wtorek, 2 sierpnia 2016

Typowy dzień na festiwalu filmowym Nowe Horyzonty

Narosły pewne mity wokół tego, jak wygląda tryb życia uczestnika festiwalu. Ponoć pijemy cały czas kawę, na koniec ledwo trzymamy się na nogach a po powrocie do domu śpimy trzy dni. W rzeczywistości... To nie jest obowiązkowy plan dnia. U mnie wyglądał on trochę inaczej.

Jedna uwaga na początek: wszelkie przykłady są tutaj orientacyjne. Takie rzeczy nie działy się codziennie, ale coś podobnego kalibru już tak. Starałem się pisać też wyłącznie o takich umiarkowanych rzeczach. Nie będę udawać, że każdego dnia siedziałem do 4 nad ranem w Arsenale, pijąc drinki na leżaku pod drzewem skąd wracałem w deszczu, po drodze widziałem pijanego Świętego Mikołaja na czworaka pod kinem, przy Forum Muzyki prawie przejechała mnie taksówka jadąca po chodniku co podsumowałem myślą: "Ale to byłaby żałosna śmierć" i poszedłem dalej, ledwo ten punkt opuściłem to przyczepił się do mnie jakiś pijak który chciał gdzieś dojść i zaczął ze mną iść przez następne 10 minut, cały czas mówiąc: "Kolego, nie opuszczaj mnie" na zmianę z: "A ty jesteś tutejszy?", więc gdy w końcu mnie zostawił to miałem już tylko spokojną ostatnią prostą do hotelu, w czasie której mogłem się już tylko bać, że mnie okradną, bo znajomy zaczął tę noc od opowiedzenia mi historii o tym, jak jego kumpel został napadnięty przed paroma dniami - na szczęście do hotelu dotarłem w całości, poszedłem spać i obudziłem się SAM, bez budzika, cztery godziny później, by pójść na film o 9:45... To zdarzyło się tylko raz.

Tak. A więc zaczynamy:





5:47 Budzę się. Patrzę na budzik. Orientuję się, że spałem z cztery godziny. "Garret, idź spać". Zasypiam.

8:20 Budzik zaczyna mnie rozbudzać, grając Iron Maiden - "Afraid to Shoot Stranger". Wstaję. Włączam laptopa. Idę do łazienki. Wracam do biurka, ubieram się. Przeglądam co napisałem w nocy o obejrzanych poprzedniego dnia filmach. Nanoszę poprawki. Teraz to można już czytać.

8:29 Przerywam pisanie by zapisać się na jutrzejsze seanse. Włączam stronę festiwalu i zamieram bez ruchu, licząc sekundy.

8:30:10 Rezerwacje dokonane zgodnie z planem. W samą porę, bo na kilka filmów już nie ma wolnych biletów. Tak jak zawsze. Wracam do pisania notatek na blogu.

8:50 Co do cholery? Późno już, a ja ledwo skończyłem pisać, a jeszcze zęby muszę umyć. Przecież rok temu o tej porze miałem opublikowany podcast. Jak ja znajdowałem czas na to?!





9:05 Wychodzę z hotelu. W recepcji wyglądam za Dianą, ale jej nie widzę. Jest gorąco, zanim dotrę do kina będę musiał zmienić koszulkę. Idę na piechotę, do Festiwalu mam 25 minuty średnim tempem. Do seansu jeszcze 70 minut.

9:20 Znalazłem się w knajpie i zamawiam śniadanie. Mam na to czas, film zaczyna się za 55 minut. Zamawiam wielki omlet, i mam najlepsze śniadanie w życiu. A do tego sok z grejpfruta i pomarańczy, za który płacę więcej niż za podstawowe danie. Chuj, jestem na wakacjach. Kelnerka ładnie się do mnie uśmiecha. Próbuję czytać "Batman: Rok pierwszy", skoro mam kilka minut wolnego. Strzelę też fotkę jedzenia, by potem zapomnieć wstawić go na Instagrama.


Była wypożyczalnia na miejscu, mogłem więc przeczytać ten wspaniały komiks.
Jeszcze nie widziałem Bruce'a o tak niewinnej twarzy co w tym wydaniu.


9:45 Wychodzę z knajpy i idę do kina, jeszcze parę metrów tam mam. Na pasach przejeżdża rowerzysta gdy świeci się czerwone. Półtorej sekundy później uległo to zmianie i sam poszedłem. Widzę, jak policjant legitymuje rowerzystę. Zmierzam w kierunku Opery, przechodzę przez skwer. Przypominam sobie, by przyjść tutaj w czasie przerwy między seansami i walnąć się na trawę. Mijam bezdomnego na wózku inwalidzkim. Chyba drzemie, stojąc na środku pustego Forum Muzyki.

9:55 Jestem w kinie. Nikogo jeszcze znajomego nie widzę. Trudno, wejdę już na salę i zajmę jakieś sensowne miejsce. Seans w końcu zacznie się za 20 minut.

9:56 Sala jest już zajęta w połowie. Widzę jakąś dziewczynę, przysiadam się. Witam, zagaduję, jakoś to idzie. Zjawia się jej chłopak, i koncentruje na sobie całą jej uwagę. Wyciągam katalog z plecaka, by przypomnieć sobie, co ja właściwie będę teraz oglądać. Co to jest, o czym opowiada, i jaki jest tego tytuł?

10:07 Czemu ja na to w ogóle poszedłem? Nie pamiętam. Z mojej drugiej strony siada jakaś samotna kobieta. Jedno puste miejsce między nami. Daruję sobie zagadywanie.





12:00 Na finale filmu samotna kobieta zaczyna płakać. Podaję jej paczkę chusteczek, ale nie chce skorzystać. Komunikuje to w języku angielskim, więc po seansie w tym samym języku przysiadam się do niej i mówię, by nie wstydziła się płaczu, bo to piękna rzecz. Okazuje się, że jest dziennikarką z Niemiec. Gadamy o tym, jak niezwykła jest różnorodność we Wrocławiu. Ona idzie do łazienki poprawić makijaż, ja idę... Hmm...

12:15 Kręcę się po sklepiku festiwalowym i płaczę w duchu, że nie kupię ani jednej książki o teorii filmowej. Do kolejnego filmu półtorej godziny. Moja następna przerwa będzie wynosić trzydzieści minut. To co, już teraz na obiad? Nie za wcześnie? Wątpliwości rozwiewają znajomi o podobnej sytuacji. Idziemy jeść do knajpy. Po drodze gadamy o wrażeniach z nowych seansów. Pytają się mnie, na co będę potem szedł. Nie wiem. Sprawdzam w katalogu.

13:30 Zmierzamy z powrotem do kina. Już więcej tego dnia nie zjem. Znajomy opowiada, że potem pójdzie i kupi sobie mrożoną kawę. W sumie nigdy nie próbowałem, zrobił mi smaka.


Przeczytałem też pierwszy tom "Noe" Aronofsky'ego. Niesamowite, że
tak powalający wizualnie komiks doczekał się tak marnej adaptacji filmowej...

13:40 Seans drugiego filmu zaczyna się za 5 minut, ale są jeszcze miejsca. Siadam obok pewnej dziewczyny. Witam się, zagaduję, idzie całkiem miło. Okazuje się, że przyjechała tylko na jeden seans albo na parę dni, ale właśnie jest jej ostatni dzień i po tej projekcji leci do Gruzji. Nie mam pojęcia, na co przyszedłem.

15:45 Film zaraz się kończy, będzie jeszcze spotkanie z twórcami. Dziewczyna idzie od razu, ja za nią nie podążam, bo sesji Q&A z twórcami nie ominę przecież, to będzie TEN reżyser. Chcę mu podać rękę. Ale no, najpierw muszą się pytania skończyć

16:07 Niech to krew zaleje, ludzie jeszcze pytania zadają. A mój trzeci film zaczyna się za 8 minut!

16:14 Muszą zwolnić salę na kolejny film, więc koniec spotkania. Podbiegam do reżysera, podaję rękę, wszystko w pośpiechu. Nie zdążyłem nawet wyjaśnić, czemu mu dziękuję akurat za TEN film. Zbiegam z drugiego piętra na sam parter i galopuję w kierunku sali, gdzie będzie mój film. Mam szczęście, była kolejka i jeszcze dwie osoby przede mną dopiero wchodzą na salę. Nie spóźniłem się. Wchodzę. Nawet jest miejsce dla mnie! Wysoko, po lewej stronie pod ścianą. Miodzio. Obok mnie siedzi facet, cały czas patrzy się w telefon i coś klika. Chuj z nim.





16:15 Chcę do łazienki. Czy mogę jeszcze wyjść? Zaraz przypominam sobie, że to przecież ten trzygodzinny film, a ja zapomniałem kupić drożdżówek. Żeby się rozbudzić jedząc je, gdy przyjdzie taka potrzeba. Wybieram nic i siedzę, a po drodze dociera do mnie, że właśnie będę oglądać jeden film za drugim. Ech. Pracownik kina informuje jeszcze, że reżyser tym razem nie dotarł i spotkania z twórcami nie będzie. Dobrze.

19:15 Wchodzę na czwarty seans, siadam obok jakiejś kobiety. Rozmawiamy. Pokazuję jej na telefonie swojego bloga. Czyta przez chwilę i robi zdjęcie swoim aparatem, dokończy potem. Teraz ma kaca, dopiero przyjechała do Wrocławia i kupowała bilety na ślepo, i jest załamana bo przeczytała, że film na którym siedzimy nie będzie mieć wizji. Czarny ekran przez 70 minut + jakaś warstwa audio. Myślę "to są właśnie Nowe horyzonty, skarbie", ale nie mówię tego. Zamiast tego wyjmuję środki przeciwbólowe z plecaka i pytam, czy pójść dla niej po wodę. Poprawia się jej humor, dziękuje mi, a wodę ma własną. Już nie chcę jej męczyć i milknę. Sprawdzam w katalogu, na co ja właściwie przyszedłem.

20:45 Koniec filmu. Większość ludzi wyszło w trakcie projekcji, ale kilka osób jeszcze zostało na sali do końca - oklaski. Nieznajomą już głowa nie boli. Idzie się spotkać ze znajomymi, a wcześniej bierze mój numer telefonu. A ja przypominam sobie, że miałem ochotę sprawdzić, czym jest mrożona kawa. Po drodze trafiam na znajomych, idziemy na rynek. Amatorzy grają tam cover "Californication". Utwór rozpoznaję po perkusji.





22:00 Kawa mrożona z syropem orzechowym jest smaczna. Pojawiam się na sali do ostatniego filmu. Przysiada się do mnie jakiś facet. Witam się. Natychmiast między nami wszystko styka, i zostajemy przyjaciółmi do końca życia. Będziemy się potem witać na korytarzu, wymieniamy się numerem telefonu, spotykamy się też za rok na festiwalu.

22:15 Zaczyna się wieczorny seans. Ludzie otwierają puszki z alkoholem.


00:30 Jestem w drodze do hotelu. W kinie nie widzę już znajomej twarzy. Obieram najkrótsza drogę do swojej bazy, nie kluczę nieznanymi uliczkami. Wrocław jest dobrze oświetlony, więc widzę ciekawe rzeczy. Ukrainka proponuje mi striptiz. Bezdomny kręci się i wyklina na jakiś temat. Pijana kobieta stoi i patrzy smutno na faceta, który trzyma ja za głowę i coś mówi cicho. Dorosły mężczyzna przemierza uliczkę na hulajnodze. Jakaś pani siedzi na przystanku z głową ukrytą w dłoniach, jakby właśnie odkryła, że jest w ciąży i próbuje sobie przypomnieć z kim spała ostatnio. Przyglądam się jej w ruchu, ona nie zmienia pozycji. Idę dalej. Ludzie mnie mijają. Ostrożnie. Ja ich w ten sam sposób. Żadne z nas nie chce kłopotów. Widzę bezdomnego na wózku.






00:50 Wchodzę do recepcji hotelu. Nie widzę Diany. Korzystam z windy.

1:00 Zapomniałem zadzwonić do rodziny. Znowu. Pewnie myślą, że nie żyję. Jutro to zrobię, teraz już zbyt późna pora. Spisuję wrażenia z obejrzanych dziś filmów. Od razu, z głowy, bez notatek. Przeglądam Internet. Biorę prysznic, przebieram się. Korzystam z łazienki. Przypominam sobie, że miałem ochotę to zrobić 9 godzin temu na tej trzygodzinnej produkcji. Wracam do pisania.




Z serii rzeczy o których nie wiecie, że ich potrzebujecie, ale potrzebujecie.
Duże łóżko by móc spać robiąc szpagat. Misio dla skali, jak zawsze.



2:00 Skończyłem. Czemu ja jeszcze nie śpię? I ponownie: w jaki sposób ja rok temu produkowałem jeden podcast dziennie?! Wyłączam laptopa. Kładę się do gigantycznego łóżka, chyba trzyosobowego. Mogę spać robiąc jednocześnie szpagat - nigdy nie myślałem, że będę tego potrzebować w życiu, ale tak właśnie jest. Zasypiam.


Jestem szczęśliwy. Długo tak nie wytrzymam. Muszę stąd uciekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz