czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiecie co właśnie robię? Słucham muzyki.

Zmieniam trochę rutynę tego bloga i odbija się to na tym,że wypadłem z rytmu. Gotowe są już teksty, ale każdy jest trochę za duży by teraz z nim wyskakiwać (wiecie, "Avengers"), i niemal kończę na tym, że będzie tydzień przerwy między nimi. Powód tego jest taki, że oglądam dużo Netflixa, i jakoś nie zależy mi, bym szedł w ilość z tekstami na blogu. O nim samym zresztą też będzie, ale na to za wcześnie.

A teraz zdałem sobie sprawy, że słucham muzyki. W słuchawkach. Skupiam się na tym. Żadne nowości, tylko playlista lubianych piosenek, której dawno już nie włączałem. Nie leciały mi po cichu w tle, nie sprzątałem w tym czasie, nie pisałem. Ot, słyszałem wyraźnie każdy instrument, trochę przeglądałem 9gag'a, trochę myślałem o przyszłości. Głównie wyglądałem przez okno, które mam za laptopem. To dobre rozwiązanie, szczególnie po zmroku gdy widać w nim odbicie wnętrza. Jakby ktoś chciał wejść i mnie zamordować to miałbym 7 sekund przewagi. Chyba, że by podbiegł. Wtedy trzy.

Czas leci, którego nigdy nie jest za dużo, słońce zachodzi, a ja siedzę i nic nie robię. Żadnej samorealizacji, jeno słuchanie piosenek które w zasadzie powinienem znać na pamięć. Póki co umiem każdą zagrać na perkusji w powietrzu, z wyjątkiem "YYZ".



Zapowiada się równie dobrze. Swoją drogą, obecny skin Spotify ssie, wolałem poprzedni.

niedziela, 26 kwietnia 2015

"Znachor". Polska bomba od której ciepło na sercu

Melodrama, 1982


Uznany chirurg Rafał Wilczur znika z dnia na dzień, opuszczając żonę i niedawno narodzoną córeczkę. Po paru latach jego koledzy po fachu uznają, że zginął i żegnają go, stawiając na jego cześć pomnik - to mówi wszystko, co widz potrzebuje wiedzieć. Nie powinniśmy go stracić. Co się z nim stało? Stracił pamięć po pobiciu, po czym zaczął wędrować po świecie, imając się różnych zajęć, nigdy nie wyrobił sobie imienia, nie zagrzał miejsca. Po 15 latach trafił na wieś, gdzie spotkał człowieka, który nie może chodzić. Kilka miesięcy temu połamał nogi i okoliczny doktór postawił na nim krzyżyk, jednak profesor Wilczur - do którego teraz zwracają się Antoni - z jakiegoś powodu daje radę mu pomóc. Połamał nogi, złożył na nowo i od teraz służy ludziom jako okoliczny znachor. A nie podoba się to medykowi z certyfikatem, który nie chce, by jakiś dzikus bez szkoły kroił ludzi.

Co za historia! Jedna z najlepszych, jakie na ekranie przyszło mi oglądać. Adaptacja książki co prawda, ale wciąż warto ją samą pochwalić. To aż chce się poznawać. Obraz polskiej wsi, bohaterowie, napięcie wyczekiwania na operację - czy się uda? Oczywiście! Ale jako widz bardzo tego chciałem. I wciąż tego chcę, za każdym seansem. Praca w takich warunkach, przy tych ludziach, z użyciem takich prymitywnych metod! Jest ból i pasja, ale nie działałoby to równie dobrze gdyby nie taki bohater, jak Antoni: człowiek nie mogący żyć ze świadomością, że nie pomógł, nie patrzący na zasady innych, robiący swoje i tylko to się liczy. Do tego jest niebywale spokojny i przyjemny w obyciu, widać po nim dziurę którą nosi w środku, i z nią u nogi nic nie ma sensu. Jednak nie narzeka, nie płacze - akceptuje wszystko i skupia się na czymś innym. Tak właśnie rodzi się opowieść pozbawiona bólu, zachęcająca do patrzenia, obserwowania, chociaż dramat i tragedia tam się dzieje.

Zaskakujące jest, że tak dobry film jest tak słabo zrealizowany. A raczej: w zróżnicowany sposób. Są tu momenty genialne (role Fronczewskiego i Bińczyckiego), przeciętne (reżyseria) oraz haniebnie złe (montaż, zdjęcia i aktorzy w tle). Większość opowieści zaprezentowana jest w zwyczajnie prymitywny sposób, często przywołujący na myśl kino B, z tamtejszymi aktorami i językiem obrazu. Sztuczne ekspresje drugoplanowych aktorów albo pokraczne sceny pirotechniczne (wypadek drogowy w którym postać jedzie na kłodę chociaż winien ją zauważyć z księżyca). Nade wszystko przeszkadzało mi urywanie scen w pół słowa. Przechodzenie do kolejnego segmentu w niezręcznej ciszy jest tu częstym obowiązkiem widza.

I mimo to - "Znachor" jest bardzo dobrym filmem. Jeden z wyjątkowych w polskiej kinematografii, bo umiejący przedstawić prawdziwie ciepłą opowieść! Historia jest w pełni oryginalna, nie opowiedziana do tej pory i działająca za każdym razem. Chciałem znać ciąg dalszy, chciałem szczęśliwe zakończenie, chciałem sukcesów w życiu bohatera. Profesor Wilczur to bohater idealny, a wokół widać tylko piękną Polskę. Chce się oglądać.
8+/10

Raczej spadnie w moim rankingu 50 polskich filmów. Zresztą sporo trzeba zmienić tam już zmienić.

wtorek, 21 kwietnia 2015

"DareDevil". Serial, przez który zakupiłem abonament w Netflixie

Superhero, 2015


Netflix w 2013 roku rozwalił system dystrybucji seriali telewizyjnych poprzez samodzielne wykonanie produkcji z głośnymi nazwiskami, która zebrała rewelacyjne recenzje, a przy tym ominęła kablówki szerokim łukiem. Cała pierwsza seria "House of Cards" - bo o tym tytule piszę - wyładowała od razu w Internecie. Bez czekania na kolejne epizody, bez reklam, widz oglądał we własnym tempie. Aż chce się wykupywać abonament na tej witrynie, prawda? - dlatego już kilka lat później Netflix ma ambitne plany samodzielnej produkcji blisko 30 seriali rocznie skierowanych do różnych grup docelowych. Tak właśnie jest z "DareDevilem", adaptacją komiksu ze stajni Marvela, która zebrała tyle pozytywnych opinii w ciągu pierwszych 6 sekund od swojej premiery, że jedna nawet dotarła do mnie i ściągnąłem pierwszy odcinek. Do wieczora miałem wykupiony już abonament, gdzie legalnie oglądałem resztę w ciągu 4 dni. Teraz zostaje mi tylko liczyć, że z płatnością nie będzie problemu.

13 odcinków po 57 minut.

czwartek, 16 kwietnia 2015

(felieton) Niektórzy przypomnieli sobie, że kino jest sztuką. To miłe.


"50 twarzy Greya" miało wyjść i nagle sporo osób przypomniało sobie, że obrazki na seansie mogą wyrażać wartości. Na przykład: propagowanie bicia kobiet, traktowania ich przedmiotowo, złe przedstawianie BDSM, bojkot bo taki film wychodzi w Dzień Zakochanych, i co tam jeszcze. Doszło nawet do tego, że Internetowa Policja wchodziła ludziom do domów i wyciągała ich do kina. Potem biedaki płakały, że taki film powstał i będzie też kontynuacja, i to też będą musieli obejrzeć. Do czego ten świat zmierza?

Dziś już każdy zapomniał o tej produkcji, ból od dupy odszedł, ludzkość wpadła w dziurę czasową aż do czasu premiery części drugiej. Mogę pisać o pewnym zagadnieniu - otóż, przy okazji premiery tej właśnie produkcji klasa popularna przypomniała sobie, że kino jest sztuką. U jego podstawy jest jakaś filozofia, którą dany produkt następnie propaguje. Nawet jeśli jest to jednoczenie narodu przeciwko Rosjanom, albo tworzenie dzieła bez pojęcia o rzemiośle. I teraz ludzie się boją, że ktoś zobaczy film w kinie, wróci do domu i przywiąże żonę do sufitu na 13 miesięcy.

czwartek, 9 kwietnia 2015

(felieton) Kultura korzystania z autobusów miejskich


Ciąg dalszy życia w małym miasteczku powiatowym jakim są Bartoszyce.

To pierwsza obserwacja po której poczynieniu poczułem, że jestem w innym świecie. Tutaj mało kto kupuje bilety na podróż w sklepie, zazwyczaj robią to u kierowcy. Z tego powodu, pojazd stoi na przystanku nawet minutę, a na początku miesiąca i dłużej - gdy to dojdą ci, chcący naładować kartę miejską. Dlatego wygląda to trochę jak rodzinny interes niż biznes - wielokrotnie widziałem, jak ktoś biegł za autobusem i kierowca sam się zatrzymywał, ewentualnie czekał aż przebiegnę te 100 metrów. Albo też pasażerowie krzyczeli, żeby się zatrzymał. Najbardziej kuriozalny przypadek - gdy biegłem w kierunku autobusu i ten odjechał, gdy byłem 10 metrów od niego... ale nie na chama, tylko podjechał do mnie ten kawałek i cześć, wsiadaj, a teraz do gwiazd i jeszcze dalej.

czwartek, 2 kwietnia 2015

(felieton) Charakterystyka miasteczka w którym żyję

Minął rok od kiedy tu jestem na stałe, wcześniej znałem Bartoszyce jedynie przelotnie, i zebrałem trochę obserwacji. Pomijam jedynie temat autobusów miejskich, bo to zasługuje na oddzielny temat.

Sama nazwa pochodzi od starej nazwy krainy, gdzie leży (Barcji, którą zamieszkiwali Bartowie). Wcześniej był określana jako "Rosenthal" czyli "Dolina Róż", ponieważ ktoś tam przyszedł, zobaczył, że tu są same róże, i tak zostało. True story. Widać wszędzie, że był tu zabór Pruski choćby po architekturze. Niedaleko jest też droga wybudowana przez Hitlera, by miał połączenie Niemiec z Kaliningradem. Ten drugi jest zaledwie kilkanaście kilometrów stąd.

Gospodarczo jest tu chaos, nie tylko pod względem układu miasta. Wcześniej już pisałem o tym, że poprzedni burmistrz był tutaj od 3 kadencji, a ostatnia kandydatka na jego stanowisko zasłynęła wzięciem pół miliona za nieprzychodzenie do pracy. Miejsca pracy tutaj to sklepy spożywcze, i to z grubsza tyle. Jest kilka innych sklepów i usług, ale królują tu zwykłe markety i "sklepy pod domem". Jeśli ktoś chciałby szukać tu pracy to znajdzie stanowisko sprzątaczki, kasjerki lub osoby działającej w promocji. Zawsze się znajdzie też jakieś ogłoszenie w stylu "Dam pracę kto chce zarobidź". Tu ludzie głównie mieszkają, by dojechać do innego miasta gdzie pracują. Parę dekad temu była kolej, teraz jest nieużywana przez lobbing drogowców którzy postawili na transport drogowy. Był budynek w remoncie, postawili tam kolejny urząd. Był remont starego kina, postawili tam zwykły sklep z chińszczyzną - ubraniami itd. Miało stanąć centrum handlowe - gdy to w końcu nastąpiło, okazało się, że to po prostu kilka sklepów stojących obok siebie. Parterowy budynek, zero rozrywek, zero knajp. Tylko meblowy, Pepco, empik i dziecięcy. I spożywczy. Budują drugie centrum handlowe teraz, a mieli skończył w grudniu.