sobota, 19 grudnia 2015

"Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" - Sześć rzeczy, które dobrze zrobiono.




Minęło 30 lat od finału "Powrotu Jedi". W tym czasie wiele rzeczy się zmieniło. Luke Skywalker zniknął, Han Solo utracił Sokoła Milenium, zamiast Armii Klonów mamy prawdziwych ludzi - porwanych i wychowanych na żołnierzy idealnych. Najważniejsza jest ta pierwsza kwestia. Walka między Ciemną i Jasną stroną Mocy trwa, i obu zależy, by odnaleźć Skywalkera. By zniszczyć ostatniego Rycerza Jedi. Albo go ocalić.

Strzelam, że przez ten weekend wszyscy napiszą recenzję tego filmu, więc ja od siebie dorzucę co innego. Krótką listę kilku rzeczy, które najbardziej mi się spodobały w filmie. Bez spoilerów.




1. To właściwie "Nowa nadzieja", ale nie stanowi to problemu.

Gdy pierwszy raz w końcu usłyszałem opis fabularny, byłem zniesmaczony. "To przecież Epizod IV jeszcze raz!". Gdy oglądałem, byłem zaniepokojony. "To jest niebezpiecznie podobne do Nowej Nadziei!". Ale skoro już siedzicie na seansie, to twórcy mają ponad 2 godziny, by was przekonać do swojej wizji, i wykorzystują ten przywilej. Bo z czasem sprawa wygląda tak samo - gdyby ktoś bardzo ogólnie streścił wam zarówno "Star Wars" i "Przebudzenie mocy", nie dacie rady odróżnić tych dwóch filmów, one są do siebie aż tak podobne. A jednak... "Epizod Siódmy" radzi sobie na swoich zasadach - taki rozwój wypadków jak w filmie mógłby nastąpić! I wykonano go w nowoczesnym stylu. Po części dlatego, że wszystko, co zapożyczono z "Epizodu IV" ułożono na nowo, z rozsądkiem, w odpowiednich proporcjach. W ogóle najprościej będzie, jeśli wyobrazicie sobie oryginalny film z 1977 roku wykonany dobrze... i macie sporą część jego kontynuacji w 2015 roku.

Ale większa w tym zasługa nowej zawartości. Ale o tym już niżej.



2. Rey i Finn!

Chociaż podjęto kilka kroków by... em, "spierdolić" to za mocne słowo, bo Rey to mocna bohaterka, którą z przyjemnością podziwiałem na ekranie. Ale jest niestety kobietą, i niektórzy na planie mieli zapędy pseudo-feministyczne, i musieli dołożyć niepotrzebnego podkreślania, jaka to ona nie jest samodzielna, i nie potrzebuje mężczyzn. Zamiast po prostu ją zaprezentować, to dodano jeszcze kilka takich scenek, w których Finn widzi Rey w opałach, i biegnie jej na ratunek, bo to kobieta, po czym zbiera przez 14 minut szczękę z podłogi, bo ta sama sobie poradziła. Na szczęście takie jaja znajdują się tylko na początku, a potem już zostaje podziwianie bohaterów jak kopią dupę, naprawiają statki, pocą się, nadstawiają karku i generalnie robią, co mogą, byle wygrać lub chociaż przeżyć - co nie zawsze jest w ich... cóż, mocy.

Można się oczywiście przyczepić jeszcze do tego, że Finn jest czarnoskóry i znaleźć w tym "poprawność polityczną" Hollywoodu, ale was i mnie może to guzik obchodzić. Istotne jest tylko jedno: dostaliśmy solidne, mięsiste postaci, które chce się oglądać. Chcę znać ich ciąg dalszy... oraz niewyjaśnione elementy przeszłości!

Aha - strasznie doceniam fakt, że Rey przez pierwsze pięć scen (czy nawet więcej) nic nie mówi. Cały jej charakter i życiorys wynika z akcji, obrazu... uwielbiam takie numery.








3. Kino Nowej Przygody!

Jest coś ujmującego w tym, że każdy ma tu swoją rolę do wykonania. A jak nie, to od razu jest mu ona przydzielana. Opatrz rannego, sprawdź stan statku... Wszystko w biegu, tempo nie ma potrzeby zwalniać, przemy do przodu i mamy określony cel oraz drogę, jak tam się znaleźć. Znamy tych bohaterów, wiemy, skąd pochodzą i razem z nimi zostawiamy przeszłość za plecami, i udajemy się w nieznane. Planety, ludzie... życie. Właśnie ten konflikt zarysowano tu najsolidniej: ucieczka od tego, co było; albo też pogodzenie się z tym, że powrotu nie ma. Cała ostatnia scena to piękno. Żadnych słów, jedynie uniesienie czoła i krok w nieznane, z odwagą.

A pierwsza wspólna ucieczka Rey i Finna pompuje adrenalinę aż miło. W pewnym momencie chciałem krzyczeć na całą salę.



4. Staroszkolne przejścia montażowe

Hej, pamiętajcie jak w "Nowej nadziei" Lucas wymyślił sobie, że zamiast ciąć swój film normalnie, to zastosuje przejścia z nagrań weselnych? Zastosowane takie numery również w epizodzie siódmym. Z tą różnicą, że u Lucasa efekt był gówniany, a u Abramsa... jest mądry i cholernie estetyczny. Każde takie cięcie nawiązywało do kompozycji poprzedniego finalnego ujęcia. Dla przykładu, na klatce widzimy przez szparę w ścianie fragment twarzy. Oczy i niewiele więcej. Przejście następuje tu poprzez oddzielenie dolnej i górnej części ekranu - naturalnie i praktycznie niewidzialnie.

Może to dziwny szczegół do wyłapania, ale to jedno z tych nawiązań do starej Trylogii, które najbardziej dla mnie lśniło.







5. Adam Driver jest absurdalnie śliczny

Nie kojarzycie gościa? Grał tego fajnego typa w moim ulubionym "What If". I tego dziwaka, co śpiewał z Timberlakiem w "Inside Llewyn Davis". W "Epizodzie VII" gra Kylo Rena i gdy zdejmuje w końcu hełm... kurde, ale widok. A jeśli znacie jego głos, to nawet nie muszę nic mówić, bo już wiecie, że jest wspaniale. Wprawdzie jako postać nie opisano go satysfakcjonująco, i jeszcze nie wiem, co mam o nim myśleć... Poza tym, że chyba mają w planie zrobić z niego Zuko z "Avatara", na co już teraz kręcę głową. Twórcy "Star Wars" nie są na tyle utalentowani, niech lepiej spróbują czegoś innego.

...ale żeby była jasność, Daisy Ridley jest najładniejsza. I oklaski za jej strój.



6. Humor

Ciepły i niecodzienny. Bardzo mile widzieć takie rzeczy na ekranie. Jak chcecie przykładu, to pokażcie 'okejkę' BB-8 i zobaczcie, co wam odpowie.







Po chwili namysłu napiszę również kilka słów... hm, jakby to ująć...



Obawy, uwagi, niedociągnięcia... wady? Nadal bez spoilerów.


Minusy w filmie są i je już mimo wszystko wytłuszczałem przy okazji pisania o plusach, ale jedno muszę ustalić na przyszłość. Mój optymizm wynika tu z faktu bycia pierwszą częścią trylogii. I tak naprawdę nie ma jeszcze powodu, by narzekać już teraz z powodu niektórych decyzji... Dlatego ewentualny ból rachityczny odkładam na koniec 2017 roku gdy okaże się, że jednak nie było zadowalająco. I tu można właśnie zacząć wymieniać:

1. Silne podobieństwo do "Nowej nadziei"

Daję na to przyzwolenie, bo spodziewam się, że po rozwinięciu poszczególne wątki doprowadzą do zupełnie nowej zawartości. Ale jeśli nie... albo co gorsza, dojdzie do chaosu w stylu "Rey okaże siostrą Finna", to bez powtarzania przyjdę i obniżę ocenę "Przebudzenia mocy", bo mnie krew zaleje. Mnie. Co fani tego uniwersum zrobią, nawet nie chcę zgadywać.

2. Kylo Ren

Jeśli solidnie go nie opiszą to za kilka filmów jego pojedynek z Rey będzie najsłabszą sceną filmu. Nie można takich postaci stawiać naprzeciwko siebie i tak znikąd doprowadzać do takiego rezultatu.

Ale miałbym też inne uwagi:

3. Finn był przecież po stronie złych, halo?

Sam Finn ma obawy i kłamie, że niby jest tym dobrym, ale w końcu jakoś to wychodzi na wierzch i... reszta ludzi łatwo go zaakceptowała i nigdy nie kwestionowała. Dziwne, niekoniecznie wada. Można zrozumieć, bo udowodnił swoją wartość, ratując na samym początku filmu Isaaca, ale... i tak można się kłócić o pietruszkę.

4. Bill Weasley przemawiający jak Hitler

Tu się nie będę rozdrabniać: wsadźcie sobie całą tę scenę w dupę. W starej Trylogii były porównania Ciemnej Strony z faszyzmem, ale to już nie są nawiązania. To nawet nie było "in your face". To było "jeb twoju mać po oczach". Tęsknię za subtelnością "Starship Troopers".




A tak poza tym to z seansu jestem zadowolony i wyczekuję kolejnego epizodu, a wcześniej jego zwiastunów. I kupię bilet gdy tylko będzie taka możliwość, a co. Nadal uniwersum "Star Wars" jest mi obojętne, ale chcę poznać dalszy ciąg tej nowej historii i jej bohaterów. Chcę poznać odpowiedzi i odkryć karty, które są trzymane pod stołem, bo będą mieć wpływ na odbiór "Epizodu VII" w przyszłości.

Cholera, gdybym był teraz w większym mieście, z jedną z przyjaznych mi mord to bym poszedł z nią od razu na drugi seans. Ale jestem na obrzeżach, i tu przyszło mi dzielić seans z kilkoma obcymi ludźmi, którzy na dodatek siedzieli na balkonie (dół sali był praktycznie pusty poza 6 osobami). A pod koniec filmu odkryli, że jak uniosą rękę pod projektor, to cień padnie na ekran. I trochę z tego wynalazku skorzystali.
Aha, jeszcze ocena. 7/10.



Top reżyserki Abramsa:

1. Pilot, part 1 & 2 ("Lost")
2. Super 8
3. Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy
4. Star Trek: Into Darkness
5. Star Trek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz