czwartek, 19 lutego 2015

(felieton) Czym są dla mnie Oscary?


Niby wszyscy je hejtują, ale też wszyscy nimi żyją. I nie zrozumcie mnie źle, też tak uważam, i również oglądałem nominacje na żywo, 15 stycznia, o 14:30 na YouTube. Za rok to powtórzę, i nie mam zamiaru się tego wstydzić. Ale lepiej to wyjaśnię.

Tak, Oscary nie są istotne. Ale to wciąż najlepsza nagroda filmowa. Czytałem książkę im poświęconą i wiem, że ludzie za nią stojący zawsze wiedzieli, co robią, i byli bardzo inteligentni. Umieli wyczuć wiatr zmian i przetrwać, a także wygrywać aż do dnia dzisiejszego. To była pierwsza nagroda w kinie, to dzięki niej zakończył się konflikt telewizji oraz kin w latach 50'tych, ta statuetka sprzedaje bilety i jest stałym symbolem zrozumiałym dla każdego obywatela żyjącego w mniej więcej cywilizowanym kraju. Nawet jeśli nie interesuje się kinem, to kojarzy tytuły i wie co zrobić z informacją o tym, że zostały ogłoszone nominacje. Nawet jeśli nie lubi czytać o kinie, zobaczy w tytule posta to magiczne słowo i wejdzie.

Wszystkie inne statuetki, jak Palmy, Niedźwiedzie, Muszelki, nawet razem wzięte, nie mają takiej siły przebicia. To festiwale niedostępne dla większości, o których dowiadują się z relacji, których tytuły i nazwiska nic większości nie mówią, a premierę - jeśli już - będą mieć za wiele miesięcy. Ktoś wygrał główną statuetkę? Cóż... dodam do "Chcę obejrzeć" i poczekam... USA ma to wszystko w dupie. Zalewa rynek na bieżąco nowościami, tytuły nominowane do filmu roku są już w kinach. Nie zdziwiłbym się, jeśli te tanie wersje w Internecie też były tam wrzucane celowo. Jest głośno, i jest to jedno z nielicznych, a zazwyczaj jedyne w roku święto kina, gdy kinematografia zajmuje w jakimkolwiek stopniu uwagę ogółu na kilka tygodni. Możecie pamiętać, kto wygrał Orły, ale w przypadku Oscarów pamiętacie nawet nominacje.

Czy ma to jakieś prawdziwe znaczenie dla normalnych ludzi? Kierować się wynikami nigdy nie mogli, ale to rzadko można powiedzieć o którymkolwiek imprezie. Należy tylko docenić, że w jakikolwiek stopniu, nawet najmniejszym, X muza ma swoje święto.

Ogłoszenie nominacji ma dla mnie znaczenie symboliczne. To wciąż tylko tytuły i blaski fleszy, ale to bardzo dobry moment, by postawić kropkę. Rok się skończył. Co prawda większość świata wciąż się namyśla, czy wypuścić z kraju swoje dzieła, i zajmie im to pewnie jeszcze trochę czasu, ale nie zmienią faktów. Rok się skończył. Teraz jest czas na podsumowania, a chociaż wrócić do niego można zawsze, to już nie będzie to samo. To nie będzie nowe, własne, świeże. Historia będzie utworzona. I cóż, znowu będzie to historia Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli spojrzę na nominowanych, poczytam recenzje i stwierdzę, że nic z tego mnie nie zainteresowało, kropka zostanie wtedy postawiona. Lista do obejrzenia się zamknie, i będę miał możliwość stworzenia własnego podsumowania z dużą pewnością, że TERAZ niczego nie ominąłem.

Taki jestem. Lubię statystki, rankingi, Top 10. I potrzebuję tej granicy, za którą mogę wrócić do oglądania klasyki, bez jednoczesnego traktowania teraźniejszości po macoszemu.

Zresztą - w 2014 roku głównym kandydatem do bicia jest Złota Palma. Jeśli chcecie kogoś karać za to, że język obrazu jest ubogi, film nadal nie potrafi się oderwać od literatury i zyskać własnej świadomości, a widzowie wciąż umieją "czytać" to co widzą na ekranie w stopniu bardzo podstawowym i najczęściej bez narratora sobie nie radzą... To nagroda dla "Zimowego snu" może być temu wszystkiemu winna. Trzy godziny gadania będące jeśli już to wyreżyserowanym audiobookiem. Ale filmem może być dziś każde nagranie, prawda?

A w 2015 roku zwrócę uwagę na IFTA ("Calvary") oraz Złotą Muszelkę ("Magical Girl").

10 komentarzy:

  1. Niby wszyscy je hejtują, ale też wszyscy nimi żyją. Jeszcze są tacy, którym jest to zupełnie obojętne. Wczoraj spojrzałem, które filmy są nominowane. Widziałem dwa. Ciężko w takim przypadku pisać o czekaniu na decyzję akademii. To miejsce, właśnie to tutaj u Ciebie, jest teraz jedynym miejscem gdzie napisałem cokolwiek o Oskarach. Nie hejtuje, nie czekam. Ale.... żeby nie było :) Też lubię statystyki, rankingi itd. W przypadku opisywanej przez Ciebie nagrody filmowej, lubię sobie poprzeglądać zwycięzców sprzed kilku dekad. Spokojnego czwartku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do Oscarów mam podobne spojrzenie. Niby "hejcę" że większość nominowanych to patetyczne, ckliwe, schematyczne filmy, ale i tak z zainteresowaniem oglądam kandydatów. Ale co do "Zimowego snu": to nic złego że jest książką. Większość filmów jest filmami i to się robi powoli nudne :p A jeden postanowił zostać książką i masz problem, zamiast docenić jego ambicje. Ja tam czytać lubię, to i miło było w kinie pomęczyć oczy nad literami. Dla mnie wciągająca literatura :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałem mimo wszystko wyjaśnić, czemu równocześnie nimi gardzę, ale też oglądałem nominację... Pilnuję, żeby nie wyjść na hipokrytę.

    OdpowiedzUsuń
  4. :) Zajebisty komentarz! Szkoda, że znowu nie przyszło mi powiadomienie.


    Ja tam nie wiem, jak z tym show jest, bo ja chyba lubię inne niż w USA. Od początku praktycznie słyszę, że rozdanie i gala to straszne nudy, najpierw pokazują dupę w sukni przez 7 godzin, a sama gala trwa 3 godziny i... wszyscy tylko się nudzą, czekając na ogłoszenie finałowej statuetki. Sam nie oglądałem nigdy, bo lubię spać i w poniedziałek lubię też wstać rano. Zakłady też już nie dla mnie, teraz pilnuję, żeby hajs się zgadzał. Ale ja generalnie jestem do tyłu za wieściami z Hameryki, czemu Kanye West jest uważany za dupka to się dowiedziałem z tydzień temu. I nie wiem, po co mi ta wiedza...


    I nie musisz u mnie się yebać z przekleństwami, tu nie filmweb.:>

    OdpowiedzUsuń
  5. Widać, że nie masz za sobą tych książek o teorii filmowej co ja.:> Film ma być filmem, bo inaczej... no, nie jest nim. I kino umiera. Nie rozwija się. Nie jest lepsze, i wciąż będzie gorsze od literatury.


    Większość filmów nie jest filmami, jedynie się człowiek przyzwyczaił do takiej formy w kinie. Z napisami na początku, narratorem, wszystko jest jakąś adaptacją, lektury albo sztuki, opowieści czysto i od początku pisanych pod kamerę jest bardzo niewiele... a jeszcze mniej jest tych dobrych.

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie mam za sobą wielu książek z teorii filmu. A jeśli mam to nawet nie wiedziałem, że nimi są :p Ogólnie mimo pewnej dozy obiektywizmu, jaką zawieram w swoich ocenach, nadal wyznacznikiem jakości jest mój gust. Jeśli ktoś użyje środków wyrazu właściwego innej dziedzinie sztuki w filmie poprawnie, to będę zadowolony, iż mogę obcować z kilkoma kategoriami dzieł jednocześnie. Kenneth Anger uczynił swoje malarstwo filmem, Derek Jarman zmienił w kino coś co mogło być audycją radiową, a Ceylan stworzył książkę. Ale ten ostatni uposażył ją w muzykę, aktorstwo, niezłe ujęcia... Nie potrafię odmówić temu również pewnej dozy filmowości. Nie będę dyskredytował danego dzieła za brak wierności własnej dziedzinie, jeśli sprawdza się również w innych.

    A kino nie zostanie zgładzone przez literaturę. Nigdy nie uwolni się od twórców budujących na literackich podstawach, ale też nigdy nie zabraknie autorów z nich rezygnujących. Choćby z samej potrzeby różnorodności. A ja dalej nie będę specjalnie wnikał co jest filmem, a co np. grą komputerową... Zamiast besztać nieortodoksyjne podejście reżysera, docenię ambicję w innych dziedzinach.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wal Oscary, oglądaj pinku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Narobiłeś mi smaka by obejrzeć "Zimowy sen". Dawno już nie zjechałem porządnie żadnej chujozy...

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz, to takie jechanie w wykonaniu teoretyka. Jako widz raczej nie ma tu na co narzekać z wyjątkiem nudy, ale to już subiektywizm. Reżyseria jest świetnie, dialogi napisano dobrze, montażowo też bez zarzutu, o tematyce pewnie bym złego słowa nie powiedział, gdybym tylko coś z tego pamiętał...

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaaa, to nie chcę. Myślałem, że to jakiś trzygodzinny snuj do zjechania ;)

    OdpowiedzUsuń