poniedziałek, 2 stycznia 2017

Widziałem w grudniu dobre filmy. I seriale.



Głośniej od bomb ("Louder Than Bombs", 2015) - 6/10. Film który pozwala nam spędzić kilka chwil z rodziną, która straciła matkę. Mąż, dorosły syn oraz jego brat chodzący jeszcze do liceum. W prasie ma się ujawnić artykuł opisujący figurę jaką matka była, a nasi bohaterowie... myślą o niej. O swoim życiu. Wspominają ją. Brakuje im jej. To przyjemny film w oglądaniu, bardzo fachowo wykonany, z artystycznym zacięciem. Umieszczony poza czasem, ale jednocześnie czytelny i przejrzysty. Możemy skupić się na bohaterach i ich przeżyciach, zastanowić się nad nimi. Strumyk moczu okazuje się wyjątkowo mocnym widokiem. Nie miałbym nic przeciwko kolejnemu seansowi. A może nawet podwyższeniu oceny wtedy, bo może się okazać, że to najlepszy film Triera. Taki... Ludzki.



Top Joachima Triera:

1. Repreise: Od początku raz jeszcze
2. Głośniej od bomb
3. Oslo. 31 sierpnia



Intruz ("Here After", 2015) - 5/10. Spotkałem Magnusa von Horna przed premierą "Ostatniej rodziny" i obiecałem mu, że obejrzę jego film jeszcze w tym roku. Słowa dotrzymałem w Sylwestra, liczy się, policja mnie nie złapie. Sam film? Zbyt europejski. Zgoda, podoba mi się, że nie jest zajęty wyłącznie generowaniem pustej złości u widza (jak "Zło"), i jest bardziej subtelny, realistyczny. Ale jest też... cóż, europejski. Oglądacie i nic się nie dzieje. Czytacie opis i dowiadujecie się, że główny bohater zrobił kiedyś coś strasznego, trafił do poprawczaka, a teraz go wypisali i wraca do normalnego życia. Ale tutaj go nie chcą, bo jest przestępcą, i traktują go jak psa. A on to znosi z kamienną twarzą, bo nie chce kłopotów. Ok, wracacie do filmu, mija pół godziny i nadal z filmu nie wynika o co chodzi. Są też inne drobiazgi, jak to, że bohaterowie nie używają imion. Ojciec mówi coś do syna, i nie mówi "John", dzięki czemu widz mógłby sobie przypomnieć o nazywać tak bohatera. Gdy na koniec bohater krzyczy na kobietę - ja nie pamiętałem, kim ona była. Spojrzałem na listę twórców, jej postać miała na imię Bea. Czyli kto? Albo to: dziwny styl kręcenia, przynajmniej okazjonalny. W jednej scenie widzimy jak młody syn siedzi przy stole i je posiłek. Ujęcie zmienia się, i teraz widzimy wyłącznie tego młodego przy stole. Ale słyszymy, że przyszedł ojciec i coś gada. Do młodego? Chyba tak. Dopiero po długim czasie ujęcie zmienia się by odsłonić, iż "z offu" doszedł drugi syn który usiadł przy stole, i to do niego było wszystko mówione. Po co taki chaos? Nie wiem. Rozpisuję się o szczegółach, bo temat całości (szkoły są do upy i nie radzą sobie z podstawowymi rzeczami) był już omawiany w podobny sposób, i "Intruz" nie wydaje się wnosić niczego wartego uwagi do stołu. Intencje były dobre, warsztat solidny, ale my to po prostu już znamy.



Carol (2015) - 5/10. Pierwsza połowa XX wieku i dwie kobiety, które mają na siebie ochotę, bo... spoglądają na siebie. Tak, wiem, to jest możliwe, ale zamiast budować jakąś relację między nimi twórcy woleli męczyć kolejny raz motyw "wtedy ludzie byli dzicy i nie pozwalali na taką miłość, bo była inna!". I co z tego wynika? A no relacja której fundamentem jest właśnie dramat, że nie mogą ze sobą być, zamiast najpierw pokazać, że czują się ze sobą dobrze bez żadnego konfliktu. Tego tu nie ma. Zamiast tego jest tylko gadanie w stylu: "czuję się winna, bo wolę kobiety". A ja wolę "Brokeback".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz