niedziela, 22 lutego 2015

"Baranek Shaun" (6/10). Udało się!

Family, 2015


Jeśli coś wam mówi ten tytuł, to zapewne kojarzycie serial animowany, który parę lat temu leciał na TVP1 po Teleexpresie pod tym właśnie tytułem. Była to prosta bajka o tytułowej owieczce i innych zwierzętach żyjących na farmie. Prosta, zabawna, nie oparta na przemocy ani też dialogach, ponieważ całość była niema. Skojarzenia z "Uciekającymi kurczakami" jest oczywiste, ponieważ za tymi tytułami stało to samo studio, a więc metoda animacji była bardzo podobna. Ręczna, poklatkowa i bez zarzutu.


Teraz ktoś wpadł na pomysł, by serial przenieść na duży kran i tak Shaun trafił do kin. Zadanie zdawałoby się karkołomne, szczególnie jeśli pamięta się jaki los spotkał choćby Toma i Jerry'ego. Obie produkcje są w teorii bardzo podobne: trwały po siedem minut, a główni bohaterowie nie mówią. Jak z tego zrobić pełny metraż? Właściwie, to "Baranek..." miał przed sobą trudniejsze zadanie, ponieważ nie opierał się nawet na przemocy! Cały humor brał się ze slapsticku, zbiegu okoliczności, absurdalnych zdarzeń, ale to wszystko.

I dlatego muszę docenić, że finalny efekt daje radę w jakikolwiek stopniu. Zachowano ducha oryginału, nie złamano żadnej zasady - humor jest ten sam, a postaci ludzkie mówią ze sobą tym samym językiem co Simsy. Całą opowieść zaprezentowano poprzez obraz bez żadnych skrótów, i nie brakowało mi w narracji niczego. Seans mija miło, parę razy się uśmiechnąłem, jest kilka kapitalnych scen i szczegółów które aż chce się pamiętać! Pies świdrujący wzrokiem siedzący w celi obok... albo obiad w restauracji podczas której owce nie wiedzą jak się zachować, więc naśladują gościa siedzącego przy stoliku obok - co szybko zamienia się w parodię. Albo...

Właściwie, to będzie wszystko. Kilka razy ziewnąłem, widziałem też słabe wykorzystanie formuły trzech aktów w której sporo przeciągano, dlatego jest to film warty jedynie wypożyczenia gdy już trafi na VoD. Ma przyjemny klimat, jest lekki a humor wystarcza na czas trwania seansu. To również niezły przykład narracji czysto filmowej.

Chyba, że chcecie wkurwić kilkudziesięciu ludzi, wtedy koniecznie pójdźcie na seans z dzieckiem i straćcie twarz w oczach wszystkich współwidzów. Oraz pieniądze, bo mały będzie chciał wrócić do domu po 20 minutach... albo usiądzie sobie na oparciu krzesła, zamiast samym krześle, zasłaniając widok połowie sali... albo bardziej będzie zainteresowany bieganiem między siedzeniami...

Sam obejrzałem, bo nagle w kinie urozmaicili repertuar. Chcę wspierać takie przypadki. Zresztą, sami zobaczcie: http://i.imgur.com/isjFKm4.png

2 komentarze:

  1. Daniel Muszyński23 lutego 2015 10:51

    Tzn. że w tym tygodniu będzie recenzja 50 szhejdsów Greya? Bo ja w sumie czekam na opinie czy warto się wybrać do kina itd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś ty. Jakby to było na poziomie "Zmierzchu" to bym CAMa obejrzał, ale "50 twarzy..." wg recenzji jest tak głupie i złe, że... nudne. Szkoda mi czasu, a notki o filmach to tu mam na miesiąc do przodu już ustawione.


    Poza tym z rok temu założyłem, że nie będę pisać o filmach słabych. Chyba że inni je lubią, a ja mam inną opinię. Wtedy piszę, żeby wkurwić tych co lubią. Albo by wyłożyć swoją opinię, zależy kogo spytasz.

    Zobacz na YouTube "Sibling Rivalry"
    https://www.youtube.com/watch?v=0hF6Jf4Ogxo

    OdpowiedzUsuń