które otwiera wszystkim oczy. W tym wypadku bardziej się nie da niż zniknięcie 2% populacji ludzi, a jednak to nikogo nie zmienia. Nadal nie umieją godzić się z rzeczywistością, nadal nie potrafią dostrzec prawdziwej wagi rzeczy które je otaczają, nie chcą akceptować, wybierają zapomnienie lub wypierają prawdę. Nadal odrzucają kontrolę nad swoim życiem, nadal zadają niewłaściwe pytania. Wciąż są nieszczęśliwi, zagubieni i nie wiedzą, co zrobić z darem jakim jest życie. Ale szukają.


iZombie, sezony 1-3 (2015-) - 6/10. Satysfakcjonujący i przyjemny w oglądaniu serial o zombie. Jest konsekwentny, zróżnicowany, ciekawy. Każdy odcinek jest istotny i składają się na większą całość, z czasem jest tylko lepszy. Niedługo na PełnejSali pojawi się moja recenzja tego serialu, dlatego teraz nawet nie wiem, co mógłbym napisać. Warto rzucić okiem, nikt nie powinien żałować!


Newhart - 6/10. Po 40 odcinkach. Perypetie gościa prowadzącego pensjonat gdzieś w małym miasteczku. Sympatyczne, ciepłe poczucie humoru - tyle produkcja oferuje i to mi wystarczało. W którymś sezonie to się zmieniło i zaczęło być naprawdę wrednie. Humor opierał się albo na postaciach drugoplanowych, które nic mnie nie obchodziły, albo na tym, aby tworzyć sytuacje, w których wszyscy traktują głównego bohatera jak gówno. Nie moje klimaty... Niemniej, warto włączyć przynajmniej kilka epizodów. Nie tylko dla jednego z najsławniejszych finałów w historii telewizji. Oto moi faworyci:


1.1 In the Beginning
1.2 Mrs. Newton's Body Lies A-Mould'ring in the Grave (mój ulubiony!)
2.14 Book Beat
2.20 Vermont Today
4.15 The Stratford Horror Picture Show
8.24 The Last Newhart


Hatfields & McCoys: Wojna klanów - miniserial ("Hatfields & McCoys", 2012) - 5/10. Serial głupi jak rasizm. Myślałem, że Costner i Paxton będą się bić na pięści przez pięć godzin, a potem się okazało, że to Romeo i Julia w kostiumie westernu. USA zaraz po wojnie secesyjnej (nie musicie wiedzieć, co to). Na niej było dwóch tytułowych kamratów: jeden zdezerterował, bo chciał do żony, a drugi został i ledwo przeżył. Potem było między nimi jeszcze kilka nieporozumień typu daleki kuzyn Harfieldsa podczas wojny zajumał McCoyowi świnię i ten poszedł z tym do sądu, ale nie było dowodów (ktoś zjadł świnię) więc sprawa zakończyła się patem, i to wkurwiło McCoya. I tak jakoś jedno po drugim wydarzeniu sprawiło, że te dwie rodziny się nienawidzą. Ale jak! Będzie taka scena, w której rodzina McCoyów będzie pyskować do Hatfieldsów, a oni będą równie chętni do bijatyki, i wyjdzie jeden taki Hatflieds i powie "Spokój" i będzie uspokajać społeczeństwo. Więc McCoyowie zaczną go bić w pięciu, a on im da radę w pojedynkę. To wyciągną nóż i zaczną go we dwóch dźgać. Też nic. To go zastrzelą. Skubany jeszcze pożyje kilka godzin, nawet wymruczy coś w stylu, że wybacza swoim oprawcom, czy jakoś tak... Ponoć ten mini-serial jest na faktach oparty, ja tam nie wiem. W każdym razie ludzie którzy bili, dźgali i strzelali - oni będą skazani na karę śmierci. I mamy scenę, jak ich matka żegna. I ojciec też. Jako najsmutniejsza rzecz na świecie, najbardziej niesprawiedliwa, w której giną najbardziej niewinne kwiaty tego padołu łez. Ani słowa o tym, że są psychopatami i powinno się im wypchać gardło piachem czy coś takiego, nie. Taka tam, smutna scena, bo dobre chłopaki sobie zaraz przestaną dychać, bidaki. Pożegnanie i wszystko inne, pełen komplet. Świat stoi na głowie. Aż chce się, aby zgodzić się z serialem i wypuścić psychopatów na wolność, przecież ich czynny nie powinny mieć żadnych konsekwencji... A, jeszcze motyw Romeo i Julii. Relacja między zakochanymi wygląda tak: ona wie, że on jest kobieciarzem i ma babę w każdej stodole, każdą podrywa na te same teksty. Ale jest ładny, więc się całują. A potem seks, w towarzystwie jego śpiących sióstr. To byłoby tyle, oni już są zakochani. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że to na faktach jest, to... Dobra, nieważne. Nie da rady traktować tej produkcji na poważnie. Głupie życie głupich ludzi, na dodatek trwa pięć godzin.

wtorek, 5 września 2017

Widziałem w sierpniu dobre seriale i kilka filmów


****SERIALE****


Newhart - 6/10. Coś na kształt "Hotelu Zacisze" w wersji amerykańskiego sitcomu lat 80. Główny bohater - Dick Loudon - jest pisarzem i przeprowadza się do Vermont, gdzie razem z żoną otwierają motel i mają przeróżne perypetie oraz poznają wielu niezwykłych przyjaciół: notorycznego kłamcę Kirka, próżną pokojówkę Stephanie, dziecinnego George'a złotą rączkę oraz najlepszy element całego serialu, czyli trio Larry, Darryl i Darryl - rodzeństwo braci dzielących jeden mózg, z czego dwóch nie mówi; typowi wieśniacy, potulni, zdolni do wszystkiego i uwielbiani przez publiczność. Sam Dick bardzo mocno kojarzył mi się z Johnem Cleese, chociaż to nie jest dobre porównanie. Grający Dicka Bob Newhart jest flegmatyczny, zamknięty w sobie i ostrożny; wyobraźcie sobie Martina Freemana grającego introwertyka i macie Dicka. Humor jak na sitcom opiera się na paru schematach, w tym wypadku jest to postawienie bohaterów w sytuacji, do której nie pasują. Dick nagle dostaje propozycję, aby prowadzić program w telewizji, na co zgadza się, ale okazuje się, że producenci chcą, aby program był popularny, więc mamy kontrast, który rodzi humor. Nasz bohater z rezerwą i kamienną twarzą próbuje prowadzić program, którego gość przyprowadził do studia najmniejszego konia na świecie. Ten odcinek mocno przypomniał mi o dokonaniach grupy Monty Pythona. Bohaterowie "Newhart" to ogromna zaleta serialu, bo są to ludzie których chciałem zobaczyć ponownie, i autentycznie ucieszyłem się kiedy zobaczyłem na IMDb, że Larry, Darryl i Darryl pojawiają się w ponad połowie odcinków. Drugi ważny czynnik to humor, który oferował mi ciepło. Nawet jeśli odcinek jako całość nie był najlepszy, to wciąż dostawałem swoją dawkę odprężenia. W późniejszych sezonach to zaczęło się zmieniać. Sytuacje budowane wokół Dicka były coraz bardziej męczące i niesprawiedliwe (oskarżyli go w jednym odcinku, że jest kosmitą), a bohaterowie drugoplanowi stawali się centralnymi twarzami odcinków, a tego nie chciałem (po co mi Stephanie?). Absolutne dno to odcinek "The Nice Man Cometh" w którym Dick jest gościem programu wieczornego, w którym nic innego nie robią poza obrażaniem naszego bohatera. Ale odcinek finałowy faktycznie warto zobaczyć. Ciekawy pomysł i skuteczna egzekucja, chociaż zabrakło emocji i poczucia pożegnania.



Najlepsze odcinki "Newhart" (kolejność chronologiczna)
1.1 In the Beginning
1.2 Mrs. Newton's Body Lies A-Mould'ring in the Grave (mój ulubiony?)
2.14 Book Beat
2.20 Vermont Today
4.15 The Stratford Horror Picture Show
8.24 The Last Newhart
...po obejrzeniu 40 odcinków.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Jacques Rivette - reżyser, który odrzucił czas


W drugiej połowie XX wieku powstał ruch Nowej Fali, który miał za zadanie - w dużym skrócie - odkryć kino na nowo. Zerwać ze schematami, wprowadzić świeżość oraz wolność twórczą. Zdefiniować jeszcze raz język obrazu, złamać dotychczasowe zasady dyktujące kształt każdej produkcji i zastąpić je nowymi. Jacques Rivette był jednym z najmniej znanych twórców tego nurtu.

wtorek, 11 lipca 2017

Dyskusja o słabych filmach to umierająca sztuka


W piątek miała miejsce premiera filmu "Transformers: Ostatni rycerz" ("Last Knight"). I znowu krytycy - zarówno zawodowi, jak i amatorscy - narzekają, że filmy z tej serii są identyczne. Chciałbym zauważyć, że ich recenzje również są wysoce powtarzalne. A to sprawia, że znów przypominam sobie o zapomnianej sztuce mówienia o filmach słabych.

Nie podobają mi się recenzje poważnych krytyków, którzy odkładają profesjonalizm na bok gdy przychodzą premiery popularnych ale słabych produkcji. "Step Up", "Transformers", Marvel - teksty pisane na podstawie tych filmów często wyglądają identycznie. "Scenariusz banalny, liczą się tylko efekty komputerowe, logika nie istnieje". Teksty płaskie, pisane na kolanie, bez zaangażowania - jakby na końcu każdego było wykreślone: "Ludzie i tak pójdą bez względu co ja tu napiszę., Daję dwie gwiazdki, róbta co chceta".

czwartek, 29 czerwca 2017

Sto lat w kinie - 1917


Chciałbym przyjrzeć się bliżej kinu sprzed stu lat - jak wtedy wyglądało, co się działo, czy powstały w 1917 roku dobre filmy? I najważniejsze: co kobiety ubierały na plażę?

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Nowy system oceniania na Netflixie to krok w złą stronę


Niepokoi mnie tendencja przez którą dobre rzeczy w Internecie stają się gorsze bez wyraźnego powodu. Ostatnio choćby Spotify usunęło powiadomienia o nowych albumach artystów których obserwujesz. Z kolei na dniach Netflix zmienił to z czego jest słynny - system rekomendacji. Dlatego narzekam. Uwielbiam tę stronę, i chcę aby była lepsza.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Widziałem w maju dobre seriale. I filmy.

Panie, panowie - ostatnie cięcie ("Final Cut", 2012) - 6/10. Film złożony z innych filmów. To nadal jest normalna fabuła, ale tutaj, zamiast kolejny raz kręcić, jak ktoś idzie ulicą, to wzięli jakiś inny film, w którym pojawia się scena chodzenia po ulicy, wycięli ją i wsadzili ją tutaj. Da się za tym nadążyć, i ogólnie jest to strasznie ciekawa awangarda, w którą włożono od cholery wysiłku. Zmontowane to jest bajecznie, i chociaż przez pierwszą minutę byłem nastawiony negatywnie (co to, YouTube?), to podczas seansu właściwego bawiłem się znakomicie. Razem z przyjaciółmi krzyczeliśmy co sekundę tytuł filmu, z którego wycięto dany fragment. Świetna zabawa. Na raz. Jeśli obejrzeliście kilka tysięcy filmów i chcecie to świętować, nie ma lepszego wyboru niż seans "Final Cut" właśnie. GARRET POLECA!


Go Get Some Rosemary (2009) - 4/10. Ojciec który jest bardziej kumplem dla swoich dzieci niż rodzicem. Zaskakujące, że wszystkie te niezależne tytuły tworzone przez artystów-indywidualistów wyglądają identycznie. W ich rękach kamera jest jak zupka chińska. Smakuje tak samo i prezentuje się identycznie. Chociaż przyznam - tym razem nie ma ambientu który brzmi jakby ktoś zasnął na jednym klawiszu. Reszta jest bez zmian, w tym i niżej omawianym "Bóg wie co" (ci sami twórcy zresztą). Oba oglądasz przez 30 sekund i już wiesz wszystko co te tytuły mają do zaoferowania, czyli nic. Trwają tak długo, że nie mogą się skończyć, a gdy przychodzi ostatnia scena... To jest to scena jak każda inna, tylko zaczynają nagle lecieć napisy końcowe.



