A teraz wchodzę głębiej w temat seriali, i odkrywam to uczucie na nowo. Każdy coś poleca i non-stop natrafiasz na tytuł, który ponoć warty jest twojego czasu. Dla przykładu: "All in the Family". Serial uznawany za jeden z najważniejszych tytułów telewizyjnych. Nie słyszeliście o nim nawet. Ja zetknąłem się z nim podczas poznawanie filmiku Nostalgia Critica poświęconego jego ulubionych odcinkom świątecznym. Teraz mam za sobą paręnaście epizodów i strasznie sobie cenię tę produkcję. Zachęcam do poznania jej, jest na YouTube, i niedługo na blogu opublikuję swoje ulubione epizody.
"All in the Family" była bazą, od której powstały kolejne tytuły. Ich bohaterami była np. rodzina mieszkająca obok bohaterów "AitF", albo ich ciotka. Jedne lepsze, inne gorsze, ale też można sprawdzić parę odcinków. Koniec? A gdzie tam. Czytam komentarze pod jednym z epizodów na YouTube i tam ktoś zachęca, by sprawdzić produkcję która zainspirowała "AitF". Brytyjski sitcom "'Till Death Us Do Part" z 1965 roku. Również kamień milowy w temacie telewizji, o którym nikt nie słyszał. Z tą różnicą, że większość taśm zniszczono lub po prostu zaginęły. Na YouTube są tylko pojedyncze odcinki. Inna sprawa, że próbowałem jeden obejrzeć, i ledwo dałem radę zrozumieć kontekst, bo staro-brytyjski akcent mnie przerósł. Wtedy poczułem smutek, bo ta produkcja już przepadła. Może kiedyś uda się znaleźć kilka epizodów, ale to będzie ciekawostka dla poprzednich pokoleń. Nikt nie zrobi reedycji, napisów, nic.
Tutaj pomyślałem, że temat seriali to wciąż niezamieszkały temat. Jest tutaj miejsce na własne poszukiwanie.
Niby one powstają gęsto, i są oglądane przez miliony, ale tutaj nie ma tego samego traktowania, co w przypadku kina. Istnieje powszechnie tylko to, co jest teraz. Reszta to malutki procent, którym niewielu się interesuje. Liczą się nowości i kontynuacje tego, co istnieje. Nie ma ludzi, którzy znają klasykę, jak "Cheers" albo "M.A.S.H.". A to tak, jakbyście nie znali filmów Johna Hughesa i Kubricka. Brakuje rankingów seriali, które byłyby stałe. Te na filmwebie lub imdb zmieniają się, bo cały czas zalewane są nowościami. Są listy najlepszych produkcji, które uwzględniają klasykę i starocie, ale nie dlatego, że te są dobre. umieszczane są na listach za ich wkład w rozwój telewizji, albo ówczesną popularność. A dzisiaj oglądanie takiego "Honeymooners" lub "The Lucy Show" to karkołomne doświadczenie. Może się podobać, ale widać, jak tanie to było.
Obsada główna "All in the Family" razem z twórcą |
Dlatego nie ma tu żadnych wskazówek. Seriale należą w całości do ciebie. Możesz słuchać znajomych i próbować nadrobić kanon, w postaci "Rodziny Soprano" i "Z archiwum X", albo odkrywać samemu. W końcu pewnie nie słyszeliście o "Legit", którym sam się zachwycam? Dokładnie. Seriale to miejsce, gdzie można sobie przypomnieć, jak to było na początku, gdy się zakochaliśmy w kinie. Szczególnie polubiłem ostatnio produkcje "case'owe", gdzie każdy odcinek to oddzielna historia. Tutaj mogę zobaczyć najwyżej ocenione odcinki na imdb i obejrzeć potem samą śmietankę... która zazwyczaj i tak mnie potem zachęca, by obejrzeć serial w całości. Zachęcam do stosowania tej metody. Również dlatego, by przypomnieć sobie z jaką fascynacją kiedyś traktowaliśmy te oceny w Internecie. Wtedy widziałem film w Top 100 filmwebu i biegłem do wypożyczalni, by się z nim zapoznać. Minęły lata i czołówkę już widziałem, podobnie jak większość filmów ocenionych przez społeczności na 8/10 i wyżej. Ale gdy klikam w jakiś nowy serial to widzę tam epizody z ocenami 9.5/10 i wyżej. Aż chce się to oglądać!
Jasne, wiele z tych starych produkcji telewizyjnych nie są już takie łatwe w oglądaniu. Ale to tak jak z oglądaniem filmów niemych, albo nawet z lat '40. z punktu widzenia współczesnego odbiorcy nowości kinowych. Widzicie, ile mogą oferować seriale? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz