Za kilka godzin kończy się świat. Jak będzie wyglądać ostatnia chwila tych ludzi? - to jest pomysł na film... ale wykonanie jest niezręczne, chaotyczne i trochę mdłe. Podobają mi się rzeczy spajające całość, np. w radiu prezenter będzie puszczał 500 utworów wszech czasów. A gość z gazowni będzie dzwonił do wszystkich klientów, dziękując im i zapewniając ich, że będą pracować do końca. To było świetne.
Cała konstrukcja jednak opiera się na tym, że jest sobie kilku ludzi którzy inaczej spędzają ten czas... W rozkroku z opowiedzeniem historii głównego bohatera. Tak jakby naraz chciano zrealizować mozaikę oraz fabułę z głównym wątkiem. Na początku bohater udaje się do rodziny, która zorganizowała z tej okazji Gwiazdkę. Po 20 minut idzie zostać sam, i wątek rodziny właściwie znika. Z drugiej strony są długie wprowadzenia dla postaci, których bohater nigdy nie spotka lub spotka w połowie filmu na chwilę. Jednocześnie miałem wrażenie, że reżyser nie ma czasu by opowiedzieć to co chce we właściwy sposób (wątki ucinają się lub się o nich zapomina - jedna postać kończy tak, że inna celowała w nią z broni, i... cholera wie co dalej), z drugiej pełno tu wypełniaczy. Film przy tym trwa ledwo półtorej godziny.
Główny konflikt chyba bierze się z tego, że bohater chce być sam i nie da rady, los tak nie chce. Ot, trafi na babkę która będzie musiała się dostać na drugi koniec miasta, a że reżyser poszedł w schemat z rednekami, wszystko musi być rozwalone w trzy dupy, no bo kurwa. To w końcu koniec świata, nie? Musi do niego dojść jeszcze zanim on nastąpi. W każdym razie, pójdą razem szukać jakiegoś auta... Znajdą jedno, wybiją szybę, bohater będzie się szarpać z kablami po czym ze smutkiem przyzna, że nie ma zielonego pojęcia, co właściwie robi. Więc pójdą gdzie indziej. A film sobie leci...
Chciałbym zobaczyć scenę, w której wkurzony bohater bierze tę babę za fraki i wyrzuca ją z dachu na ulicę, żeby w końcu móc sobie pobyć sam ze sobą. To byłoby przekomiczne!
[nadgorliwi mogą uznać to co niżej napiszę za spoiler]
Poza tym, nie spodziewajcie się jakiegoś zaskoczenia w zakończeniu lub wyjaśnienia, czemu równo o północy wszyscy umrą. Przejście do bieli i lecimy z napisami końcowymi, to będzie wszystko. Nie okaże się, że przyjdzie jakieś wojsko, lub że były rozbiory jakiegoś fikcyjnego kraju, a jedno miasto było przeciw temu więc władze ich odcięła i zaplanowała ich eksterminację. Po prostu... koniec. Znam takich, których się to spodoba.
6/10
Mi się podobało. Po kiego grzyba mi ta wiedza dlaczego się świat kończy. Zupełnie zbędne...
OdpowiedzUsuńA właśnie, co byś zrobił na chwilę przed końcem świata?
OdpowiedzUsuńTen film to typowy "Melancholia style". Uwielbiam takiego rodzaje filmy o końcu świata, gdzie na głównym planie jest jednostka i to co robi na moment przed zagładą. wariatowi mego pokroju, misi się podobać :)
Czytałem twoją wypowiedź, że każdy znajdzie tu swoje odbicie. Mi pewnie najbliżej byłoby do koncepcji siedzenia samotnie na dachu (+ słuchanie "Empyrean" Frusciante, odmierzone co do sekundy by na chwilę przed końcem usłyszeć szept zamykający "After the Ending"), do której nie doszło więc nie odnalazłem siebie w filmie.
UsuńZresztą, prawdziwe ja pewnie inaczej by spędziło koniec świata. Ale co ja tam wiem.
"Melancholia" miała lepsze zakończenie ;-)
Co tam było lepsze? Zbieranie patyków, czy cycki Dunst? ;)
OdpowiedzUsuńGłośne pierdolnięcie na koniec ~~
UsuńEee tam, cycki były jednak lepsze.
Usuń