Na początek: nie pytajcie się, co "polecam". Przejdźcie się do swojej biblioteki, znajdźcie dział o filmie, przejrzyjcie co macie. Jeśli coś będzie oprócz biografii/autobiografii ludzi kina, to już jest dobrze. Jak nie w tej, to w drugiej, na pewno macie ich więcej w swoim mieście. Ja przy pierwszym podejściu znalazłem tylko biografie Hopkinsa oraz Audrey Hepburn, i inne opisy "historii polskich aktorów", chociaż może was to akurat interesuje.
Do rzeczy: przeczytałem "Historie filmu dla każdego" Jerzego Płażewskiego, wydaną w 1968 roku. Autor wyszedł z założenia, że każdy powinien znać chociaż podstawy tego, czym jest kino, tak jak każdy zna podstawy malarstwa i kojarzy różne style lub artystów, oraz "ważne" dzieła. Około 70 lat pobieżnie opisał na blisko 400 stronach, choć jest ich więcej w książce (strony ze zdjęciami nie są wliczane). Pobieżnie, ale dokładnie. Każda dekada w każdym ważniejszym kraju jest opisywana, plus na początku ogólny rozwój wydarzeń (minus kinematografia Azjatycka, która wtedy dopiero zaczynała karierę za granicą). Zaczyna od wynalezienia kinematografu przez braci Lumiere, wypisuje innych ludzi którzy byli tego bliscy w tamtym okresie, i zaznacza, że jakby nie oni, to tego by dokonał ktoś inny, i to całkiem szybko. Sami Lumiere nie mieli za bardzo pomysłu, co z tym zrobić, co ciekawe. Potem przyszedł Melies i zrobił magię. W Anglii wymyślono coś takiego jak zbliżenie (początkowo bohater filmu musiał spoglądać przez lornetkę, by takie zbliżenie było możliwe). Potem okazało się, że robienie filmu na zbliżeniu nie bardzo ma sens, i trzeba to mieszać z innymi ujęciami. I tak powstało coś, co za kilka lat zyska termin "montażu".
Wtedy kino było rozrywką dla chłopów, jedną z atrakcji cyrkowych, i kina nie były miejscem, tylko przenosiły się od osady do osady, i grały tak długo, aż taśma ulegała zniszczeniu. Potem chciano z tego czerpać większe zyski, kino chciano sprzedać elitom, więc zrobiono "pierwszy film który zalicza się do sztuki", czyli "Zabójstwo księcia Gwizjusza". Czyli postawiono kamerę w teatrze, i ludzie klaskali, chociaż aktorzy teatralni ze swoją nadmierną mimiką na zbliżeniu wychodzili śmiesznie. I wtedy kino umarło na chwilę, przestało pracować nad swoim językiem. Aż przyszli włosi ze swoimi słoniami, i wtedy ludzie zaskoczyli: "Hm, tego faktycznie nie da się pokazać w teatrze". Szwedzi wprowadzili do kina naturę (śnieg, wiatr), Griffith zrobił pierwszy ważny w historii, wymyślając jednocześnie kino tak na dobrą sprawę. A potem Hollywood rozwinęło system klasowy, zaczęło ściągać do siebie wszystkich zagranicznych twórców, zdominowało rynek i wszystko szlag trafił.
Historia kina naprawdę jest niesamowita. Tyle razy to wszystko upadło i powstało, że brak mi słów. A to jedynie szczegóły, to nawet nie jest historia, to ciekawostki, luźno wyciągnięte z tego tomiska. Zresztą jedynie z okresu kina niemego, które zamknięto konkluzją: "Może gdyby kino narodziło się z dźwiękiem, nigdy by nie wyrobiło swojego języka, i służyłoby jedynie do rejestrowania przedstawień w teatrze". Daje to do myślenia.
A potem jeszcze McCarthyzm, neorealizm, kino faszystowskie, radzieckie, polskie, francuskie, angielskie, meksykańskie, hiszpańskie, włoskie, reakcje na wojnę, na dźwięk, wszystko w tym ogólnym kontekście przyjmowania wszystkich nowinek (Goebbels przez 10 lat próbujący zmusić swoich ludzi, by zrobili "Potiomkina" na Hiltera), tomiska teorii na temat "Jak korzystać z dźwięku" (by nie dublował tego co widać na ekranie, tylko dodawał nowe elementy, w stylu wewnętrznych monologów bohatera).
Sporo tego. Ale w sporym skrócie, i co chwila pojawia się jakiś nowy temat, czyta się więc bardzo szybko. Minusem są dla mnie momenty subiektywne, w których Płażewski nie opisuje samych faktów, tylko wkręca swoje opinie, i zawsze są to jakieś dwu zdaniowe, dziwne wyrażenia. Filmy Cayette'a "zbyt logiczne", teoria Canudo "naiwna", "Obywatel Kane" jest ponoć o tym, że żadnej prawdy nie ma. Nie dla takich rzeczy sięgałem po tę książkę.
Ale swoją rolę wypełnia, więc jest dobrze. Ostatni rozdział obejmuje ówczesną teraźniejszość, czyli 1955-1967, w których sporo spekuluje na temat przyszłości. Miejcie to na uwadze. Niemniej, pozycja warta poznana, jeśli wcześniej nic na ten temat nie czytaliście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz