Wbrew pozorom, troszkę tego było. Nie uwzględniam jednak minusów, które mnie nie dotyczą (jak brak pola campingowego pod kinem, przez co jeden znajomy nie chciał jechać ) oraz czepiania się... Chociaż w sumie tu wszystko będzie czepianiem się, bo było rewelacyjnie!! Ale na słodzenie przyjdzie czas, dlatego najpierw o wadach. Nie liczę też minusa w postaci konieczności powrotu do "normalnego" świata, w którym opowiadasz ludziom o festiwalu filmowym, a ci nie wiedzą co z tym zrobić i kończą pytając jaka była pogoda we Wrocławiu. To i tak lepsze niż ludzie którym trzeba tłumaczyć, czemu jechało się na drugi koniec Polski, skoro mogłem robić to samo w domu, oglądając telewizję.
Spotkanie z twórcami, tutaj "Czarnego prezydenta". Zazwyczaj wyglądało to tak, że
organizatorzy zadawali pytania, a Polacy na widowni tradycyjnie kij w dupie.:)
****
10. Problemy z rejestracją na seanse
Wykupienie karnetu oznacza, że masz szansę wejść na każdy seans podczas festiwalu (plus zniżki na inne wydarzenia, prezenty itd). Jednak na każdy seans jest ograniczona ilość miejsc, dodatkowo kurczona przez vipy i pulę biletów do kupienia w kasie. Dlatego kto pierwszy z karnetowiczow, ten ogląda "Syna Szawła" i "Homara". Pierwszego dnia były trzy filmy na otwarcie, zapisy na nie zaczynały się o 12, wtedy odświeżyłem stronę, co zajęło mi dwie minuty, a po tym czasie dwa z trzech filmów były już zajęte. Wtedy myślałem, że tylko jeden zwolnili a na pozostałe do rezerwacji będzie można klikać dopiero za chwile. Przeliczyłem się. Ponoć i tak była garść biletów, więc zeszła szybko. Ponoć po tych 2 minutach jeszcze były, tylko że większości wyświetlało się, jakby ich nie było. Strona padła pod naporem jakichś 1000 osób, czy ile tam miało ten karnet. Wtedy pomyślałem, że offowy festiwal powinien być jednak trochę bardziej zaawansowany. Dopiero jak zobaczyłem go na własne oczy to się dowiedziałem, że tak właśnie jest: Nowe horyzonty jako budynek było najbardziej zaawansowanym kinem jakie widziałem, miało po prostu drobny problem techniczny. Potem była jednak jeszcze jedna wpadka, kiedy to większość miała problem ze stroną z rana, by zarezerwować tytuły na dzień następny. Półtorej godziny później wysyłali do ludzi smsy, że strona już działa. Ludzie wychodzili z seansów o 10 rano na minutę, żeby skorzystać i zarezerwować sobie następny dzień. Sam przegapiłem tylko jeden film, kiedy przypomniałem sobie o konieczności rezerwacji 2 minuty po czasie, kiedy to straciłem aż trzy produkcje. Potem jednak zaglądałem na stronę, co jakiś czas, licząc że się coś zwolni, i udało mi się załapać na dwa z nich. Ale za to miałem moment satysfakcji każdego ranka, gdy o 8:30:20 miałem już 5/5 tytułów. Małe zwycięstwo, które nie straciło swojej mocy. I tak to wygląda. Jeśli macie przygotowany plan i jesteście w stanie wstać około 8:20, nie będzie wam straszne to, że te najbardziej rozchwytywane tytuły schodzą w 20 sekund. Będziecie tymi, którzy do tego doprowadzą.
9. "Darmowy wstęp na filmy" my ass
Jeszcze w temacie rezerwacji. Na stronie internetowej temu służącej pisało, że karnet umożliwia darmowy wstęp na każdy film. Ta, a właściciel waszego mieszkania pozwala wam w nim za darmo żyć. Jak otrzyma potwierdzenie, że zapłaciliście czynsz. Nawet nie wiem, skąd to się wzięło - festiwal z pewnością nie jest dla osób szczypiących się z gotówką, którzy zniechęcą się jeśli gdzieś od razu zobaczą jakaś cenę . Szczególnie wobec tego, że wystarczy wejść do budynku i widać, za co płacisz. Te 340 zeta za karnet to słuszna cena była! Po co to marketingowe kręcenie?
Były dni, że jadłem dwie takie, i nie starczyło czasu by zjeść coś więcej danego dnia.
8. Brak oznaczeń gatunkowych
Mam teraz na myśli opisy filmów, które często są wszystkim co masz by zdecydować, czy idziesz na dany tytuł (lub nie). Tytuły, aktorzy, twórcy, fabuła, nagrody, przeszłość festiwalowa, opinie innych uczestników festiwalu i ilu pójdzie, a ilu się jeszcze nie zdecydowało. Wszystko niby jest. Ale idziesz na fabułę i to się okazuje dokument. Nie wybaczę!
7. W łazienkach były tylko suszarki.
Zupełnie jakby dbali o środowisko i zachęcali do przynoszenia własnych ręczników. Na nieszczęście, autor tego tekstu jest już stracony i nie da się go nauczyć nowych sztuczek. Za każdym razem byłem zaskoczony, że muszę wyjść z toalety z mokrym dłońmi. Jak żyć, panie Gutek?
6. Pogoda była do bani.
Cały czas ciepło, ale wyglądało, jakby miało padać. Wiec nosiłem ze sobą kurtkę w plecaku prawie co dzień. Raz miałem dosyć i zostawiłem ją w hotelu. Jebnął taki deszcz, że nawet najtwardsi mężczyźni nazwaliby go deszczem. Po 20 sekundach wyglądałem jakbym wyszedł spod prysznica, a potem zacząłem biec. I wbiegłem na dokument o Fassbinderze spóźniony 7 minut. Pozdrawiam przemiłą wolontariuszkę , która pozwoliła mi wejść.
5. Marketing
Zazwyczaj, wszystkie kampanie reklamowe w trakcie festiwalu były co najmniej udane. Spoty reklamujące koncerty muzyczne oglądam nadal na YT, i jestem zły, że nie mogę tam obejrzeć reklamy Wrocławia. Na początku dostałem prezenty, w tym płyn do higieny intymnej, co dzień mogłem dostać nową maseczkę do twarzy od licznych hostess, a także przeczytać specjalne wydanie gazety poświęcone festiwalowi, gdzie były m.in. wywiady z reżyserami. Pięknie. Ale dwie wpadki były. Przed "Czerwonym Pająkiem" kobieta będąca bodaj producentem filmu powiedziała omyłkowo, że jesteśmy na nowych horyzontach, po czym przeprosiła i tym razem podała pełna nazwę festiwalu, w skład której wchodzi zewnętrzny sponsor. Przezabawne. Na koniec była rewelacja od samego Romana Gutka, który przed finałowym seanse festiwalu - "Amy" - zauważył, że widzowie pomimo 11 dni wciąż nie wyglądają jak zombi. To zapewne zasługa tej maseczki do twarzy, która rozdawał nasz sponsor. hehe. Podał wszystkie nazwy i tak dalej. A potem jeszcze tłumacz przełożył to na angielski. Żenada. A przecież te kosmetyki są dobre! Nie musieliście mi ich obrzydzać... Sztuka reklamy w Polsce umiera. Tylko te dwa genialne spoty czynią różnice.
4. Te cholerne światła!
Całe centrum jest rozkopane , jakby budowali tam drugą linię metra. Da się przeżyć, jednak większość przejść dla pieszych jest tam podzielona na przynajmniej 3 etapy, gdzie zielone włącza się w innym czasie. I wygląda to tak, że przechodzisz przez jedno, widzisz jak tam dalej jest zielone, ale pośrodku jest czerwone, chociaż nic nie jedzie, wiec czekasz, zielone zmienia się na czerwone, za tobą jest czerwone, potem zielone, minutę stoisz tam aż będziesz mógł przejść całość. A dodajcie do tego presję seansu zaczynającego się za 2 minuty, i macie stres, by przebiec te cholerne, nieprzemyślane skrzyżowanie. Absurdem jest choke point na placu Jana Pawła, gdzie często stałem tramwajem na światłach dobrą minutę. Zupełnie tak, jakby zachęcali do wychodzenia z hotelu 5 minut wcześniej i nie robienia wszystkiego na ostatnia chwile. Bałwany.
3. Kobiety i ich telefony
Niemal każda niewiasta obok której usiadłem w kinie musiała od razu odpisywać na smsy. Ilekroć któraś tego nie zrobiła, byłem pod takim wrażeniem, że zapraszałem ją na kolacje. Zaprosiłem w sumie cztery. Żadna się nie zgodziła, ale to już inna historia. Mogłem oczywiście powiedzieć którejś od razu, żeby schowała telefon, ale... to były kobiety. Jeszcze by na mnie spojrzały. Co ja bym wtedy zrobił?!
2. Na seans "Love" nie wpuszczano wcześniej
Jeśli klikniecie tu wyżej to zobaczycie, że do sali gdzie grali ten tytuł wszedłem spóźniony 6 minut. Ale do kolejki prowadzącej tam stanąłem blisko 40 minut wcześniej, ale ta w ogóle nie ruszyła przez bardzo długi czas. Wtedy liczyła ona około 15 metrów, potem jednak zrobiła konkretny wężyk który mógł spokojnie dojść na trzecie piętro gdyby ludzie ustawili się na schodach zamiast parterze. Domyślam się, że wolontariusze sprzątali salę, może był wybuch bomby o którym nic nie wiem, bo wolontariusze znowu wykonali swoją robotę bezbłędnie i to w rekordowym tempie... Ale, no właśnie: nic o tym nie wiem, więc się czepiam. Może nawet zobaczyli jaka kolejka się ustawia, i to drugi dzień z rzędu, więc dobudowali kilka rzędów w pośpiechu. To prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, co robili przez resztę Nowych Horyzontów.
Zawsze mogę w tym punkcie napisać, że pierwszy seans "Love" odbył się bez 3D, bo się popsuło. Albo, że na właściwym 3D tylko film był w trójwymiarze, ale napisy już nie, więc oczy się męczyły. Wolę jednak narzekać, że seans zaczął się z półgodzinnym opóźnieniem, bo za późno zaczęli wpuszczać ludzi.
1. Życie nocne i autobusy
Piąty seans zaczynał się zawsze około 22. Wychodzę z kina i myślę, że będzie jak z rana, czyli coś podjedzie po minucie. A tu dupa, po 23 życie umiera we Wrocławiu. Bary wciąż pełne, kluby otwarte, ludzie się bawią ale tramwaje rzadko mają jakikolwiek kurs po 11 wieczorem. Zostają nocne autobusy jeżdżące co pół godziny. Jak to pierwszy raz zobaczyłem to stwierdziłem, że pójdę na piechotę. Zajęło mi to 40-50 minut, i w tym czasie zaproponowano mi kupno narkotyków tylko raz. Lepsze to niż reszta Wrocławia, która była dosłownie wyludniona o tej porze, a i wyglądała jak obrzeża. Centrum Wrocławia a to, co jest 5 minut piechotą od niego, to dwa różne światy. Z drugiej strony, żaden autobus którym jechałem, nie był przeludniony. Cóż, najwidoczniej jak Wrocławianin zostaje na noc, to zostaje na noc. Takie było zapotrzebowanie, żeby jechał co 30 minut. ...Ech. Jak widać nawet jak ganię to chwalę. Garret ma od teraz dwie Gwiazdki w roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz