czwartek, 16 kwietnia 2015

(felieton) Niektórzy przypomnieli sobie, że kino jest sztuką. To miłe.


"50 twarzy Greya" miało wyjść i nagle sporo osób przypomniało sobie, że obrazki na seansie mogą wyrażać wartości. Na przykład: propagowanie bicia kobiet, traktowania ich przedmiotowo, złe przedstawianie BDSM, bojkot bo taki film wychodzi w Dzień Zakochanych, i co tam jeszcze. Doszło nawet do tego, że Internetowa Policja wchodziła ludziom do domów i wyciągała ich do kina. Potem biedaki płakały, że taki film powstał i będzie też kontynuacja, i to też będą musieli obejrzeć. Do czego ten świat zmierza?

Dziś już każdy zapomniał o tej produkcji, ból od dupy odszedł, ludzkość wpadła w dziurę czasową aż do czasu premiery części drugiej. Mogę pisać o pewnym zagadnieniu - otóż, przy okazji premiery tej właśnie produkcji klasa popularna przypomniała sobie, że kino jest sztuką. U jego podstawy jest jakaś filozofia, którą dany produkt następnie propaguje. Nawet jeśli jest to jednoczenie narodu przeciwko Rosjanom, albo tworzenie dzieła bez pojęcia o rzemiośle. I teraz ludzie się boją, że ktoś zobaczy film w kinie, wróci do domu i przywiąże żonę do sufitu na 13 miesięcy.


A prawda jest zupełnie inna.

Tak, odpowiednie natężenie odpowiednich sygnałów może być szkodliwe, bo ludzie nie mają wykształconego zmysłu kwestionowania świata - co ma też swoje źródło w tym, że na obecną chwilę przychodzi mi na myśl tylko jedno dzieło sztuki które rozkazuje odbiorcy by je kwestionował. Ale tym bym się nie martwił, bo filozofia dzisiejszego społeczeństwa skupia się na ciągłym rozkojarzeniu i zachęcaniu do życia bez celu. Jeden film, czy nawet ich seria wiele tu nie da. Ktoś musiałby sam trafić w odpowiedni ciąg, by po wyjściu z kina zostać zachęconym do czegokolwiek.

Właściwym problemem jest to, że ludzie nie chcą traktować kina jako sztukę - i w sumie mało kogo obchodzi, czy ono nią jest.

Chyba, że znacie chociaż jedną osobę, która wyszła zadowolona z seansu "Wilka z Wall Street" i krzyczała: "Tak jest kurwa! Wykorzystywanie innych ludzi, PRAWDZIWYCH ludzi, nieokazywanie im szacunku, gloryfikacja gościa który zmarnował ich życie, zero odpowiedzialności - TO JEST KURWA TO! Ta produkcja reprezentuje absolutnie wszystko w co wierzę!". Nie, wszyscy którym ten film się spodobał i ich opinia do mnie dotarła - bawili się setnie, bo (hehe) Leo miał świeczkę w dupie. I ogólnie, świetna impreza. Narkotyki, alkohol, seks, przeklinanie, krzyczenie, energia... Jakoś oderwali to wszystko od filozofii i są najnormalniejszymi ludźmi, z którymi da się pogadać.

Albo jedno z najgłębszych opowieści ostatnich lat, o nastolatku który zmienia kompletnie swoją filozofię życiową o 180 stopni, Na początku żyjąc życiem innych, będąc szczęśliwym kiedy uszczęśliwi innych. Rozumie, co to znaczy, walczy ze sobą, przechodzi przez każdy ból jaki wynika z tej sytuacji, a pokazano to w sposób realistyczny. Nie ma drugiego takiego filmu, a ludzie mają to w dupie. Im przeszkadza, że bohater dużo płacze. "Perks of Being a Wallflower". Większość lubi ten film, bo jest "taki piękny".

"Clerks". Wulgarny film o niczym. Dwoje ludzi gada o fiutach, "Gwiezdnych wojnach" i przeklina bez sensu. Kogo obchodzi, że to hymn nowego pokolenia, które przestało mieć ambicje ich ojców? Bohaterowie, którym wystarczy, jeśli prowadzą wypożyczalnię wideo, gada z kumplem cały dzień, ogląda filmy i ogólnie miło spędza czas? Jeszcze kilka dekad wcześniej to było nie do pomyślenia. Powodem do dumy była praca w młodym wieku i dokładanie się do rachunków rodziców. A dziś wszystko jest lepsze, tańsze i bardziej dostępne, co jest wynikiem rewolucji przemysłowej i kilku innych. Już nie trzeba było kosić wszystkich trawników w sąsiedztwie, żeby pójść do kina, na co czekało się cały tydzień. Teraz zwykła praca wystarczy do szczęśliwego życia. Nie trzeba być lekarzem albo astronautą. Czy jest w tym coś złego, że ktoś świadomie nie ma ambicji i wystarczy mu zwykłe życie?

Prawda jest taka, że ludzie nie wiedzą, gdzie sztuki szukać i w większości mają gdzieś, co sobą reprezentuje dana produkcja. Przynajmniej - tak jest z pozoru.

9 komentarzy:

  1. co ty tu tera filozofujesz

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba wolę Garreta-filozofa od Garreta-krytyka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli że ten wpis na blogu ci się spodobał czy nie? :>

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie to dobre pytanie. Potrzymam cię w niepewności. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja przeczytałem 3 razy. Raz od początku, potem od środka i od końca.
    Ale się pogubiłem i nie zrozumiałem. Ale to chyba nieważne - ważne że przeczytałem, co nie? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy złapałem przesłanie tekstu, mimo dwukrotnej lektury, ale tak jakoś chciałem się wytłumaczyć ze swojej oceny "Wilka z Wall Street". Otóż mimo że mam własny system wartości, który raczej nie pochwalałby w prawdziwym świecie występków bohaterów, posiadam również wewnętrznego psychopatę (takie małe nawiązanie do książkowego Greya), który wychował się na krwawych horrorach i death metalu. Często morduję ludzi w myślach i oglądanie sadystycznych scen sprawia mi przyjemność, jeśli je "ładnie" przedstawić. Nihilizm moralny (czy jak tam nazwać "niemoralność" przytoczonych dzieł) może być wartością obecną w filmie, bo tam jest on sztuczny i w mojej wyobraźni tak samo. Karmię się więc sztucznym złem, by zaspokoić zapotrzebowanie takowego w moim organizmie nie sięgając po to prawdziwe. To bardzo fajnie, że kino zapewnia mi taką opcję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale się otworzyłeś tutaj :) Sam nie chcę takiej granicy otwartości przekraczać.


    Cóż, przesłanie filmu. Ludzie obawiali się, że film zachęca do czegoś i to jest problemem, a ja temu oponuję stawiając tezę, że kino nie zachęca do niczego, bo ludzie takim go nie czynią. I podałem przykłady ku temu, że kino nie jest traktowane jako sztuka, tzn. jako ucieleśnienie jakiejś idei. Oglądają film i nie widzą w nim filozofii, tylko co innego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak już tam napisałem - nawet nie pamiętam tego filmu. Tylko tyle, że mnie wkurwił z powodu szerzenia nienawiści do życia. Cieszenia się z porażki, leżenia i czekania na śmierć itd. Wtedy znałem już obiektywizm i pamiętam, że "Grek..." jest jej całkowitym przeciwieństwem, więc ocenę mogę podtrzymać.


    Tam zresztą też się nie otworzyłem.:)

    OdpowiedzUsuń