Złoty środek (2009) - 2/10. Film w którym kobieta przebiera się za mężczyznę, i nikt nie zwraca na to uwagę. Trochę jak Superman, tylko bez nadziei i całej reszty, a zamiast tego upchnięto do tego filmu kilka grupek które opowiadają między sobą jakieś słabe dowcipy. I w jakiś sposób jest to filmem. Najlepszy moment był na napisach końcowych, gdy jednego gościa określono "mistrzem oświetlenia". Nie chcę być niemiły, ale są tutaj sceny, w których ta sama twarz na oddaleniu jest oświetlona, a przy zbliżeniu jest dosłownie skryta w cieniu.





****SERIALE****



Kochane kłopoty, sezon 1 ("Gilmour Girls", 2000-01) - 7/10. W maju wróciłem do Netflixa, więc chciałem kontynuować "GG"... Ale stwierdziłem, że skoro tak lubię ten serial, to po co mam się śpieszyć? Obejrzę go od początku w całości, bez przeskakiwania żadnych odcinków. To nie jest konieczne, bo wiele epizodów jest samodzielnych, ale co ja poradzę? Samo oglądanie tej produkcji sprawia mi przyjemność. Rory idzie do drogiego liceum, dzięki czemu uda jej się dostać do Harvardu, ale by mieć na to pieniądze jej matka musi dogadać się z jej bogatą babcią. Dziadkowie wyłożą pieniądze, ale oczekują, że to odbuduje ich relacje rodzinne, i te wszystkie trzy pokolenia będą spotykać się raz w tygodniu na kolacji. To sprawia okazję do rozwiązywania wszystkich problemów wewnętrznych, jakie ci ludzie mają (Lorelai, mama Rory, urodziła ją mając 16 lat, przez co okryła swoich rodziców hańbą). Rory z kolei poznaje swojego pierwszego chłopaka, i spędza z nim czas. Swój pierwszy pocałunek, taniec i kłopoty w związkach. Uwielbiam obraz młodych w tym serialu. Ludzi, którzy niewiele wiedzą i popełniają błędy, wciąż jednak zasługują na drugą szansę. Nie stają się dupkami, bo nie wiedzieli lepiej, i idą do przodu. Uczą się życia na swoich wzajemnych przykładach. Tak właśnie powinny wyglądać seriale o dorastaniu.

poniedziałek, 1 maja 2017

Widziałem w kwietniu dobre filmy i seriale.

Kwiecień to głównie Amazon Prime z dodatkami Brown Sugar oraz HBO GO, czyli mamy tu sitcomy, Batmana, kino nieme i blaxploitation. Plus, to najwyraźniej był ostatni gwizdek aby obejrzeć "Split" i nie mieć zepsutego seansu przez newsy z całego świata o kontynuacji tego filmu, które zdradzały unikalny i niespodziewany zwrot akcji z finału. Jak widać to nie tylko w Polsce nie ma już prawdziwych dziennikarzy, ale to generalnie problem całego świata. Film miał premierę światową w styczniu, a w kwietniu już odbierają tobie wolność i przyjemność z oglądania. Cóż, jak widać najpierw trzeba urodzić się tak z 15 razy aby w tym czasie obejrzeć wszystkie filmy jakie wyprodukowano do chwili obecnej, i dopiero potem będzie można zaglądać na strony z newsami. Taki ich wybór. Ja się dostosuję.

A w maju wracam na Netflixa. Nareszcie...



****SERIALE****




Batman: The Animated Series, sezony 1-4 (1992-95) - 7/10. Parę lat temu obejrzałem 19 odcinków. Teraz doobejrzałem 17 kolejnych, i chyba jestem gotów pisać o całości. Podział na sezony nie ma tu większego sensu. Pierwszy niby liczy 60 odcinków, kolejne po 10 i mniej, a na Amazon Prime gdzie oglądałem ten serial serie liczą po 20 odcinków i konkretnych epizodów szukałem gdzie indziej niż wydawało mi się, że je znajdę. Każdy odcinek to oddzielna przygoda Batmana - człowieka w kostiumie Nietoperza, który walczy samowolnie z przestępcami. Produkcja ta jest familijna, skierowana głównie do dzieci, i to często hamowało twórców i scenarzystów. Jednak o wiele istotniejsze jest, jak wiele mimo to udało im się zrobić. Podejmowali wiele ryzyka i przekraczali granice standardowych seriali animowanych. Czarne charaktery wypowiadają cięte riposty, bijatyki są bezkrwawe, a historie często uproszczone (trzymamy Batmana na muszce aż do momentu, gdy ktoś go uratuje, zamiast zastrzelić typa od razu). Ale przy tym tor fabuły często jest nieoczywisty - nie wiemy, dokąd odcinek zmierza. W najlepszych epizodach czuć nutkę tragedii, a przeciwnicy Batmana często okazują się zasługiwać na współczucie. Pingwin po wyjściu z więzienia zostaje wykorzystany przez społeczeństwo. Harley wraca do społeczeństwa nie znając zasad "normalności" i przez to wpada w kłopoty. A człowiek, który zabił Batmana to mały knypek bojący się własnego cienia - zamiast go nienawidzić, wolimy mu kibicować, aby uszedł z życiem. Dla większości młodych widzów takie odcinki to wyzwanie! Najlepiej wspominam właśnie te odcinki, które są tragiczne. W których Batman nie ściga przestępcy aby mu przylać, ale by mu pomóc.



Najlepsze odcinki "Batmana: TAS" (chronologicznie)

1. "Heart of Ice" (1x03)
2. "Appointment in Crime Alley" (1x12)
3. "Two-Face" (1x17-18)
4. "Perchance to Dream" (1x27)
5. "Almost Got 'im" (1x35)
6. "The Man Who Killed Batman" (1x49)
7. "Birds of a Feather" (1x52)
8. "Mudslide" (2x02) - najlepszy!
9. "Second Chance" (3x02)
10. "Baby-Doll" (3x14)
...po obejrzeniu 36 odcinków.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

BrownSugar - portal VoD z czarnymi filmami + podcast!

"Across 110th Street"

Blaxploitation to nurt w kinie amerykańskim, który narodził się w latach 70. Powstawał dla widzów czarnoskórych - i był robiony niemal wyłącznie przez artystów o czarnym kolorze skóry. Były to filmy tanie, wypełnione muzyką funkową oraz soul, należały do kina klasy B. Quentin Tarantino oddał hołd temu podgatunkowi kręcąc "Jackie Brown", gdzie m.in zatrudnił gwiazdę blaxploitation Pam Gier oraz wstawił piosenkę Bobby'ego Womacka "Across 110th Street" z filmu pod tym samym tytułem, który powstał w 1973 roku. Jeśli kiedyś mielibyście ochotę poznać bliżej ten gatunek, najszybciej byłoby sprawdzić stronę VoD zwącą się BrownSugar, gdzie znajdują się wyłącznie filmy blaxploitation.


Spis treści: 
0:00 Otwarcie czarnego piwa (+bonus)
2:33 O blaxploitation słów kilka
12:09 Coffy
24:00 Black Dynamite

POBIERZ aby słuchać offline w wolnym czasie


poniedziałek, 10 kwietnia 2017

"The Knick" pokazuje, jak budować świat filmowy




Świat filmowy to z grubsza kostium, okres czasu i zbiór zasad, według których funkcjonuje cały tytuł. Jest to tylko tło, ale wciąż jest to element niezbędny. To tutaj określamy, czym bohaterowie oddychają - tlenem czy czym innym? Tutaj określamy, w jakim okresie żyją, i co mają na siebie założyć po wyjściu z domu - i czy domy już wynaleziono. Oczywiście, twórcy często pozwalają sobie na pewną pomoc, i korzystają z przyzwyczajeń widza. Jeśli kręcimy western, to możemy dać typowe, automatycznie generowane miasteczko z Dzikiego Zachodu. Widzieliśmy je już nieraz na ekranie, więc wiemy jak to działa. Nie trzeba nam tego przedstawiać. I w taki sposób powstał "Deadwood". Podobnie jest z całą masą różnych produkcji kostiumowych, które sprowadzają się do założenia aktorowi peruki, i w tym momencie twórcy mówią: "Wystarczy". Czasami jednak artyści tworzą taki świat, który zapada w pamięci. Ma ono swoją historię, duszę, a dla nas staje się nawet domem. Zrobiono to choćby w serialu "Babylon 5". A dziś chcę o tym napisać na przykładzie "The Knick".

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Widziałem w marcu dobre filmy. I seriale

W marcu korzystałem z ShowMax i HBO GO, więc poniżej zobaczycie trochę polskiego kina oraz wyczekiwaną notatkę o "It Follows", które w końcu dane mi było doświadczyć. Trwa też temat nadrabiania seriali. Chociaż nie obejrzałem do końca "Deadwood", to ukończyłem "Grę o tron", "The Knick" oraz "Olive Kitteridge". Do tego sporo cytatów i autorski poradnik "Jak być kobietą" napisany w oparciu o polskie filmy. Zapraszam do lektury.



****FILMY***


Lobster ("The Lobster", 2015) - 6/10. Od bohatera odchodzi żona. Zostaje zesłany do hotelu, gdzie musi znaleźć swoją drugą połówkę - a jeśli tak się nie stanie, to zostanie zamieniony w zwierzę. "Lobster" przypomina mi więc tu mój scenariusz, który nazwałem "Kara ludzka". Tam też buduję świat alternatywny oparty dogłębnie na innych zasadach. Różnica polega na tym, że ja to zrobiłem by pokazać minusy i zaprezentować rozwiązanie, które w najgorszym wypadku zachęci do poszukiwania i otworzy umysł na jakieś nowe możliwości (świat nie musi taki być, możemy go urządzić inaczej). "Lobster" powstał dla jaj. Twórcy śmieją się z tego, jak różni wariaci postrzegają miłość i co z nią zrobiono w ostatnich dekadach, pokomplikowano to strasznie. Wszystko to podbito, podkolorowano, stworzono wokół tego cały system prawno-socjalno-administracyjny, i zabawa jest całkiem niezła, przyznaję. Przemyślano to wszystko, więc i interesujące jest poznawanie wszystkich zasad. Rozrywka jest. Jak zwykle jednak w takim kinie nie ma pomysłu na zakończenie. A do tego jest mnóstwo dziur logicznych, więc nie ma sensu za bardzo się przyglądać temu co widzimy. Poczynając od tego, że tak naprawdę nie ma w tym świecie absolutnie żadnego powodu dla którego ludzie muszą być w parach. Na początku myślałem, że to jakaś dystopia. A potem okazuje się, że anarchia też ma zasady, za których złamanie jest śmierć, i tak naprawdę nic tu nie jest "dla ludzi". Ludzie to sobie wymyślili i wcieli w życie, i robią to, bo takie są zasady, ale też tego nie chcą, ale mimo to robią to wszystko...? Do tego mamy tutaj magię najwyraźniej, psa można mordować bez żadnych konsekwencji...? Tak, lepiej się nad tym nie zastanawiać, bo wszystko tutaj jest symbolem i uzasadnienie jest w naszym świecie, a nie w filmie.

Carte Blanche (2015) - 4/10. Mamy tu ciekawą opowieść z życia wziętą o nauczycielu licealnym który ślepnie, ale pokonuje przeciwności losu i zostaje na stanowisku, oraz zachowuje zadowolenie z życia. Co więc producenci robią, gdy przenoszą tę historię na duży ekran? Dają do napisania scenariusz ekipie piszącej "Cogito" (takie czasopismo dla nastolatków, czytałem w gimnazjum dla śmiechu), która jak wiadomo nigdy z domu nie wychodziła i życia prawdziwego na oczy nie widziała. Całość stylizowana jest na typową "pozytywną" produkcję z Robinem Williamsem (np. "Patch Adams"). I nie mam z tym problemu. Od strony rzemieślniczej jest to całkiem udana - czytelna i angażująca emocjonalnie, przez większość czasu faktycznie jest pozytywna. Problem w tym, że za nic nie mogę w nią uwierzyć. Nie wierzę w seks nauczycieli na plaży podczas wycieczki szkolnej. Nie wierzę, że uczeń nabrał szacunku do nauczyciela, bo ten powiedział: "Chcesz wiedzieć po co ci ten wiersz? Bo podczas WW2 użyto tego wiersza by dać sygnał do desantu na Europę". Nie uwierzyłem w jakąkolwiek pozytywną emocję którą starał mi się sprzedać ten film. Zdecydowałem się też nie rozliczać go za brak szacunku do Macieja Białka, którego losami film jest inspirowany. Bo dokładnie tak jest: jest zaledwie inspirowany. Bohater filmu nazywa się inaczej, i jego droga jest zupełnie inna. Trudno. Dwie minuty czytania jakiegoś przypadkowego artykułu w Internecie sprawił, że uwierzyłem w tę historię. Dwie godziny filmu robiły wszystko, bym nigdy tego nie zrobił.


****SERIALE****



The Knick - sezon II (2015) - 8+/10. Dokładnie ten sam poziom co wcześniej. Wszystkie zalety obowiązują bezbłędnie. Miałbym tylko dwie uwagi: montaż przechodzący od sceny do sceny parokrotnie był bardzo nagły i gwałtowny. Złe wrażenie to na mnie robiło, kiedy to cięcie następuje 0,00001 sekundy po tym jak aktor skończył mówić. Po drugie, parę razy czułem jakby twórcy szli na leciutką łatwiznę, idąc w nieco banalniejsze prowadzenie wątków, wykorzystując znane widowni tropy i schematy. Ot, choćby wizyta w domu prowadzonym przez zakonnice. Szybka, pobieżna wizyta, oparta na tym, że widz zna ten typ historii. Kościół okazuje się nie być chrześcijański. Przyjąłem, zrozumiałem, idźmy dalej. Czekam więc na trzeci sezon, który wciąż nawet nie został zapowiedziany. A minęły prawie dwa lata już. Jeśli jednak będzie jakaś zbiórka na kickstarterze czy innym PolakPotrafi to chętnie dorzucę 20$. Czy serial jest urwany? I tak, i nie. Ten serial tak naprawdę nie ma jakiejś jednej, wyraźnej fabuły. W zasadzie, to tu nie ma fabuł, jest tylko życie i okres zmian wszelakiego rodzaju w pigułce. Ale są wątki. Każda postać ma przynajmniej jeden wątek. I w finale docieramy do punktu, za którym coś na pewno jest. Kontynuacja na pewno gdzieś tam jest. Mamy ochotę to zobaczyć.

niedziela, 26 marca 2017

Cinema Post Cast - o moich doświadczeniach na studiach




SPIS TREŚCI:
00:56 - co studiowałem i dlaczego;
03:20 - pierwsze wrażenia na studiach;
04:40 - czym różnią się studia od liceum, gimnazjum i liceum;
10:18 - o oczekiwaniach nauczycieli wobec siebie i studentów;
17:14 - o minusach wykładów;
21:00 - najgorsze słowa jakie usłyszałem na studiach;
22:40 - ściąganie na studiach;
25:30 - w jaki sposób straciłem serce do studiowania;
27:00 - Tak. Można zmieścić w jednym zdaniu wszystkie błędy jakie nauczyciel może popełnić.
31:30 - jak udało mi się doznać absolutnej, doskonałej pustki;
35:30 - temat pieniędzy, czyli zgaduję ile nauczyciel zarabia na studiach;
39:50 - dlaczego w niedziele po wykładach zostawałem cztery godziny więcej na uniwersytecie;
45:13 - dacie wiarę, że udało się zepsuć coś jeszcze?




 POBIERZ (aby słuchać offline)

poniedziałek, 13 lutego 2017

W kinie to DC póki co sobie radzi lepiej


Na początek skupmy się na samych filmach:



1 runda
"Iron Man" vs "Człowiek ze stali" (Man of Steele)

Tutaj łatwe zwycięstwo Marvela. "Iron Man" był solidny i satysfakcjonujący, ale to wystarczyło. Ponad to z perspektywy czasu okazał się ważnym i odważnym tytułem, który rozpoczął budowę filmowego uniwersum. Był jednocześnie znany i nieznany, oferując widzowi znajome rozwiązania prowadzące do czegoś, czego w kinie jeszcze nie mieliśmy. A "Man Of Steele" nie miał chyba jednej sceny która miałaby sens od początku do końca. Były pomysły, ale zabrakło ich skutecznej prezentacji. Punkt dla Marvela (1:0). 




2 runda
"Incredible Hulk" vs "Batman v Superman

Banalne zwycięstwo DC. Tym razem Marvel wychodzi z produkcją o której dziś nikt nie pamięta, a tym bardziej o tym, że to-to wchodzi w skład najbardziej dochodowej serii filmów w historii X muzy. Z kolei "Batman v Superman" odbił się szerokim echem wśród widzów. Był dogłębnie dyskutowany, podzielił widzów na tych którzy go nienawidzą do granic możliwości i takich, którzy go wielbią. Za ryzyko, jakie podjął, i własny styl. Sam widziałem go dwa razy i z przyjemnością wrócę do niego jeszcze raz. Punkt dla DC (1:1). 




3 runda
"Iron Man 2" vs "Legion Samobójców" ("Suicide Squad")

Jeszcze bardziej banalne zwycięstwo DC. Bo jednym jest zrobić słaby film o którym nikt nie pamięta - ale o wiele gorzej jest zrobić słaby film, o którym pamiętają wszyscy. Taki jest właśnie "Iron Man 2" - blockbuster z jedną sceną akcji, w którym uwaga widza celowo jest skupiana wokół kolejnych bzdur scenariuszowych (dalej mnie męczy to, jak IM w pojedynkę doprowadził do światowego pokoju w trzy dni. Powinni o tym film zrobić). A jednocześnie nie mam zielonego pojęcia o czym ten film był! A przecież wystąpił tam Sam Rockwell - powinienem raczej pamiętać kogo zagrał tak charyzmatyczny aktor, racja? Co by nie mówić o "SS" to przynajmniej pamiętam, kogo grał tam Will Smith. Punkt dla DC. 



Wynik 2:1 dla DC. Dwie kolejne rundy też raczej będą na korzyść DC, już teraz to przepowiadam. "Wonder Woman" będzie lepsza niż "Thor" a "Justice League" będzie dużo lepsze od "Kapitana Ameryki". Wątpię, bym któryś obejrzał, ale to Internet. Tutaj nie muszę oglądać by wydawać wyroki. 


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Podsumowanie muzyczne 2016 roku Garreta Rezy

Moje ulubione piosenki 2016 roku. 
Kolejność bez większego znaczenia.



Ale "Redbone" i "Higher" jest uczciwie na szczycie.

wtorek, 17 stycznia 2017

Podsumowanie osobiste 2016 roku. Nowy tryb życia

Uwaga - to nie jest podsumowanie najlepszych filmów ubiegłego roku, ani w ogóle nie robię tutaj żadnych rankingów. Na wybór najlepszych piosenek, seriali i produkcji fabularnych przyjdzie jeszcze czas. Teraz chcę napisać o tych rzeczach które działy się ostatnio w moim życiu, a nie są prywatne.

2016 rok był dla mnie bardzo ważny. Nie tylko dlatego, że obejrzałem "The Shield", skończyłem pisać scenariusz filmu fabularnego "Kara ludzka" oraz pojechałem pierwszy raz na Festiwal Pięć Smaków. Istotny jest też fakt, że zacząłem studia. A to wpłynęło na mój tryb życia. 

Moją aspiracją było bycie lepszym człowiekiem, więc wybrałem kierunek garretyzacji, gdzie uczę się takich rzeczy jak garretyka oraz garretologia. Będę lepszym Garretem. Same studia to temat na oddzielny tekst (a nawet podcast, od lat 18) - w skrócie jest to nadal żart z edukacji. Ale w porównaniu do szkół podstawowych i średnich to jest tak gigantyczna różnica, że nie mam problemu z płaceniem za nie. Wybrałem formę niestacjonarną, i dojeżdżam co drugi weekend na uniwersytet, gdzie siedzę 12 godzin dziennie, od piątku do niedzieli.

Dodać do tego pracę w ciągu tygodnia... To musiało wpłynąć na mój rytm życia. Ale znalazłem sposób, by pogodzić ze sobą różne elementy. Własne teksty, wizyty na siłowni, filmy, gry, seriale, muzyka, nauka, filmiki z YouTube (tak, one też zajmują sporo czasu, to poważna sprawa) oraz sen czy jedzenie. Muszę w końcu zacząć kiedyś tyć. Przynajmniej więcej ćwiczę, to mam większy apetyt. Wykorzystuję wolny czas w pracy by się uczyć, i zejdę też na koniec na te pół godziny, by poćwiczyć na miejscu. Po powrocie do domu nie mam już problemu by zjeść i zasiąść do pisania. Zacząłem iść spać dosyć wcześnie teraz. Jak tylko czuję zmęczenie to idę do łóżka, na przykład około 21. I wcześniej. Potem budzę się o piątej nad ranem, albo o czwartej... i wcześniej. Co ciekawe, wyeliminowało to moją potrzebę drzemki w trakcie dnia. Wcześniej w ciągu roku zasypiałem zaraz po powrocie z pracy, a nawet w pracy często miałem ciężkie powieki. Teraz śpię w nocy mniej niż potrzebuję, a mimo to moje potrzeby są zaspokojone.

Budzę się sam, bez budzika. Leżę w łóżku, słuchając podcastów z YT na telefonie, bez stresu. Czasami leżę tak i godzinę, zanim się podniosę. W autobusie staram się uczyć. Kiedyś miałem problem z podróżami, co powoli mi znika. Na studia jeżdżę godzinę w jedną stronę, często po powrocie od razu kładę się spać by następnego dnia tylko wstać bez śniadania i jechać na wykład. Akceptuję to, tak po prostu. Słucham wtedy muzyki. Nie mam nawet problemu by pojechać do Warszawy na weekend teraz, gdy odkryłem, iż mogę tam wygodniej i szybciej dotrzeć przy pomocy ciuchci. Dzięki temu byłem na Pięciu Smakach przez weekend. Pracę skończyłem o 15:15, autobus odjechał o 16:05 do ciuchci, do której jechałem półtorej godziny, o 17:41 odjazd do stolicy w której byłem o 20:10. A mój pierwszy seans zaczynał się w ramach festiwalu o 20:30. I wszyscy byli zadowoleni. Ja sam nie czuję się dziwnie z tym, że wychodzę spakowany do pracy o 7 w piątek by wrócić do miejsce gdzie mieszkam w niedzielę po południu.

Gry ostatnio bardzo potaniały, i regularnie moja kolekcja powiększa się. Ale gram coraz mniej tak naprawdę. Rok 2016 to był rok głównie produkcji typu tower defense: "Gem-Craft: Chasing Shadows" (54,1h), "DeathTrap" (40,6h), "Ancient Planet" (18,2h), . Do perełek zaliczę zdecydowanie "Talos Principle" (18h, dodatek zakupiony, więc będzie jeszcze - arcydzieło gier logicznych i jedna z najlepszych przygód jakie miałem przyjemność przeżyć przed monitorem!), "Binary Domain" (12h, fenomenalny TPS ze znakomitą fabułą). Ciesze się, że przeszedłem też "Life is Strange" (14,2h) oraz "Zombie Driver HD" (14h), 

Grałem oczywiście więcej, ale tylko na powyższe tytuły poświęciłem więcej niż 10 godzin. Wciąż moim wyrzutem sumienia jest "Counter Strike: Global Offensive", w który chcę grać, ale jednocześnie nie mogę porządnie przysiąść, by wyrobić sobie jakąś stałą formę. Zamiast tego od czapy gram kilka meczy, idzie mi średnio, spada mi ranga, i znowu nie gram przez dwa tygodnie...

Podczas tych świąt kupiłem zaledwie dwa tytuły, zadowalając się graniem w to co już posiadam. Będę musiał przeznaczać teraz wolne weekendy na granie, by się wydostać z tego dołka. 

Czegoś w tym wszystkim brakuje, prawda? Filmów, seriali... i muzyki, tak naprawdę. Niewiele słuchałem w porównaniu do lat wcześniejszych. Mam ochotę grać, ale przecież muszę coś oglądać, prawda? Seriale potrzebują o wiele więcej czasu, a filmy... można połykać. I wygląda, jakbym codziennie coś oglądać, gdy w rzeczywistości miałem bardzo długie okresy, gdy niczego nie włączałem. A potem oglądałem przez kilka dni po parę tytułów na dobę i potem manipulowałem przy dacie obejrzenia na filmwebie tak, by wyglądało jakbym oglądać jeden film dziennie.

Ale dobra, pomówmy o filmach oglądanych w 2016 roku. Liczę z powtórkami, więc było ich w sumie 394 przy średniej 5.94 (dla porównania lata wcześniejsze: 2015 - 340 przy średniej 5.65; 2014 - 279 przy średniej 5.84). Nie licząc nowości i tytułów które dopiero teraz mają swoją polską premierę, najlepiej wspominam odkrycie (przez przypadek) filmografii Mikio Naruse, czyli kolejnego Azjaty który tworzył jeszcze w epoce kina niemego, potem przeniósł się płynnie do dźwięku, tworzył wspaniałe kino... I dziś nikt o nim nie pamięta. Do tej pory obejrzałem trzy tytuły od niego - "Gdy kobieta wchodzi po schodach" zdecydowanie najlepsze. W dalszej kolejności bardzo pozytywnie wspominam: "Szczególny dzień" (precyzyjny melodramat), "Skrzydła motyla" (takie kino właśnie chcę oglądać!) Poczyniłem też liczne powtórki: "Broken Flowers", "Stalker", "Tokio Story"... Ale najlepszą decyzją było zdecydowanie danie drugiej szansy dla "Furmana śmierci". Doskonały tytuł, który bardzo zyskał w moich oczach po latach. Czyżby pierwsze arcydzieło w historii kina?

1/10 - 1 ("Lichwiarz". Wczesny Chaplin to nie ten sam włóczęga co w pełnych metrażach)
2/10 - 7 (np. "Pilecki". Niewiele się denerwowałem w tym roku. Dobrze!)
3/10 - 7 (było źle, ale też śmiesznie. "Bitwa Warszawska" czy też "Córki Dancingu")
4/10 - 19 ("Awaria". Sporo niespełnionego, pozbawionego celu i kreatywności tytułów)
5/10 - 79 (tytuły o których zapomniałem następnego dnia. Jak "Deadpool" czy "Jason Burne")
6/10 - 148 (najpopularniejsza ocena. Poszła m.in. do kiczowatego "Obrońcy")
7/10 - 109 (od "Człowieka scyzoryka" po "Boginię", szalenie zróżnicowana lista tytułów. Wspaniały rok!)
8/10 - 21 (głównie powtórki, jak "Bez przebaczenia", ale też sporo nowości z ubiegłego roku!)
9/10 - 1 (jeśli macie możliwość oglądania "Stalkera" w kinie, skorzystajcie!)
10/10 - 1 (włączam "Clerks" około północy by obejrzeć jedną scenę, a oglądam do końca, i to po raz 40 albo 50 - dycha jak w butach!)

Obecnie nie mam nigdzie zakupionego abonamentu. Ani Netflix, Hulu czy Filmstruck. Nie mam czasu, by korzystać. A przecież do Polski zajrzał Amazon Prime, znajomy pokazał mi portal VoD BrownSugar, który też chcę sprawdzić... Nie mam czasu, by wykorzystać darmowe okresy próbne tych stron. W najbliższym czasie to się nie zmieni, koniec roku i podsumowania, więc mam ochotę oglądać nowości. 

A potem... myślę, że w 2017 roku odpuszczę filmy. I skupię się na serialach. Oczywiście, pojawię się na paru festiwalach, i czasem coś obejrzę, ale jednak mam dosyć tego próbowania zadowolenia wszystkich rejonów naraz. Spróbuję specjalizacji. "Z archiwum X", "Kochane kłopoty"... Te i wiele innych produkcji obejrzałem zaledwie po jednym lub dwóch sezonach. To się musi zmienić, i w 2017 roku dokończę w końcu co zacząłem. Raz a dobrze. Jak więc chcecie, to polecajcie. Obejrzę wszystko, byle to była uczciwa rekomendacja. Taka, którą moglibyście mi dać nawet i za rok. Nie chcę słyszeć o tytułach które ostatnio obejrzeliście "i są całkiem dobre". Takie produkcje dopiero przede mną, bo wciąż mam za uszami tytuły które są legendami telewizji. Na pierwszy ogień pójdzie "M*A*S*H". Może "Tyler Mary Moore" od razu zacznę... Tak czy siak, 236 seriali mam do obejrzenia. Zróbmy coś z tym!

Ale w ubiegłym roku jednak coś obejrzałem! Dokończyłem ostatnie pięć sezonów "The Shield", które zgodnie z obietnicami Internetu okazało się jednym z najważniejszych przeżyć jakie dostałem od kina w swoim życiu. Głębiej poznałem "All in the Family", fenomenalny sitcom z czasów gdy śmiech widowni był nagrodą dla artysty na scenie. Plus, to właśnie w tej produkcji pojawia się najprawdopodobniej mój ulubiony żart wszech czasów. Obecnie mam za sobą 54 epizody tej produkcji (pierwszy sezon + po pięć najlepszych odcinków z każdego kolejnego sezonu). Dzięki polskiemu Netflixowi obejrzałem też dokumenty Kena Burnsa - 14-godzinny "The War" o WW2 ze strony USA, oraz trzy godziny o "Prohibicji" (co okazało się cholernie interesującym i znaczącym tematem!). Zaryzykowałem i okazało się, że seans "Gravity Falls" było strzałem w dziesiątkę. Podobnie z "Kochanymi kłopotami". Piszę poważnie.

Warto też wspomnieć o "I nie było już nikogo" (trzygodzinna ekranizacja Agathy Christie, która wywalczyła sobie prawo do uznania jej, pomimo setek podobnych adaptacji), "Steings: Gate" (świetnie wykorzystany koncept człowieka wobec podróży w czasie). Obejrzałem "The Hooneymoners", jeden z pierwszych seriali w historii telewizji (i pierwowzór naszych "Miodowych lat") który średnio zniósł upływ czasu, "One Punch Man", pierwszy sezon "Fargo", "Over the Garden Wall". Powtórzyłem sobie pierwszy sezon "MacGyvera" i bawiłem się przednio!

Nie zawiodłem się też na ciągach dalszych znanych mi seriali - trzeci sezon "BoJacka" dostarczył mi tyle ile potrzebowałem, "Scream" przewyższył moje oczekiwania prowadząc wciągającą i energetyczną opowieść z clifhangerem na końcu prawie każdego odcinka (a potem dostarczył znakomity dwugodzinny Halloween Special). Dwudziesty sezon "South Parku" to raczej oczywistość. Ta produkcja zawsze będzie genialna. A biorąc pod uwagę, że twórcy cały czas robią coś nowego, próbują nowych rzeczy, i wychodzi im to tylko lepiej... Są konkurencją tylko dla samych siebie. I biorą z tego użytek. Siódmy sezon "Archera" był w porządku. Jak cały serial. Bawi mnie, a potem o nim zapominam. Dziwna rzecz.


Najlepszy żart jaki zrobiłem w ubiegłym roku:

1) Gdy troll w Internecie otwiera paszczę: "Żeby móc obrażać ludzi nie musisz płacić za Internet. Wystarczy, że będziesz siedzieć w oknie i trochę podnosić głos na przechodniów. Więcej będziesz mieć na narkotyki i alkohol. Profit. Wesołych świąt."

2) Opis "Rzymskich wakacji" (1953): "Halo, Ameryka? Odbudowaliśmy Rzym. Weźcie zróbcie o tym film z wielkimi gwiazdami; I co one tam będą robić?; Nie wiem, k****, spacerować"

Pewnie coś pominąłem, ale to się dopisze. Tak czy siak - zacząłem studiować, zacząłem nagrywać podcasty, myślę o podbiciu świata, napisaniu przynajmniej jednego kolejnego scenariusza (i nad poprawą wcześniejszych), olaniu filmów i nadrobienia seriali.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Widziałem w grudniu dobre filmy. I seriale.



Głośniej od bomb ("Louder Than Bombs", 2015) - 6/10. Film który pozwala nam spędzić kilka chwil z rodziną, która straciła matkę. Mąż, dorosły syn oraz jego brat chodzący jeszcze do liceum. W prasie ma się ujawnić artykuł opisujący figurę jaką matka była, a nasi bohaterowie... myślą o niej. O swoim życiu. Wspominają ją. Brakuje im jej. To przyjemny film w oglądaniu, bardzo fachowo wykonany, z artystycznym zacięciem. Umieszczony poza czasem, ale jednocześnie czytelny i przejrzysty. Możemy skupić się na bohaterach i ich przeżyciach, zastanowić się nad nimi. Strumyk moczu okazuje się wyjątkowo mocnym widokiem. Nie miałbym nic przeciwko kolejnemu seansowi. A może nawet podwyższeniu oceny wtedy, bo może się okazać, że to najlepszy film Triera. Taki... Ludzki.



Top Joachima Triera:

1. Repreise: Od początku raz jeszcze
2. Głośniej od bomb
3. Oslo. 31 sierpnia



Intruz ("Here After", 2015) - 5/10. Spotkałem Magnusa von Horna przed premierą "Ostatniej rodziny" i obiecałem mu, że obejrzę jego film jeszcze w tym roku. Słowa dotrzymałem w Sylwestra, liczy się, policja mnie nie złapie. Sam film? Zbyt europejski. Zgoda, podoba mi się, że nie jest zajęty wyłącznie generowaniem pustej złości u widza (jak "Zło"), i jest bardziej subtelny, realistyczny. Ale jest też... cóż, europejski. Oglądacie i nic się nie dzieje. Czytacie opis i dowiadujecie się, że główny bohater zrobił kiedyś coś strasznego, trafił do poprawczaka, a teraz go wypisali i wraca do normalnego życia. Ale tutaj go nie chcą, bo jest przestępcą, i traktują go jak psa. A on to znosi z kamienną twarzą, bo nie chce kłopotów. Ok, wracacie do filmu, mija pół godziny i nadal z filmu nie wynika o co chodzi. Są też inne drobiazgi, jak to, że bohaterowie nie używają imion. Ojciec mówi coś do syna, i nie mówi "John", dzięki czemu widz mógłby sobie przypomnieć o nazywać tak bohatera. Gdy na koniec bohater krzyczy na kobietę - ja nie pamiętałem, kim ona była. Spojrzałem na listę twórców, jej postać miała na imię Bea. Czyli kto? Albo to: dziwny styl kręcenia, przynajmniej okazjonalny. W jednej scenie widzimy jak młody syn siedzi przy stole i je posiłek. Ujęcie zmienia się, i teraz widzimy wyłącznie tego młodego przy stole. Ale słyszymy, że przyszedł ojciec i coś gada. Do młodego? Chyba tak. Dopiero po długim czasie ujęcie zmienia się by odsłonić, iż "z offu" doszedł drugi syn który usiadł przy stole, i to do niego było wszystko mówione. Po co taki chaos? Nie wiem. Rozpisuję się o szczegółach, bo temat całości (szkoły są do upy i nie radzą sobie z podstawowymi rzeczami) był już omawiany w podobny sposób, i "Intruz" nie wydaje się wnosić niczego wartego uwagi do stołu. Intencje były dobre, warsztat solidny, ale my to po prostu już znamy.



Carol (2015) - 5/10. Pierwsza połowa XX wieku i dwie kobiety, które mają na siebie ochotę, bo... spoglądają na siebie. Tak, wiem, to jest możliwe, ale zamiast budować jakąś relację między nimi twórcy woleli męczyć kolejny raz motyw "wtedy ludzie byli dzicy i nie pozwalali na taką miłość, bo była inna!". I co z tego wynika? A no relacja której fundamentem jest właśnie dramat, że nie mogą ze sobą być, zamiast najpierw pokazać, że czują się ze sobą dobrze bez żadnego konfliktu. Tego tu nie ma. Zamiast tego jest tylko gadanie w stylu: "czuję się winna, bo wolę kobiety". A ja wolę "Brokeback".