piątek, 11 października 2013

Pacific Rim

Giant Monster & Science Fiction, 2013


Kolejny z filmów akcji, przy tworzeniu którego kombinowano o wiele za dużo. Twórcy nawet nie mogli dać bohaterom jakiejś wygodnej i bezpiecznej kabiny wewnątrz mechów, zamiast tego kierują nimi we wnętrzu egzoszkieletów, do tego jeszcze wisząc na kablach. Więc gdy oberwą to rzuca nimi tak, że łeb powinni sobie urwać od tego okablowania. Poza tym wygląda to idiotycznie, a to dopiero początek. Nawet nie mam zamiaru zacząć opisywać fabuły, bo zajęło by mi to drugie więcej tekstu niż widzicie w całym tym wpisie. Nie ma tu prostego "roboty biją się z dinozaurami i jest bardzo fajnie", jeśli na to liczyliście. Sama historia świata zajmuje 10 minut rzężącego nadawania z off-u przez głównego bohatera, co brzmiało jakby Del Torro chciał nakręcić trylogię w tym świecie, ale pozwolili mu nakręcić tylko ostatnią część. Wyobraźcie sobie, jakby przed "Avengers" nie było ani "Thora", ani "Kapitana Ameryki", ani żadnego z tych pojedynczych filmów... byłoby to bardzo fajne, zgadzam się, ale wtedy też wszystkie te historie trzeba by wcisnąć gdzieś na początku filmu Whedona. A potem trzeba jeszcze omówić różne istotne elementy. W "Pacific Rim" jest to np. łączenie się myślami by kierować mechami, które są potrzebne bo... nie nadążam. I czemu choć dzielą myśli, wciąż rozmawiają, i jaki konkretnie ma ten bardzo istotny wpływ na dzielenie umysłu z kimś gdy ten umiera, i co ono daje, a tak w ogóle to owe "dzielenie umysłu" wyglądałoby dużo inaczej, i czemu w ogóle je tu wsadzono zamiast prostej nauki synchronizacji dwóch wojowników?... Komplikacje, komplikacje, komplikacje. Na "Stalkerze" nie musiałem się tyle nagimnastykować.


Zdecydowanie nie pomaga fakt, że głupot tu od groma, a bohaterowie, relacje między nimi i wszelkie wątki poboczne są nudniejsze niż w "Labiryncie". Poza tym, najwidoczniej czasy bicia się o losy ludzkości minęły. Teraz gigantyczne mechy biją się z gigantycznymi jaszczurkami o kuter rybacki. Albo coś w tym stylu. Trzeba bronić miasto zamieszkałe przez 2 miliony ludu? Jebać to, lepiej skupmy się na tych trzech kociakach. Tak, jest w tle jakiś zagrożony świat, ale ilekroć dojdzie do sceny akcji uwaga skupi się na jakimś detalu, co wygląda niemal tak samo idiotyczny jak wspomniane sterowanie mechami. To samo z obowiązkową przemową motywującą przed wielkim finałem, wypowiedziana do... mechaników, programistów, techników, menedżerów, cholera wie kogo jeszcze. I jednego czy dwóch pilotów, którzy pokierują tymi mechami. Absurd na absurdzie, gdzie tylko nie spojrzeć.

Na szczęście nie jest to poziomie drugich "Transformersów". Nie do końca. Nie ma "nieba dla robotów", a w scenach akcji faktycznie widać, co się dzieje. Projekty potworów fascynują, są szczegółowe i zróżnicowane, w pewien sposób piękne. Same sceny akcji są pełne świateł, deszczu, niezwykłego klimatu, dopieszczone co do szczegółu. Robot przebija wieżowiec ze szkła, wszystko rozlatuje się w taki sposób, że nawet można odpryski liczyć. Wizualny przepych. Jest nawet odrobina pomysłowości - będzie w tym filmie mech bijący się z godzillą za pomocą tankowca. Tego właśnie oczekiwałem przez cały film. A zamiast tego dostałem przekombinowany, dramaturgiczny burdel z kilkoma naprawdę fajnymi scenami akcji. Bardzo mało.


5/10
http://rateyourmusic.com/film/pacific_rim/

1 komentarz:

  1. taka sama ocena u mnie. Już parę dni po seansie i pamiętam coraz mniej :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń