niedziela, 12 października 2014

Wish I Was Here

Kino autorskie, 2014


Aiden Bloom ma problemy. Szkoła do której chodzą jego dzieci nie jest opłacana. Miał to robić ich dziadek, ten jednak... ma nawrót raka, więc skorzysta z nowej metody leczniczej, i potrzebuje na to wydać wszystkie pieniądze. Rabin rządzący szkołą nie ma zamiaru kolejny raz przełożyć zapłaty na później - bo życzeniem Boga jest, by mężczyzna utrzymał swoją rodzinę. A co robi Aiden? Wciąż chce spełnić swoje marzenie o pozostaniu aktorem, chociaż od dawna nic w tej kwestii się nie ruszyło w jakimkolwiek kierunku. Rodzinę utrzymuje jego żona, pracująca za biurkiem w jakiejś firmie - jakie są jej marzenia? Szkoła publiczna odpada przez prywatne doświadczenia z młodości samego Aidena. Jego brat mieszkający w przyczepie odmawia zajęcia się nawet psem ich ojca. Co teraz będzie?



"Wish I Was Here" na początku składa obietnicę, która jest konkretna i jakby znana, ale też nie wiadomo, czego się spodziewać. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Każda kolejne scena była niespodzianką, czymś nowym, ale też konsekwentnym rozwojem wydarzeń. Twórcy stawili wyzwanie bohaterom i razem z nimi je przechodzili. Tym razem powiedzieć, że film chce być bardziej jak życie, oznacza coś innego niż zazwyczaj. Produkcja Zacha Braffa jest jak życie, ponieważ w niej również każdy kolejny dzień jest zagadką. Nie wiadomo, co on przyniesie.

Uwielbiam ten film za to, że traktuje życie tak bardzo poważnie. Bierze najlepsze motywy z "Franka" oraz "Boyhood", dodaje do tego około 80% własnej, oryginalnej treści: problemów, bohaterów, stylu. I łączy to w wyjątkowe, autorskie kino. Chociaż z jednej strony jest to brzmiący znajomo komediodramat z dosyć rozpoznawalną fabułą, to gdy się wgłębić w szczegóły, można odkryć bogatą i rozbudowaną opowieść. Trudno na końcu powiedzieć za pomocą słów, o czym ona jest. O przeszłości i teraźniejszości goniącej życie, które toczy się własnym torem, wpływając na wszystko co nasze oczy widzą, a mogą zapomnieć. O nauczeniu się, jak należy spełniać marzenia.

4/4
Dziś obejrzałem drugi raz.


Plusy:
- konsekwentny.
- Kate Hudson ładnie się uśmiecha.
- fanom "Scrubs" zabraknie paluszków, ponoć gdzieś tu w tle przewija się nawet Rowdy.

Minusy:
- to, że lubiliście "Garden State" nie gwarantuje, że polubicie i ten film (patrząc po reakcjach innych).
- Joey King wypowiada bardzo smutną kwestię a jest na to za młoda; jeśli skończy w psychiatryku to będzie źle.
- "So Now What" nie jest dostępne na Spotify, więc jestem zmuszony nabijać wyświetlenia na YT.

4 komentarze:

  1. Przez tych żydów i umierającego ojca film wydał mi się jakimś miksem "Serious Man" Coenów i "Beginners" Millsa. Prawdopodobnie miałem za duże oczekiwania spowodowane twoimi komentarzami i trochę spaliłem przyjemność. Film mi się podobał, lubię takie indie-gówna ale brakowało temu trochę jaj.

    Joey King była dobra w serialowym Fargo. A o jaką smutną kwestię chodzi? Do Noah przez telefon?

    - goandrewgo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://www.filmweb.pl/reviews/%C5%BBycie+w+rodzinie+%E2%80%93+kurs+przyspieszony-16313

      ta recenzja trafna moim zdaniem

      - goadndrew

      Usuń
    2. Jak dawała dziadkowi gogle.

      No, dla kogoś, kto jest zadowolony, ale nie odebrał filmu tak osobiście jak ja, to w niego trafia.:) Ja o tym filmie nie zapomnę za pół roku.

      Usuń
    3. No jo. A dałeś 7/10, tak samo jak 1235 innym filmom.. Rzeczywiście musi być ten film dla ciebie wyjątkowy haha ;-)

      - andrzej

      Usuń