środa, 17 kwietnia 2013

OSTATNIA NOC


Drama, 1998


Za kilka godzin kończy się świat. Jak będzie wyglądać ostatnia chwila tych ludzi? - to jest pomysł na film... ale wykonanie jest niezręczne, chaotyczne i trochę mdłe. Podobają mi się rzeczy spajające całość, np. w radiu prezenter będzie puszczał 500 utworów wszech czasów. A gość z gazowni będzie dzwonił do wszystkich klientów, dziękując im i zapewniając ich, że będą pracować do końca. To było świetne.

Cała konstrukcja jednak opiera się na tym, że jest sobie kilku ludzi którzy inaczej spędzają ten czas... W rozkroku z opowiedzeniem historii głównego bohatera. Tak jakby naraz chciano zrealizować mozaikę oraz fabułę z głównym wątkiem. Na początku bohater udaje się do rodziny, która zorganizowała z tej okazji Gwiazdkę. Po 20 minut idzie zostać sam, i wątek rodziny właściwie znika. Z drugiej strony są długie wprowadzenia dla postaci, których bohater nigdy nie spotka lub spotka w połowie filmu na chwilę. Jednocześnie miałem wrażenie, że reżyser nie ma czasu by opowiedzieć to co chce we właściwy sposób (wątki ucinają się lub się o nich zapomina - jedna postać kończy tak, że inna celowała w nią z broni, i... cholera wie co dalej), z drugiej pełno tu wypełniaczy. Film przy tym trwa ledwo półtorej godziny.

Główny konflikt chyba bierze się z tego, że bohater chce być sam i nie da rady, los tak nie chce. Ot, trafi na babkę która będzie  musiała się dostać na drugi koniec miasta, a że reżyser poszedł w schemat z rednekami, wszystko musi być rozwalone w trzy dupy, no bo kurwa. To w końcu koniec świata, nie? Musi do niego dojść jeszcze zanim on nastąpi. W każdym razie, pójdą razem szukać jakiegoś auta... Znajdą jedno, wybiją szybę, bohater będzie się szarpać z kablami po czym ze smutkiem przyzna, że nie ma zielonego pojęcia, co właściwie robi. Więc pójdą gdzie indziej. A film sobie leci...

Chciałbym zobaczyć scenę, w której wkurzony bohater bierze tę babę za fraki i wyrzuca ją z dachu na ulicę, żeby w końcu móc sobie pobyć sam ze sobą. To byłoby przekomiczne!

[nadgorliwi mogą uznać to co niżej  napiszę za spoiler]

Poza tym, nie spodziewajcie się jakiegoś zaskoczenia w zakończeniu lub wyjaśnienia, czemu równo o północy wszyscy umrą. Przejście do bieli i lecimy z napisami końcowymi, to będzie wszystko. Nie okaże się, że przyjdzie jakieś wojsko, lub że były rozbiory jakiegoś fikcyjnego kraju, a jedno miasto było przeciw temu więc władze ich odcięła i zaplanowała ich eksterminację. Po prostu... koniec. Znam takich, których się to spodoba.


6/10

6 komentarzy:

  1. Mi się podobało. Po kiego grzyba mi ta wiedza dlaczego się świat kończy. Zupełnie zbędne...

    OdpowiedzUsuń
  2. A właśnie, co byś zrobił na chwilę przed końcem świata?

    Ten film to typowy "Melancholia style". Uwielbiam takiego rodzaje filmy o końcu świata, gdzie na głównym planie jest jednostka i to co robi na moment przed zagładą. wariatowi mego pokroju, misi się podobać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem twoją wypowiedź, że każdy znajdzie tu swoje odbicie. Mi pewnie najbliżej byłoby do koncepcji siedzenia samotnie na dachu (+ słuchanie "Empyrean" Frusciante, odmierzone co do sekundy by na chwilę przed końcem usłyszeć szept zamykający "After the Ending"), do której nie doszło więc nie odnalazłem siebie w filmie.

      Zresztą, prawdziwe ja pewnie inaczej by spędziło koniec świata. Ale co ja tam wiem.

      "Melancholia" miała lepsze zakończenie ;-)

      Usuń
  3. Co tam było lepsze? Zbieranie patyków, czy cycki Dunst? ;)

    OdpowiedzUsuń