piątek, 11 października 2013

O "Awake", part II: Festiwal scenarzystów

Miałem opisać, jak przyjęto mój scenariusz, a więc od początku: oczywiście, jeśli tylko udało mi się znaleźć mail jakiegoś producenta lub firmy która produkowała seriale w Polsce, to wysyłałem im tekst lub zapytanie, czy zerkną. Odpisał mi tylko jeden producent, niby typowym odmownym kopiuj-wklej, ale i tak miałem z tego radochę. Odpowiedź na moje istnienie, wow.

Pomiędzy napatoczyłem się na pewną drugą reżyser, gdy zajrzałem na plan jednego filmu. Miała dobry kontakt ze wszystkimi ludźmi i dobrze kierowała całym przedsięwzięciem. Dostałem jej maila, wysłałem, cisza. Był ten konkurs na pomysł na serial. Z tym akurat wiąże się również miłe wspomnienie. Otóż, żeby wziąć w nim udział trzeba było wysłać coś na maila do nich, oraz pewne dokumenty wydrukować i im zanieść na miejsce (lub wysłać pocztą, hehe). I pisząc dokumenty mam na myśli "trzy przykładowe dialogi w czterech kopiach".

Otóż jakiś czas później, w środku tygodnia po 10 wieczorem dzwoni do mnie pewna kobieta. Szczegółów nie pamiętam, ale to chyba mój mail nie doszedł, a razem z nim wymagane zgłoszenie (sprawdziłem skrzynkę na gmailu, na pewno wysłałem). I tu miły akcent: podała mi swój prywatny adres mailowy i poprosiła, bym jej to wysłał, ona mi to wydrukuje i nie będzie problemu. Pamiętam, że jeszcze jak dziecko zapytałem się jej, czy się spodobał mój pomysł, i potwierdziła z uśmiechem.

End of story, that's all I got.

Puenta do tej historii jest taka, że gdy nie przeszedłem do kolejnego etapu owego konkursu, to pierwsze o czym pomyślałem, to to, że mail znowu nie doszedł (czemu miałby dojść? To pytanie retoryczne, z doświadczenia wiem, jaka jest odpowiedź). Zadzwoniłem do owej kobiety, odebrał ktoś inny bo dzwoniła z firmowego, ale mogłem zostawić jej swój numer i ta właściwa osoba do mnie oddzwoni. I podałem zły numer, więc wziąłem marker i narysowałem na ścianie własny numer, bym go już nie zapomniał. Do tego momentu ochłonąłem, dodatkowo w moim życiu działy się jeszcze inne rzeczy, więc na tym cała historia się skończyła.


I dopiero tutaj pojawia się ów festiwal dla scenarzystów. Do tego momentu jedynymi odpowiedziami na mój tekst był ów producent z kopiuj-wklej oraz jakiś pan, który wprawdzie odpisał, że mógłby przeczytać, ale potem już była cisza. Sam festiwal był całkiem ciekawym doświadczeniem. Były minusy - strona internetowa nieprzyjemna w korzystaniu, organizacja mierna, przewodnik z planem miał zdjęcia wycięte chyba kamieniem (włosy kobiet wyglądające, jakby ktoś je wsadził do glutów). Niby trzeba było się zapisać na konkretne wykłady, ale ja tam siadałem gdzie chciałem. Niby trzeba było się zapisać na całość i były te identyfikatory, ale byłem jednym z niewielu którzy je nosili. Równie dobrze mogłem wejść jak do siebie, z ulicy. Ale wspominam ten festiwal miło. O jednym z wykładów robiłem już felieton, ten poświęcony typom osobowości. Poza tym Maciej Ślesicki fajnie gadał, całkiem inspirująco i konkretnie. Na innym wykładzie nauczyłem się metody podróży bohatera itd.

Przede wszystkim jednak, było to miłe uczucie przebywania pośród ludzi, którzy znają się na filmach, i którzy zrozumieją żargon który ja znałem z podręczników. Super.

Finałowym wydarzeniem festiwalu było spotkanie z producentami. Znowu marna organizacja, trzeba się było niby zapisać i każdy mógł wziąć udział tylko w jednej z dwóch sesji, ale też nikt mnie nie sprawdzał i nie wyrzucił, gdy czekałem do owej drugiej sesji. Ponad to, był limit 5 minut na rozmowę z jednym producentem, a potem trzeba było wpuścić kolejną osobę. Miała tego pilnować osoba ze stoperem, która krzyczała gdy mijał czas, w praktyce często ludzie mieścili się poniżej limitu i wpuszczali kolejną osobę po np. 3 minutach, więc szybko te limity poszły się jebać i nikt nie słuchał osoby ze stoperem.

Ale do rzeczy. Dzień wcześniej przygotowałem sobie - od ręki w jakiś 40 minut - mapę skrótu głównej linii fabularnej ułożony w porządku chronologicznym. Kartka A4 ciasno zapisana drobnym maczkiem, na pierwszy rzut oka wyglądała jak tatuaż Michaela Scofielda (i o to mi chodziło półtora roku wcześniej, gdy miałem na myśli skomplikowaną i złożoną fabułę). To kolejny miły akcent, bo niemal każda osoba która to zobaczyła reagowała takim cholernie wdzięcznym, cholernie zaskoczonym uśmiechem. To chciałem osiągnąć, udało mi się, sukces. Chciałem też, by to był serial na tyle złożony, że nie można było o nim po prostu opowiedzieć, a przynajmniej by każdy inaczej go odebrał i inaczej o nim mówił (jakbyście się pytali, źródłem tego był "Obywatel Kane"). I to też mi się udało, bo nie planowałem niczego, i każda rozmowa była całkowicie improwizowana, i za każdym razem mówiłem co innego. Ani razu nie wpadłem w pułapkę myśli: "Hej, znowu mówię to samo, idę się zabić". Nie mówiłem jak robot. To też uważam za sukces.

Jak łatwo się domyślić, moje sukcesy nie są zbyt dobre z ich strony. Ja się cieszę, że nie jest łatwo opowiedzieć o czym mój serial jest, ale producent spierdoli od tego daleko, a to tylko początek problemów. Ogólnie zasada jest taka, że powinno się zacząć od początku, od czegoś prostego, co można zmieścić w tym jednym zdaniu. Ja zacząłem od samego końca, od zakończenia, od którego od razu przeszedłem do bardzo rozbudowanej i ambitnej konstrukcji, i nie umiem myśleć o tym serialu inaczej, i dlatego mogłem o nim mówić 15 razy przez 90 minut bez jednego powtórzenia, i dlatego uważam, że to będzie atrakcyjny produkt dla widza. Ale na samym początku to tak nie działa. Pani z HBO była bardzo niezadowolona, gdy okazało się, że oneliner opisujący pierwszy sezon nie ma nic wspólnego z one-linerem całego serialu. Maciej Ślesicki zablokował się, gdy tylko usłyszał, że wzorowałem się na LOST, i do teraz pewnie jest przekonany, że chciałem skopiować tamten serial - ale powiedział, że chętnie przeczyta pierwszy odcinek, bym mu go przyniósł na drugi dzień. Wydrukowałem, 2 dychy w plecy (dla mnie to dużo), nawet czekałem pod jego gabinetem pół godziny bo niby miał zebranie i nie chciałem mu przeszkadzać, ale też chciałem przekazać mu tekst osobiście. Gdy ktoś chciał się do niego dostać to się okazało, że drzwi są zamknięte. W sekretariacie tylko powiedzieli: "Najwidoczniej wyszedł" i nie wiadomo, kiedy wróci. Miałem za sobą 30 minut czekania, więc chyba mogłem spasować i pozwolić sekretarce przekazać tekst?

Reszta producentów szukała oper mydlanych, dokumentów, filmów telewizyjnych. Jedna osoba doradziła mi, bym poczekał kilka lat aż w Polsce będzie coś w stylu Netflixa, wtedy mój pomysł ma szanse. Kilka zapisało sobie mój mail, jedna nawet dała mi wizytówkę i "wyślij na ten adres treatment pierwszego sezonu". Nie bardzo wiedziałem co napisać, bo każdy sezon to dwie linie fabularne, więc po prostu opisałem tylko jedną z nich.

Zero odpowiedzi tudzież dalszego kontaktu. Jedynej rzeczy której się bałem od początku to to, że spędzę 3 lata na drobiazgowym planowaniu każdej sceny, i po tym czasie będę w punkcie wyjścia. Nie bałem się, że nie podołam, ale że cały ten wysiłek okaże się zbędny. I cóż, mam te życiorysy postaci, opis historii świata, sceny i dialogi (nie całe scenariusze odcinków; "gdy się pisze złożoną fabułę, gotowy scenariusz jest ostatnim co się pisze" - jedna z moich reguł), ruchy kamery i myśli bohaterów rozpisane drobiazgowo w 220 plikach rozmieszczonych w 56 folderach, i zielonego pojęcia co z tym zrobić. Ale od czego ludziom blogi?

6 komentarzy:

  1. Tak, obiecuję, że wreszcie przeczytam ;)

    To teraz nieco z innej beczki...

    Polska to ciemna dziura, w której...nie, daruję sobie może porównania. Z tą sugestią odnośnie Netfixa to była dobra uwaga (niestety). Jesteśmy w kraju, w którym telewizję ogląda ludzkie bydło - 2864 odcinek Na Chujnej, Klon, M jak Marskość, Pamiętniki z Pizdojewa Górnego, Ojciec Pizdeusz, Jebańczo, Ujebani, Komisarz PadAlec i tego typu bzdury dla skończonych kmiotów (jeśli w ostatnich latach udały się Polakom jakieś seriale, to było to nieliczne rzeczy typu "Pitbull", "Glina", czy "Głęboka woda" - widziałem kilka odcinków i wiem, że to przynajmniej solidna robota; ponoć ambitna jest "Ekipa' - nie widziałem).

    Nikt nie zaryzykuje wywrotowego projektu. Ba, Breaking Bad, Polsat puszcza (puszczał?) o 1 w nocy !! Kto to wtedy ogląda? Zastanawiam się czy im się w ogóle się im licencja zwraca? A ty chcesz by jakiś nietuzinkowy projekt tu nakręcić? Niestety masz strasznego pecha (ja zresztą też) i urodziłeś się w takiej padlinie jaką jest Polska. I bloga też sobie daruj, tzn publikowanie Awake tutaj.

    Moja rada (inna moja rada – moich rad nie słuchaj, kekeke) - jeśli znasz perfect english, przetłumacz tekst - a najlepiej wynajmij profesjonalnego tłumacza - i spróbuj na zachodzie. W Polsce nie osiągniesz pewnie z tym nic przez kolejnych 10 lat.

    Wiem jak to wygląda w segmencie książek – pisarze polscy (ci bez ustalonej renomy) nie chcą tu nic wydawać – wolą zainteresować zachodniego wydawcę. Nawet w przypadku małego zainteresowania wychodzą na tym lepiej niż u nas. A jeśli już coś chwyci to wtedy tu mogą dyktować warunki (o ile nie sprzedasz w całości praw – a to pewnie w 99% na samym początku tak by musiało wyglądać, nie ukrywajmy - dopiero przy okazji drugiego swego dzieła, mógłbyś dyktować jakieś warunki – no chyba że naprawdę jest coś wybitnego, wtedy rozsyłasz tekst do różnych wydawców – niech się biją !!)

    Szacunek stary, że coś robisz. Każda pizda usiądzie i będzie biadolić na necie, że mu źle, że filmy i seriale do dupy i sam by wymyślił coś lepszego. Na tym się kończy. Ty coś napisałeś. To już coś. Ty nie schowałeś tego do szuflady by się kurzyło. To już coś. Ty z tym po ludziach biegasz i chcesz tym kogoś zainteresować. To już COŚ. Trzymam kciuki, niewiele niestety więcej mogę zrobić. Jak wygram w totka kilkanaście (i więcej) baniek to jak klnę się na Zeusa – sfinansuję ci to. Zresztą zawsze chciałem to robić – jakbym miał na koncie milionów powyżej…powiedzmy 20, to bym zaczął wspierać niszowe kino, którego stare dziady, którym komisyjnie musisz lizać jaja nie chcą, bo to dziwne projekty. Niestety tych baniek nie mam, sorry gregory…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, jeszcze jedno, mam nadzieję, że zabezpieczyłeś swoje dobra i zarejestrowałeś ten scenariusz w urzędzie. Bo jeśli nie, to w przypadku wszelkich prób plagiatów, będziesz mógł się co najwyżej wypiąć i cmoknąć…sam wiesz gdzie. Historia wysłania maili nie pomoże jeśli przekazywałeś ten tekst byle gdzie i poszedł on świat. Fakt, rejestracja sporo kosztuje (choć z pewnością nie takie sumy jak patent w bierze patentowym, ale jednak), ale to najlepszy sposób by się zabezpieczyć. Pamiętajcie chłopaki i dziewczyny – bez zabezpieczania łatwo wyładować w ciemnej dupie !! O czym ja to? A tak. Jak wspominałeś nie stać cię na większe wydatki, więc polecam przynajmniej najbardziej prymitywny sposób – wydrukuj to wszystko jeszcze raz od A do Z i wyślij to listem do siebie, KONIECZNIE poleconym. Zatrzymaj kwit nadania i odbioru przesyłki i jej pod żadnym pozorem nie otwieraj tylko schowaj. Możesz jak chcesz wrzucić to w dwa pudełka i zużyć na to 42 kilometry taśmy. Whatever. Chodzi o to by była pewność. Dodatkowo możesz wrzucić do paczki urywek dzisiejszej gazety. Tak kiedyś się ludzie zabezpieczali – serio. Choć może przesadzam – kiedyś rejestracja w urzędzie to była droga kwestia, dziś może to są jakieś grosze (nie chce mi się sprawdzać). Ale zabezpiecz ten tekst. Nawet jeśli przeczyta to w życiu 5 osób i schowasz go kiedyś do szuflady. Nigdy nic nie wiadomo !!

      Jako, że skończyłem BB, ściągnąłem sobie także końcową piosenkę (plus kilka innych), zespołu Badfinger. Po premierze ostatniego odcinka seedowanie tej piosenki na jakimś portalu udostępniającego muzykę wzrosło o 9000%. Jedyny żyjący już człowiek oryginalnego zespołu (dwóch się powiesiło, jeden przed swoimi 28-urodzinami, drugi 5 lat później) ponoć ze łzami w oczach, mówił dziennikarzom, że nie spodziewał, że ktoś jeszcze kiedyś wspomni jego dzieło. A ono nagle wraca na listy przebojów (remember also ‘Sugar Man’). Ale trzeba najpierw pamiętać o prawach autorskich. Bez nich możesz zostać bezlitośnie wyruchany w dupę. Więc strzeż się strzeż !!

      Kurwa, co ja tyle piszę? Już spadam…
      PS. Za dużo napisałem. System się zbuntował. Musiałem rozdzielić :)

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że odpowiem w komplecie na wszystko :-)

      Lubię myśleć o tym w ten sposób: owe seriale które wymieniłeś ogląda 8-10 milionów ludzi (czy jakoś tak, dawno temu patrzyłem na statystyki). W kraju jest 38 milionów mieszkańców. Czyli... 28 milionów dla "Awake"? :) Optymizm też jest ważny.
      Wiem, gdzie mieszkam, i co tutaj jest popularne. I nie wiele to rekompensuje, nawet fakt, że Polacy oglądają "Prision Break", "Lost", "BB" i "Gre o tron", oraz całą resztę seriali, rodzime napisy do nich pojawiają się szybko i ranking na filmwebie jest nawet bliski temu na imdb. Tutaj ambitne też da radę, chociaż czy inną drogą niż przez Internet to inna kwestia.

      Nad przełożeniem na angielski nie tyle się zastanawiałem, co jestem tego świadom po prostu. Zresztą, prędzej wymienię 10 producentów z US niż 1 z Polski. A poza producentami są choćby scenarzysta "Sherlocka" czy Vince Gilligan, których chciałbym pokazać tekst. Twórców zagranicznych seriali znam lepiej niż tych polskich. Ale problem jest taki, że angielskiego uczyłem się niewiele bardziej profesjonalnie niż pisania scenariuszy, tzn. jestem samoukiem. Z pisma sporo zrozumiem, ze słuchu coraz więcej, ale samemu użyć, i to jeszcze pisemnie? Miesiąc by mi to zajęło pewnie. Ale jak mówię - jestem świadom, że w pewnym momencie i tego zapewne spróbuję. Zapewne gdy skończę na 100% pisać "Awake". Chociaż nijak mi się nie podoba konieczność dołączenia do ich Stowarzyszenia Scenarzystów (nie wiem, czy wiesz jak to tam wygląda?)

      Co do dyktowania warunków, na początek wystarczy mi jak dadzą mi jakieś procenty od dochodów z marki oraz w miarę miękki kawałek podłogi gdzieś w studiu, zrobię sobie tam kącik i nie będę musiał dojeżdżać codziennie. Serio.

      Z publikowaniem na blogu nie wiążę większych nadziei, raczej tylko tyle, że ludzie będą wiedzieć o "Awake", ewentualnie napiszą mi, jak powinienem to reklamować. Potem zapewne będę dawał tylko jakieś fragmenty scen, kiedy nie będę miał pomysłu na felieton, żeby podsycić pamięć o projekcie.;-)

      O zabezpieczaniu się też wiem, byłem na wykładzie o tym, jak to wygląda i do kogo trzeba się z tym zwrócić. Kasy na to nie mam, więc tylko pochwalę twoją metodę :D Zakopię gdzieś na pustyni, niczym Walter Biały. A na poważnie: mój serial jest porozstrzelany tak bardzo, że nikt nie da rady go skopiować nawet po poznaniu 99% odcinków, bo zakończenie zmienia wszystko. Tym bardziej się nie boję, że po 1 odcinku ktoś coś skopiuje, bo niby jak? Mimo wszystko, nawet jakby "im" się udało, to i tak jestem zabezpieczony na tę okazję. Ukryłem taką sposobność w samym scenariuszu.;-) Może nie jest to tak spektakularne, jak robił to Leo Da Vinci, ale mógłbym sprawić, by po podrobieniu mojego "Awake" w końcu dostałbym co do mnie należy. Ale oczywiście masz rację, powinienem pójść z tym do mecenasa.

      Fajnie, że gość zarobił na swojej pracy. Tak właśnie powinno być...

      Usuń
    3. Ale pewność siebie, że napisało się coś wartościowego. Nawet pozytywna opinia kogokolwiek nie jest gwarancją, że jest to dobre, może być porostu miły i tyle.

      Nie widzę potrzeby, żeby cokolwiek w Polsce zabezpieczać, nie słyszałem o jakieś aferze z wykorzystaniem cudzego scenariusza. Zresztą w temacie scenariuszy, to królują w Polsce formaty, bo nawet jeśli ktoś ma pomysł na coś nowego to przechodzi to z dużymi bólami. Dobrym przykładem jest serial "Glina", brutalny, postacie posługują się mięsistym językiem, co zrobili z nim, przerzucono na późną porę emisji i skutecznie zabili. A film posiadał stałą widownie, no, ale ludzie muszą spać.

      Jak chcesz działać zagranicą, ze słabą znajomością języka? Radzę go dobrze podszkolić, bo tak nic nie zdziałasz. Może wyjazd do Wielkiej Brytanii i tam poszukać roboty przy serialach? Tak jednocześnie podszkolisz mowę i pismo, a zarazem zakręcisz się w branży. Ale to wymaga trochę czasu. Może nawet lat. Ale jak masz entuzjazm to może ci się udać.

      "Jedna osoba doradziła mi, bym poczekał kilka lat aż w Polsce będzie coś w stylu Netflixa, wtedy mój pomysł ma szanse." - dowcipniś, czyli czekać do przyszłego nigdy.

      Usuń
    4. Fakt, Garret mógł napisać zwykłe gówno. Nie wiem. Obiecuję, że przeczytam :)

      Zabezpieczenie to podstawa. Bo jak się noga powinie to trzeba skrobać. A tak serio - to wiem, że 21324 odcinek pisze stała ekipa, ale puszczony tekst w net może wykorzystać każdy, choćby piątoklasista z podstawówki, który pisząc opowiadanie na język polski, czy inny piszący do regionalnej gazetki w Pcimiu - posłużą się tym tekstem i tyle. Swoją krwawicę lepiej zabezpieczyć.

      Bez znajomości angola, można sobie co najwyżej ponapierdalać po godzinie w magazynie czy gnój poprzerzucać. Jeśli chce się działać w świecie, to bez znajomości "drugiego języka urzędowego w Polsce" nic nie wskórasz. Tym bardziej, że dziś wszelkie odważne produkcje w świecie europejskiego kina, to zbitka producentów z kilku państw, więc najlepiej to jak i 5 językami obcymi brechasz (oj zrobiłbyś wrażenie wtedy). Ale generalnie po angielsku dziś dogadasz się z każdym. I jak nie rozmawiasz nim biegle to lepiej strzel sobie w łeb (to do Garreta) tym bardziej, że ewentualnych udziałowców przecież będziesz o coś prosił. Smutna prawda, ale prawda. Jak nie potrafisz otworzyć odpowiednich drzwi, to będziesz siedział zamknięty w tym ciemnym pomieszczeniu i za chuja stamtąd nie wyjdziesz...

      Usuń
  2. Jak sam tego nie nakręcisz to nigdy tego nie zobaczysz. Bądź jak ZF Skurcz.

    - goandrewgo

    OdpowiedzUsuń