niedziela, 21 grudnia 2014

Nietykalni (5/10)

Crime, 1987


Jeden z moich pierwszych ulubionych filmów. Widziałem go tak dawno temu, że nic z niego nie pamiętałem. Tylko dlatego obeszło mnie, że okazał się po latach taki banalny. Za jakiegoś klasyka chyba nie jest uznawany, zgadza się? Więc to tylko porcja marudzenia Garreta. Wyjątkowo bez spoilerów.

Film opowiada o policjancie granym przez Costnera, który zasadza się na Ala Capone'a. Czasy prohibicji, zakazano alkoholu. Czemu? Nieważne. I bohater będzie pilnować tego przepisu, ruszy na krucjatę przeciwko gangsterom zarabiających na alkoholu. Powód? Takie jest prawo. I to wszystko. Dokładnie, postacią pozytywny jest tu ktoś, kto kilka lat wcześniej walczyłby w imię niewolnictwa. Głębokie.

A jak walczy? Przy pomocy Seana Connery'ego, który ma informatora, który pozwala dojść do kolejnych punktów fabuły. Dzięki niemu wiadomo, gdzie uderzyć by zabolało Capone'a. Zero śledztwa, po prostu otwierane jest ciasteczko z wróżbą... Przynajmniej by tak było, gdyby scenarzyści nie byli zbyt leniwi nawet na to.

A to tylko jeden ze ułomnych stron, nie pozwalających zaistnieć jakiejś dramaturgii. Drugim jest brak przekonania mnie w cokolwiek. Costner jest na krucjacie przeciwko alkoholowi, pierwsza jego akcja. Okazuje się, że nie wyszło. Bo nie. Informator się mylił, a może specjalnie podał mu złe dane? A po co to komu? Grunt, że nie wyszło. I gazety od razu piszą o "porażce". Dużymi literami. I to najwyraźniej wystarczyło, by Costner popadł w depresję. Ta, nie brzmi to zbyt poważnie, prawda? I tak jest z całą fabułą. Zero dramaturgii.

Bo jak może być, skoro tu co chwila są tak dziwne rzeczy, że to zahacza o absurd? Sean Connery tłumaczący Costnerowi jak strzelać do przeciwnika - to brzmiało jak astronauci w "Interstellar" wyjaśniający sobie hiperprzestrzeń. Nietykalni uderzają mocno w interes Capone'a po raz pierwszy. W gazetach piszą o Costnerze, że jest na misji przeciwko prohibicji. Co robi Capone'a? Wysyła gościa, by dał łapówkę naszemu szeryfowi. A ten w odpowiedzi mówi: "Nie" i wypycha go przez drzwi, zamiast aresztować. Trochę później - ktoś zakrada się do domu jednego z bohaterów. Wydaje się, że go zaskoczy z nożem, ale nasz człowiek jednak jest cwany i odwraca się w samą porę. Ze strzelbą w ręku. Zastrzeli go? A gdzie tam, woli wygonić go z domu jakby był muchą. Mądre. Przecież nic niefortunnego z tego nie wyniknie, prawda?

Nawet w jednej z ostatnich scen na peronie, która miała przecież potencjał na bycie jedną z najlepszych w historii kina - nawet w niej trzeba było wsadzić jakiś leniwy absurd. Tym razem jest to kobieta która nie potrafi biec w linii prostej. Woli się położyć i wyciągać ręce w kierunku swojego dziecka, oraz krzyczeć niemo. To jest tak bolesne, że mi wykrzywiło ryj. Przecież to tak łatwo dałoby się naprawić, przecież reszta była tak piękna. Idealnie zmontowana i wyreżyserowana, a wślizg Garcii jest kozacki, aż chciałem podskoczyć na kanapie i wybić łbem dziurę w suficie by sąsiadowi z góry przybić piątkę. Tak bardzo chciałbym pokochać tę scenę...

Ale nie da się. Cały film jest banalny, leniwy i do bólu podstawowy. Policjanci i złodzieje, piu, piu, piu, Yupikajej gówniarzu. The End.


Top 5 De Palmy

1. Wybuch
2. Człowiek z blizną
3. Ważniaki
4. Czarna Dalia
5. Życie Carlita

9 komentarzy:

  1. Daniel Muszyński22 grudnia 2014 09:16

    Ja tam nawet lubię ten film. To prawda, że wydaję się banalny i bez niuansów i taki... eee, naiwnie czarno-biały. I to chyba trochę z tego powodu, że dużo czerpie i bawi się konwencją serialu z wczesnych lat 60. Nie jest to też na pewno najlepszy film De Palmy. Dobrze pokazuje, że duża hollywoodzka produkcja z uznanym scenarzystą (David Mamet) i garderobą od Armaniego, to nie do końca jego broszka. Ale ostatnie 30 min., kiedy bohaterowie przestają być czarno-biali i film zmienia się w kino klasy B, jest świetne. Zaczyna się do giallo/slasherowej sceny w domu Connery'ego, kiedy kamera (POV mordercy) obserwuje go przez okno. Potem to przesadzone nawiązanie do Pancernika Potiomkina na peronie. A w tym czasie Costner, prawie że natychmiast, porzuca charakter praworządnego harcerzyka i skacze na głęboką wodę moralnie dwuznacznych działań. W końcówce to praktycznie bez zmrużenia okiem posuwa się do gangsterskich zagrań po to, żeby za wszelką cenę dopaść Capone'a i IMO świetnie się to ogląda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno trafiłem na ten film w telewizji, przypomniałem go sobie i ... nadal go lubię. Mnie się wydaje, że po drapieżnym "Człowieku z blizną" Brian De Palma chciał po prostu stworzyć coś lżejszego, niemalże komiksowego, coś jakby pastisz, dlatego cytował tu sceny z klasycznych filmów. Wprawdzie w "Człowieku z blizną" też były cytaty, np. z pierwowzoru Hawksa, ale to był film w zdecydowanie poważniejszym tonie.
    Może to nie do końca sprawiedliwe, że Connery właśnie za "Nietykalnych" zdobył Oscara, bo ma lepsze role na koncie, ale mimo wszystko, jako Malone jest świetny. Także i De Niro doskonale się bawi swoją postacią. Do tego mamy tu kapitalnie wykreowany retro-klimat, muzykę Morricone i dialogi Davida Mameta. Kicz i banał w tym przypadku nie są wadą, bo widać wyraźnie, że to film klasy B z budżetem klasy A.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie powtórzyliśmy film w tym samym czasie.:)


    Mnie De Niro nawet nie bawił. Dziwię się, że tak niewiele go było, i w jego postaci największe było... nazwisko. Gdyby nie pozycja w historii, w ogóle nie zwróciłbym uwagi na niego, ani też nie zapamiętał jego charakteru.


    Jedyny cytat jaki mi przeszkadzał to finałowe zetknięcie się twarzą w twarz. Nie wiem, skąd to było, ale na pewno musiało. Bardzo nienaturalne i sztuczne. Reszta fajnie wyszła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako ignorantowi, mi sekwencja PW (bądźmy Polakami!) kojarzyła się z "Halloween", ale fakt, to bardziej giallo. Grunt, że z początku dobrze to wyszło. Jakby Connery się odwrócił i go zastrzelił po prostu, a potem zaczęła się uczciwa walka z tym gościem na zewnątrz, wtedy bym nie narzekał. Ale ta szarża była głupia i nie przełknięcia.:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Giallo/slasherowe sceny to były w innych filmach De Palmy (piła mechaniczna w "Człowieku z blizną", wiertarka bodajże w "Świadku mimo woli"), natomiast w "Nietykalnych" broń palna góruje nad ostrymi narzędziami, a scenki typu "punkt widokowy" to raczej kojarzą mi się z Hitchcockiem albo filmem noir.

    OdpowiedzUsuń
  6. Daniel Muszyński22 grudnia 2014 15:47

    Możliwe że film noir wykorzystywał POV. Proto slashery (czyli np. hitchcockowskie thrillery jak Psycho, czy Peeping Tom Michaela Powella) wykorzystywały POV m.in. po to żeby umieścić wiedza w głowie mordercy, który obserwuje swoją ofiarę. Giallo eksploatowało hitchcockowskie thrillery, tak jak Spaghetti westerny eksploatowały te amerykańskie. I wykorzystywały też ujęcia POV w podobny wojerystyczne sposób jak Hitchcock. Slasher jako gatunek tak naprawdę przebił się dzięki sukcesowi Halloween, gdzie Carpenter również wykorzystywał POV w taki sposób. W Untouchables scena, kiedy kamera przechodzi z ulicy i zagląda w okna Connery'emu żeby potem otworzyć jedno z nich i się skradać po jego domu, aż w końcu okazuje się, że to zabójca wydaje się (a przynajmniej mi się tak wydaje) czerpać z tej tradycji.

    OdpowiedzUsuń
  7. Też bardzo lubię ten film, chociaż generalnie nie lubię okresu prohibicji w kinie (serial "Boardwalk Empire" był dla mnie strasznie nudny). Dla mnie najlepszą sceną jest akcja na moście z tymi Kanadyjczykami. I furia gościa w okularach, któremu skończyła się amunicja w strzelbie. Najbardziej wyrazisty tu był De Niro. Nie wiem czy Oscar dla Connerego był sprawiedliwy, bo nie znam żadnego występu od jego konkurentów z tego roku. "Wybuch" wielki nieobejrzany. Może wyzwanie z De Palmą po Eastwoodzie? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy De Palma zasługuje na takie wyróżnienie.:) "Wybuch" to wspaniały film, ale to perełka raczej. Chyba żaden inny jego film nie był tak starannie skonstruowany i badany w analizach teoretycznych.


    Grunt, że to nie tylko opowieść o roli dźwięku w medium filmowych. To również świetna historia z pięknymi fajerwerkami w finale.

    OdpowiedzUsuń
  9. i finałowa scena w kinie - miazga!

    OdpowiedzUsuń