czwartek, 9 kwietnia 2015

(felieton) Kultura korzystania z autobusów miejskich


Ciąg dalszy życia w małym miasteczku powiatowym jakim są Bartoszyce.

To pierwsza obserwacja po której poczynieniu poczułem, że jestem w innym świecie. Tutaj mało kto kupuje bilety na podróż w sklepie, zazwyczaj robią to u kierowcy. Z tego powodu, pojazd stoi na przystanku nawet minutę, a na początku miesiąca i dłużej - gdy to dojdą ci, chcący naładować kartę miejską. Dlatego wygląda to trochę jak rodzinny interes niż biznes - wielokrotnie widziałem, jak ktoś biegł za autobusem i kierowca sam się zatrzymywał, ewentualnie czekał aż przebiegnę te 100 metrów. Albo też pasażerowie krzyczeli, żeby się zatrzymał. Najbardziej kuriozalny przypadek - gdy biegłem w kierunku autobusu i ten odjechał, gdy byłem 10 metrów od niego... ale nie na chama, tylko podjechał do mnie ten kawałek i cześć, wsiadaj, a teraz do gwiazd i jeszcze dalej.

Dla człowieka mieszkającego w dużym mieście było to nie do pojęcia. Nie wiem, czy wiecie jak to tam wygląda: tam to biznes oparty na wzajemnym szacunku wszystkich pasażerów. Jesteś na miejscu wcześniej, autobus zatrzymuje się na góra 10 sekund, i w dupie ma, czy wszyscy zdążą. To ich wina, i wszyscy to rozumieją. Wszyscy się śpieszą gdzieś, więc są punktualnie, i nie robią z siebie centrum wszechświata. A nawet jeśli będą mieli na to ochotę, to szybko zostanie im to wybite z głowy. Bilet trzeba mieć ze sobą wcześniej, bo kierowca może zignorować twoją prośbę, jeśli czas postoju został przekroczony. I zawsze trzeba mieć odliczoną kwotę, bo tamten nigdy nie wyda. Małe, oczywiste rzeczy, do których musiałem się dostosować, wydawały mi się takie same dla całego świata.

I wtedy dostrzegłem tę główną różnicę w mentalności tutejszych i tamtejszych. Tutejsi nie wytrzymaliby presji takiej Warszawy. To z czasem było coraz wyraźniejsze.

Choćby temat starszych osób. W Warszawie to oczywiście codzienność, ale i codzienna kłótnia innych pasażerów. Ktoś usłyszy babcię narzekającą głośno, że młodzi siedzą a ona musi stać, to wstanie ktoś i każe jej zamknąć ryj. Tutaj na początku słyszałem prawie codziennie takie kwestie, a ja się trzymam swoich zasad i nie reaguję na zachowanie pasywno-agresywne. Jakby mnie poprosiła to oczywiście to zrobię. Jedną z tych kobiet znałem z pracy, więc porozmawiałem z nią, pokazałem jak to wygląda z mojej strony, ona opisała głębiej jak to wygląda z jej (wychowanie z pierwszej połowy XX wieku itd.), i na tym się skończyło. Może to przypadek, może teraz już zawsze znajdują miejsce do siedzenia, ale nie słyszałem podobnego narzekania od tamtej pory.

Nie rozumiem, w jaki sposób większość tych ludzi nie wpadło, by zdejmować tobołki z pleców. Zamiast tego wolą zajmować dwa razy więcej miejsca. Zresztą same plecaki też są trochę nie teges, przez starość zluzowane i zwisające im do dupy i niżej. Wciąż nie zorientowali się, że można by coś z tym zrobić. Poczucie przestrzeni to chyba jakiś odgórny problem, bo większość wolałaby wejść do autobusu i po przekroczeniu progu zostać tam gdzie stanęła. Możliwość wejścia głębiej i zrobienia miejsca jest poza ich percepcją, tak jak z tym plecakiem. Szczytem absurdu jest pewna kobieta z dzieckiem na wózku, która wjeżdża i zatrzymuje się w drzwiach. Co mogę zrozumieć, bo tłok zazwyczaj jest (ale jak go nie ma to i tak zostaje w drzwiach), ale codziennie łeb mi eksploduje na kolejnych przystankach, gdzie zamiast wyjść na moment z wózkiem i przepuścić wychodzących... ona woli zostać w drzwiach, blokować prawie całe przejście ino obrócić wózek tak, by była mała przegródka obok, żeby można się było przecisnąć. Dosłownie. Absolutna akceptacja pasażerów, chyba nawet nikogo takie zachowanie nie dziwi.

To nie jest tak, że nie ma rozmów w autobusie. Ale ilekroć dosiadam się do kogoś siedzącego przy oknie to podróż mija w milczeniu do samego końca, gdy ta osoba wychodzi i zamiast rzucić "Przepraszam" lub "Tu wysiadam", oni wolą, nie wiem, przeskoczyć nade mną. Pewnego dnia będę miał tak wyjebane, że im na to pozwolę, ale do tego czasu wstaję i ustępuję, by mogli wyjść. Żadnego dziękuję, wzrok w podłogę i do jutra. Takie detale pozwalają mi mieć pewność, że ci ludzie po przeprowadzce do dużego miasta by zginęli. Nie przetrwaliby i już.

Pozostaje mi być przykładem - sam przecież też uczyłem się tych i innych rzeczy przez obserwację. Nikt mnie nie instruował, uczyłem się przez doświadczenie. A poza tym, Garret nie ma powodu by narzekać. Przestało mnie to dziwić, śmieszyć, teraz jest tylko obojętne. Nie ma cyganek ani też bezdomnych żebrzących podczas podróży. Nie ma pana z akordeonem grającym powojenne nuty. Ale książkę nadal można poczytać.

Poza tym, jest to dosyć przygnębiające doświadczenie na dłuższą metę, ponieważ po jakimś czasie zaczynasz rozpoznawać twarze wszystkich, gdzie wsiądą i kiedy wysiądą, nawet gdzie usiądą. Bardzo rzadko jest to zmienione. Każdy dzień wygląda tak samo. W stolicy możesz jeździć codziennie tą samą linią o tej samej godzinie przez lata i nie rozpoznać nikogo. Tam jest zbyt dużo życia.

4 komentarze:

  1. Ja pyerdole Garret. Piszesz jakby to była jakaś Afryka z murzynami a nie małe miasto w Polsce z polakami.

    "I wtedy dostrzegłem tę główną różnicę w mentalności tutejszych i tamtejszych. Tutejsi nie wytrzymaliby presji takiej Warszawy."
    "ci ludzie po przeprowadzce do dużego miasta by zginęli. Nie przetrwaliby i już."

    Ci ludzie nie mieliby większego problemu z przystosowaniem się do życia w Wawie niż miałeś ty z przystosowaniem się do życia w tej wsi..
    Nigdy nie miałem ochoty rzucić się pod szyny Poznańskiego tramwaju z powodu tego że bilet musiałem kupić w automacie, kiosku, albo jechać na gapę.. Taki jest system i tak się robi. Jak trzeba kupić wcześniej to se kupią wcześniej i dwa razy byś im tłumaczyć nie musiał. A skoro u nich można kupować u kierowcy to dlaczego nie (w Gdańsku jeszcze 3 lata temu tak było!)? Trasa przyjazdu na kolejne przystanki jest pewnie wliczona w takie okoliczności. Kiedyś jak jeszcze używałem autobusów w mojej 40 tyś wsi czasami pytaliśmy kierowcy czy poczeka z 2 minuty bo kolega biegnie i nie zdąży, zgadzali się. Ale to nie znaczy że jak pojechałem do Poznania / Gdańska / Wawy to płakałem gdy kierowca zamknął mi drzwi przed nosem i pojechał wpizdu.. ;D.

    Warszawiak jebany! xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Do życia na wsi się przystosowałem, ale do takiego życia nigdy. Już się pilnuję od kiedy zauważyłem, że zacząłem mówić od słowa "no". Nagle zacząłem wypowiadać zdania złożone tylko z tego słowa.


    To o czym tutaj pisałem to tylko objawy czegoś większego. Po tym, jak Niemcy stąd wyjechali w latach 20'tych i przesiedlono tu ludzi z wschodu Polski, to głównie byli dzikusy, którzy myśleli, że Niemcy zaraz tu wrócą więc nie dbali o to, co dostali od losu. Brali klasyczne meble i palili nim w piecu, wszystko im się waliło i nikomu nie przeszło na myśl, by coś z tym zrobić. Żyli z dnia na dzień i tak im minęła reszta życia. Teraz jak tu przejdziesz i posłuchasz to usłyszysz, że np. krótko po remoncie w jakiejś placówce ludzie poodkręcali nawet kawałki rur spod umywalek. Niby już tak tego nie widać, ale wciąż da się zauważyć takie szczegóły świadczące o ich dzikości. Sami nie wpadną na to, by zdjąć plecak jak kulturalny człowiek, albo go podwiązać gdy zacznie zwisać, żeby plecy przestały boleć. Jest jak jest, bo tak było, nie da się tego zmienić, i żyją tak z dnia na dzień.


    Z tobą nie jest źle, po tym co piszesz.:) Jakieś tam umiejętności adaptacji posiadasz, pewnie nawet więcej niż tu opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie jak to czytam, to wymieniłeś mnóstwo rzeczy, które strasznie lubię w swojej małej, podmiejskiej komunikacji. Kierowca zawsze zaczeka, jak nie mam biletu to mogę u niego kupić, czasem przyjedzie później i trochę posiedzę na przystanku, ale doczytam przez to rozdział książki, a kilka osób zdąży na ten kurs. Spokój, żadnego pośpiechu. A w autobusie zawsze zawsze toczy się miła rozmowa i ustępuje się miejsca starszym :) Jak przyjeżdżam do stolicy, to podróż autobusem traktuję jak torturę: nie mogę głośno rozmawiać, bo znajdzie się ktoś kto mnie opieprzy. Kanary wbijają bez przerwy i trzeba wciąż się legitymować. Niektórych irytuje nawet mój dzwonek w telefonie, a kierowca jeździ jak wariat. Taki chaos, że aż strach...

    Choć w przyznam w niektórych kwestiach rację: Warszawiaki wiedzą że się nie stoi przy drzwiach, tylko skupia w innych częściach autobusu. Co z resztą ludzi jest nie tak, iż muszą barykadować drzwi? Aż tak uwielbiają się ocierać o innych?

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawda, jest miło i u mnie do momentu owej "rozmowy" której tu nie uświadczyłem. Jo, też mnie irytuje jak ktoś gada przez telefon. I zawsze mówią to samo:


    "CO?! NIE SŁYSZĘ CIĘ, JESTEM W AUTOBUSIE!!! ZADZWONIĘ POTEM!!!" :)


    Kanara tu spotkałem z dwa razy, tylko spojrzał na rachunek który mam włożony do etui karty miejskiej, nie sprawdzał czy impuls jest aktualny. A o przygodzie z Warszawskim kanarem to pisałem jeszcze na filmwebie, tylko jedną miałem. Zaczęła się jak "Kontrolerzy".:>

    OdpowiedzUsuń