sobota, 14 lutego 2015

"Opowieści księżycowe" (6/10) Ile można zachwycać się prostotą?

Jidaigeki, 1953


Naprawdę nie wiem który raz to robię, ale jak inaczej skomentować taki wstęp? Dwoje mężczyzn opuszcza wioskę. Jeden sprzedaje wyroby gliniane i jedzie do miasta, by zarobić, drugi chce zostać samurajem. I gdy dociera do centrum, mówią mu by wrócił gdy będzie mieć zbroję i broń. Wtedy go przyjmą. Będzie samurajem. W ten sposób mężczyźni łączą siły przy handlu garnkami i miskami własnoręcznie wypalonymi w piecu. Jeden robi to, by zarobić na zbroję. Drugi dla rodziny.

To takie proste i wystarczające! Człowiek robi garnki, by zarobić na spełnienie marzeń. Nie ma tu czegoś zbędnego, wszystko zarysowano przy pomocy kilku zdań lub ujęć, bez postojów. Każda scena jest jakimś krokiem do przodu, coś nowego dochodzi i jest dynamicznie. A wszystko wygląda ślicznie, nawet pod względem takich niewidocznych elementów jak atmosfera. Jest w tym filmie pewne baśniowe, skromne piękno, szczególnie w sposobie kręcenia...

A potem zdaję sobie sprawę, że to jest coraz nudniejsze. Jakoś wtedy zaczęło mi przeszkadzać, że jeden z bohaterów chce być samurajem, chociaż nigdy nie miał włóczni w dłoni... potem się okaże, że chciał w ten sposób uszczęśliwić swoją kobietę, dlatego przez resztę opowieści ranił ją... Co? Kobieta gada do kogoś, kogo nawet w scenie nie ma, a ja, zamiast skupić się na jej dramacie, zastanawiam się, do kogo ona mówi. I dlaczego. To nie jest teatr przecież. Chłop sprzedający garnki zobaczy na ulicy kobietę tak brzydką, że aż mnie przeraziła, i się w niej zakocha, zostawi żonę, bo... Co? Jakoś wtedy zdałem sobie sprawę, że to film o słabych ludziach. I tym, że są słabi, reżyser tłumaczy naprawdę niewydarzoną fabułę.

Problem w tym, że zamiast przejść jakąś drogę, to pogada się coś o "żądzy pieniądza", i że to wojna jest wszystkiemu winna niż same postaci, które tak wybrały, i jakieś nieudolne elementy low-fantasy do tego dodano, bohaterowie zaczną gadać hasłami zamiast dialogami. Jest tu cała scena złożona wyłącznie z takich zdań jak "Wojna jest zła" oraz "Ambicja odwróciła moje serce od szczęścia". A najgorsze: nie ma tu słowa o tym, że to bohaterowie byli winni.

Oczywiste, że to nie jest kino dla mnie. A startowano tak dobrze, od pięknego zdania, jakim było: "Marzenia są niczym pomost do lepszego życia".

8 komentarzy:

  1. Dla mnie to jednak arcydzieło. Albo powiem tak: nie jest to film dobry ani zły, lecz japoński :D Gatunkowo jest to baśń, gdzie świat duchów przenika do rzeczywistości. Nie każdy może w ten świat wejść gładko i bez narzekania, mnie się udało, ostatnio obejrzałem ten film ponownie w telewizji i nadal mi się podoba, nie chce mi się go krytykować, bo nie wiem za co miałbym go krytykować. Ujął mnie klimat sugerujący nieuchronność losu, wszechobecny tragizm i śmierć. Może z początku ten film trochę irytować, gdy nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie akcja, ale zakończenie jest według mnie tak dobre, że cała historia nabiera sensu i nie mogę dać innej oceny jak 10/10.

    OdpowiedzUsuń
  2. Japońskie kino jest jednak inne. Mnie w jakiś sposób zachwyca choć braki mam ogromne. O tym filmie nawet nie słyszałem, ba, nawet najważniejszych dzieł Kurosawy jeszcze nie obejrzałem. Ale mimo wszystko, jak do tej pory, każde ambitniejsze japońskie dzieło z jakim się zetnknąłem robiło na mnie ogromne wrażenie. W dużej mierze też za tę prostotę, choćby u Kurosawy, ale nie w opowieściach o samurajach, a choćby w takim kameralnym dramacie jak "Ikiru". Przecież tam granica między nudą a zachwytem jest cieniutka.

    Chciałbym to obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  3. A co cię tak zachwyciło w zakończeniu? Mnie nawet trochę przeszkadzało, że to, co startowało jako jeden wątek kończy się jako dwa oddzielne. Ta śmierć też była... tania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Serio nie słyszałeś? Jak na mój nos to tylko "Tokyo Story" oraz "Siedmiu samurajów" jest popularniejsze z całej tej klasycznej skośnej kinematografii, ale to nie byłby pierwszy raz gdy nie nadążam za trendami.:) Sam powtórzyłem sobie w zeszłym tygodniu, gdy leciał na Kulturze. Myślałem, że wrócili do nadawania filmów Mizogushiego, ale najwyraźniej był to pojedynczy przypadek. Sam czekam na "Opowieść o chryzantemach" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ano, serio, serio :) Jakoś tak wyszło, ale na pewno obejrzę gdy tylko natrafi się okazja :) Kultura ma swoje momenty, czasem potrafią zrobić porządną serię, że prawie każdego dnia można obejrzeć wielki film. Pamiętam kilka lat temu z Bergmanem, że aż szkoda było, bo nie mogłem każdego dnia oglądać. Zaskakujące też, że często takie serie robią w wakacje o dziennych porach (tak było z Kurosawą swojego czasu) i jakoś nie zawsze da się to obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Finał jest dobijający, nie pozostawia złudzeń, chciałeś coś zmienić w swoim życiu no i zmieniłeś, teraz twoje życie nie będzie takie samo, będzie jeszcze gorsze, samotne, pełne bólu, rozpaczy i tęsknoty. W Hollywood preferowano szczęśliwe zakończenia, u Mizoguchiego nie masz co liczyć na happy end.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z filmografii Mizoguchiego to polecam zacząć od filmu "Zarządca Sansho" ze względu na bardziej uniwersalny, przyziemny temat jakim jest handel żywym towarem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, to zdecydowanie kino nie dla mnie. Nie podoba mi się taki motyw, nawet jeśli byłby dobrze wykonany.

    OdpowiedzUsuń