środa, 25 kwietnia 2012

KOBIETA W CZERNI

Gothic Horror, 2012


"Wierzę, że pod wpływem emocji można uwierzyć w dziwne rzeczy..."

Jest w tym filmie scena, kiedy przez ponad 20 minut główny bohater nie odezwie się ani słowem. Tak właściwie, to jedyne kwestie jakie w tym czasie widz usłyszy, będą pochodzić z offu, i będzie ich tylko kilka. Zmysły widza będą atakowane wszystkim innym - muzyką, dźwiękami pogody i obiektów, obrazem, zmianami kolorystycznymi. Będzie obserwował, jak bohater w milczeniu stawia czoła kolejnym...

Nie, jednak nie zdradzę, co ten film oferuje od sceny wjechania do miasteczka. Nie napiszę, co będzie w zamkniętej piwnicy, ani czy w ogóle jakaś piwnica w tym filmie jest. To trzeba samemu sprawdzić.

Bohaterem "Kobiety w czerni" jest adwokat Arthur Kipps, który ma za zadanie sprzedać posiadłość, której właścicielka niedawno zmarła. Rezydencja znajduje się na wyspie, do której w trakcie odpływu prowadzi długa ale przejezdna droga, jednak przypływ odcina ją od świata. Nawet od tej niewielkiej wioski, w której Arthur ma zamiar się zatrzymać podczas załatwiania swoich spraw. Co ciekawe, już w tej wiosce panuje pewien nastrój niesamowitości. Wszyscy... Nie, nie chcę zdradzać. To trzeba poczuć.

Jest w tym filmie mnóstwo dobrych rzeczy - bohater, który mało mówi, ale dużo robi. Gra głównie twarzą, jest typem człowieka który uwierzy jak zobaczy, ale gdy już się tak stanie to nie ma mocnych by go przekonać, że to były tylko zwidy. Pomimo racjonalnego podejścia na jego twarzy widać jak próbuje się uspokoić, jak szuka wewnątrz siebie sił by wejść tam, gdzie drzwi same się otworzyły, a za nimi coś przeraźliwie...

I znowu muszę się zatrzymać. Musicie to zobaczyć sami. Ja dodam tylko, że przez te 90 minut dzieje się wiele rzeczy, bohater swoimi działaniami popycha fabułę do przodu cały czas (nie ma postojów) a klimatycznych momentów jest tyle, że nawet nie potrafię podać ich konkretnej liczby. Jest ich sporo, to na pewno!

Inni zarzucają filmowi schematyzm - dla mnie to jednak nie ma znaczenia, ponieważ uwielbiam każdy banał zastosowany w tym filmie: jak choćby stare opuszczone domostwo w którym co chwila zdarza się coś niesamowitego, burze z piorunami lub stare legendy. Historia sama w sobie nie jest wprawdzie ciekawa (trochę błędów logistycznych w niej też się znajdzie), ale opowiedziano ją tak, że całość wydaje się świeża, ogląda się ją w nieustającym napięciu - przede wszystkim jednak, pełno w niej klimatu.

Film ma kilka minusów, to jednak tylko drobne niuanse które giną pomiędzy całą resztą filmu, który jest naprawdę solidny. Jeśli ktoś tak jak ja, lubi schematy które wymieniłem, to naprawdę wątpię, by nie kupił tej historii. Ma pełno zalet, klimatu, strachu i scen, które zapadają w pamięć. To też jeden z tych filmów, kiedy widzimy głównego antagonistę przez dłuższą chwilę tylko raz w ciągu filmu - wtedy zamiast strachu poczułem... smutek.


7/10.

Moja ulubiona scena? Jak Arthur wygląda przez okno w pokoju i widzi na dole kogoś na dole. W domu ledwo co widać, on trzyma świecę, a za oknem deszcz pada i mrok nocy rozświetlają pioruny. Ledwo widać, co tam jest. I TO nagle wstaje. To mały chłopiec! Arthur patrzy na niego, on na Arthura, i tak przez chwilę. I teraz najważniejsze - w każdym innym filmie ten chłopiec by odszedł. W tym - RUSZA W KIERUNKU POSIADŁOŚCI. Gwałtowny skok muzyki i ja już nie mam pytań.

Interpretacja zakończenia? [spoilery] Wg mnie matka Nathana w ten sposób podziękowała Arthurowi za połączenie jest z synem. Myślała, że tego chce. I on to zrozumiał i docenił. I chyba chciał... [/spoiler]

2 komentarze:

  1. No wybacz ale ten film to słabizna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Ja i tak go kupuję, z całym zapleczem schematów i nielogicznych rozwiązań.

      Usuń