piątek, 23 października 2015

(serial) "Scream" (7/10)

Serialowa adaptacja filmu kinowego Wesa Cravena pt. "Krzyk" pojawiła się na dniach na brytyjskim Netflixie i nie miałem wobec niego wielkich oczekiwań. Tym milej mi ogłosić, że jest to produkcja udana pod każdym możliwym względem! Osią fabuły jest oczywiście środowisko licealne, gdzie zaczyna grasować morderca. Wszystko zaczyna się jeszcze przed pierwszym morderstwem - Aubrey zostaje nagrana gdy całuje swoją dziewczynę, Rachel. Wideo trafia do Internetu i wszyscy je oglądają w kilku sekund od publikacji. Wszystkiemu winna jest grupa nastolatków pod przywództwem Niny - to ona po powrocie do domu ginie zadźgana przez gościa w czarnym płaszczu i masce, którą 20 lat temu nosił tutejszy człowiek-słoń. Rano wszyscy stają się podejrzani.

Miłośnicy podcastów będą mile zaskoczeni.





- "Scream" sprawdza się jako serial

Nie pomyślałem o tym sam z siebie, ale już w pierwszym odcinku Noah wyjaśnia w monologu, dlaczego ze slashera nie da rady zrobić serialu telewizyjnego. I faktycznie, miał gość rację - to było trudne zadanie! Ale nie obawiajcie się - treści jest tu mnóstwo, brak lania wody, liczba zgonów nie sięga jakiejś absurdalnej liczby a nawet każdy jest istotny. 10 odcinków po 42 minuty ogląda się na jednym oddechu. Seria wykonana na medal.


- sprawdza się jako scheda marki zapoczątkowanej przez Wesa Cravena.

Poboczne miasteczko, 20 lat temu wydarzyło się tutaj coś złego i teraz ktoś grasuje po okolicy mordując nastolatków. Przyjeżdża nawet dziennikarka i relacjonuje na żywo, co się dzieje. Wszystko w oparach łamania czwartej ściany, bo bohaterowie znają klasykę horroru i na tej podstawie podejmują decyzję, co robić. Zastanowiłem się po paru odcinkach - "czy gdyby tytuł był inny to miałbym problem?". Pewnie tak, ale dziś to już w ogóle nie jest istotne. Tytuł się zgadza, intencje autorów były oczywiste. Ich serial to "Scream" doskonały, ale przy tym idealnie świeży i unikatowy. Fabuła, postaci, wydarzenia, historia,poczucie humoru - zapamiętam wszystko, jakby to był samodzielny produkt. Poważnie, kiedy ostatnio widzieliście u mnie tekst w którym wymieniam imiona bohaterów? A robię tak, bo ich zwyczajnie pamiętam!


- sprawdza się jako teen-slasher

Nie ma się co obawiać - bohaterowie są nastolatkami, i tak właśnie się zachowują. Dorośli z kolei również zachowują się jak należy. Wielu z nich zginie, ale to będzie rozsądną ilość, i każda będzie istotna... I gwarantuje wam, że większości nawet się nie spodziewacie. Sam nie mogłem uwierzyć, że tak lubiane i sympatyczne postaci zostają ofiarami. Ech. Było mi przykro.



- sprawdza się jako... Horror.

Nowy wygląd zabójcy w masce robi konkretna robotę, a odcinek czwarty potrafi solidnie wystraszyć. Nadal w lekkim, nastolatkowym stylu, jednak to chyba wszystko co można wyciągnąć z tej konwencji. Tez bym chciał trochę poważniejszych akcentów, jak w 8 epizodzie, ale nie będę narzekać. Miałem się bawić i to dostałem.


- i ogólnie robi dobrze kilka małych rzeczy. 

Jak aktualizuje technicznie formułę, i wykorzystuje smartfony i ogólnie technologię do prowadzenia śledztwa, szantażowania ofiar i dokonywania zabójstw. Teraz zamiast dzwonić do Drew Barrymore, wysyła jej sms'y i nagrane sekundę temu filmiki, na których ją widać... Z całkiem bliska.

Ale przede wszystkim liczą się dla mnie szczegóły, które mogły być wykonane inaczej, ale zostałem mile zaskoczony. Na ten przykład, postać dziennikarki. Podobnie jak w oryginale, jest ktoś taki. Ale teraz nie tylko nagrywa podcasty i robi to w pojedynkę, ale też jest naprawdę sympatyczna osobą, która wczuwa się w sytuację bohaterów, i gdy tylko kładzie łapę na czymś co mogłoby być istotne dla śledztwa... Idzie z tym na policję, prywatnie, bo najistotniejsze jest dla niej moc opowiedzieć cała historie - wraz z zakończeniem. Miła odmiana względem hien cmentarzy które zazwyczaj towarzyszą takim historiom.


- sprawdza się jako... Kryminał.

To zapewne największa niespodzianka, bo w filmach generalnie kwestie kryminalne są do dupy i miłośnicy Agathy Christie na ekranie mogą tylko wyglądać kolejnych adaptacji jej książek. Albo wiemy od początku, kto jest winny (dowolną produkcja z mafią), albo wyjaśnia się to na samym końcu i morderca okazuje się zupełnie nową postać (...taki film z Kevinem Spacey na przykład.). I generalnie: kombinowanie na własną rękę kto jest mordercą, jakie są jego motywacje i jak to zrobił... Tego w kinie nie ma. Zazwyczaj mam na to wywalone i nawet nie pamiętam rozwiązania sprawy ("Sherlock"). Do tego dochodzi często kwestia czasu - w oryginalnym "Scream" było dużo zawartości i zwyczajnie nie było okazji bym znalazł chwile, żeby zastanowić się nad potencjalnym kandydatem na podejrzanego. Film ledwo się zaczął i już był koniec, już znałem rozwiązanie.

Serial jednak ma czasu pod dostatkiem i zostawia przestrzeń dla widza. Można poznać tych ludzi, i w ogóle pamięta się o nich gdy akurat nie uczestniczą w danej scenie - a więc mogą być... Podejrzani. Jak już wyżej wspomniałem, zaczyna się ich dążyć też sympatią, wiec ma się opory by któregoś nazwać mordercą. W połowie sezonu zacząłem myśleć nad motywami, co łączy wszystkie ofiary, i wyczekiwałem rozwiązania. Nawet uśmiecham się na myśl o tym, że udało mi się zgadnąć, kto ukrywa się pod maską. Ale dopiero w ostatnim odcinku na to wpadłem. Ach, od lat nie było mi dane czuć tego rodzaju satysfakcji, mon ami!


****
Mam wrażenie, że gdybym się przyjrzał to znalazłby parę nielogiczności, ale nie mam ochoty się czepiać. Bawiłem się niemal tak dobrze, jak na oryginalnym "Krzyku". Cały sezon połknąłem w dwa dni pracujące, i mam nadzieję, że przyszłoroczny sezon wypuszczą w okolicy Halloween - bo zjem go gdy tylko będzie dostępny, a wolałbym to zrobić gdy będzie odpowiedni klimat w kalendarzu. Powiem tylko, że będzie kontynuował dotychczas rozpoczętą historię.

A przed wami jeszcze tegoroczne Święto zmarłych, i możecie jego część spędzić z tą produkcją. Czuję lekką zazdrość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz