Ale po kolei: w telewizji leciał z jakiegoś powodu "Dyliżans" Forda, bez dźwięku. Każdy przy wejściu dostał darmowe kupony na picie, alkohol i pozostałe. Niby ograniczone, ale po jakimś czasie w naszej małej grupie wywaliliśmy to wszystko na stół i każdy brał jak chciał. Zresztą potem i tak chodzili po ludziach by rozdać jeszcze. Dzięki temu nie mam pojęcia ile wypiłem. Strzelam, że jakieś 10-15 szklanek coli. Za rok będę brał jakąś wodę do tego, bo następnego dnia warg nie czułem. Szacunek dla kelnerki, która chodziła z tacą większą ode mnie, i ładowała na to wszystkie szklanki, do oporu. Jedną ręką.
Konkursy. Na początek każdy dostał taki pasek z nazwiskiem jakieś postaci filmowej, i trzeba było znaleźć jego parę. Ja tym razem zrobiłem dwie rundy po całym lokalu, pytając się kogo mają i im pomagając jak Batman. Trudność była w tym, że miałem Stana Goodspeeda i nie miałem zielonego pojęcia, skąd on jest (myślałem, że z "Breaking Bad"). A także w tym, że moja para okazała się siedzieć obok mnie przez cały czas. Tak się na nią wydarłem za to, że do dziś mi z tego powodu głupio.
Większą wiochę zrobiłem jednak, gdy były cytaty. Chodziło o to, by podnosić rękę a nie krzyczeć na cały lokal. Pan Walkiewicz na początek zaznaczył: "W jakim mieście rozgrywa się akcja filmu, z którego pochodzi ten cytat:
Najdziwniejszym momentem wieczoru była rozmowa w kolejce do toalety. Byliśmy tam we dwóch tylko, tamtego poznałem już rok temu na poprzednim "Offlinie". Jak mnie zobaczył to od razu zaczął gadać o mnie, o moim blogu, że mnie lubi... pewnie miało to sporo wspólnego z kuflem, który trzymał cały czas w dłoni, a machał nim tak żywo, że wciąż jestem w szoku, że wylało mu się tylko parę razy (w tym raz na mnie). A ja stałem zaskoczony, przez jakieś 5 minut, słuchając go. Skończyło się na tym, że gadaliśmy o filmach Bergmana.
Były jeszcze m.in. kalambury i konkurs muzyczny, ale to ledwo brałem udział. Wiem, że była ścieżka z "Drive" i "Kill Bill'a", ale ledwo słyszałem. Potem jeszcze grupa chłopów śpiewała na własny użytek piosenki Kultu. Niechcieli śpiewać Arahji, choć ich poprosiłem. Nie wiem dlaczego.
Ogólnie wspominam to wszystko bardzo miło. Usłyszałem wiele miłych rzeczy o sobie, swoim blogu, ktoś inny mnie rozpoznał... Poznałem też wielu nowych fajnych ludzi, z którymi chętnie wypiję w przyszłym roku. Rotacja była spora, bodaj 20 minut przed wyjściem ktoś nowy się do nas dosiadł. I to było w porządku. Plus mogłem sobie usiąść, pomilczeć i nikt nie miał o to do mnie pretensji.
Wszystko skończyło się po 5 rano, kiedy przestało się chcieć czekać, aż słońce wzejdzie, i wróciłem do domu. Gdy zapisywałem się na imprezę to miałem w sumie 7 punktów, powodów, żeby się tam udać, i wszystkie spełniłem. Obejrzeć filmy, wygrać coś, spotkać się z określonymi ludźmi... Jeden znajomy się rozchorował i miał nie przyjść, to go dzień wcześniej odwiedziłem. Po północy to było, więc w sumie co do dnia to się zgadzało.
Zdjęcie jedno zrobiłem, ale były na niej cztery osoby i już pierwsza się nie zgodziła na publikację, więc nie będzie. Wygrałem: "Straszny hiszpański film", "Hipnotyzer", "Żywie Biełaruś!" i "Pokłosie". Wciąż nierozpakowane, ale to temat na inny felieton.
Możesz dodać zdjęcia z imprezy i tak, tylko zamarz wszystkim twarze lub doklej im głowy zwierząt, kaczek, koni i królików. Takie też będą dobre.
OdpowiedzUsuń:D Albo z twarzami z memów. Tego nie rozważałem.
UsuńKto wie, mogę popytać, czy na to się zgodzą.