poniedziałek, 14 maja 2012

Lost, sezon 2 | Odcinki 1-4

2x01: "Man of Science, Man of Faith". Genialny opening, to po pierwsze. Nikt nie spodziewał się niczego, co oferowały te 2 minuty z hakiem. Tajemniczy dźwięk, który niedługo miał być kultowy wśród fanów. Niepokazywanie twarzy postaci, ale w taki sposób, że nikt nie zauważył nawet, że jej nie pokazano! Dopiero za kilka minut ileś-tam milionów na całym świecie miało zacząć się zastanawiać, kim jest ten człowiek.. I co tutaj robi. Teraz jeszcze nikt się nawet nie zastanawia, czemu "tutaj" jest! Widz jest "otępiony" muzyką i widokiem codziennego rytuału który przerywa wybuch. Taśma zostaje zerwana, muzyka wnosi się na wyżyny idealności a kamera wykonuje kolejny długi i skomplikowany najazd którego finałem jest ujrzenie Johna i Jacka oraz TSUNAMI pytań, których istnienia do tej pory widz nie był świadomy. Arcydzieło w każdym punkcie. A to dopiero 2 minuty!

Zaraz potem, przeciąganie. W ogóle pierwsze 3 odcinki tego sezonu to genialne wydłużanie, jednak o tym później - zauważcie, że na początku przy włazie było czworo ludzi, potem się podzielili na pary by POGADAĆ. Jack z Hugo, Kate z Johnem - ich dialogi byłyby niemożliwe, gdyby szli razem, dlatego ich podzielono, dano im czas. Ciekawe dialogi, jednak się rozdzielili! W dżungli, w nocy! Nikt tego nie zauważył za pierwszym razem. Za drugim pewnie też nie. W ogóle fakt, że wrócili do obozu, jest tu znamienny. Wyciągnięto odcinek, opóźniono punkt zapalny, zachowując wysoki poziom - przeciągnięcie było realistyczne i wręcz naturalne, choć pobudki twórców ku temu były czysto matematyczne.:)

Kolejne genialne rzeczy - przypomnienie tego, co było. Właz to ideał również patrząc na to od tej strony: kim jesteście? Jak długo tam jesteście? Czy ktoś w ogóle zauważył, że te pytania służą czemuś innemu niż fabuła? Nie !!
Do tego genialna retrospekcja, pełna emocji, oraz końcówka z "You". Do tego pełno napięcia przeniesionego na następny odcinek (Kate w wentylacji!), nowy rewelacyjny bohater (Szkocki akcent na wagę złota, dosłownie), nowe interesujące miejsce którego historia naprawdę będzie męczyć wszystkich przez wiele odcinków... 9/10.


2x02: "Adrift". Czyli arcydzieło przeciągania w taki sposób, by widz nadal trzymany był w napięciu, a materiał wykorzystać do ostatniego liźnięcia. Zaczyna się od Jamesa i Michaela dryfujących na morzu - z tym się nic nie da robić. A jednak, dialogi między nimi podbudowane retrospekcją Michaela są po prostu rewelacyjne. Nic nie wnoszą do fabuły, wiemy tyle ile wcześniej - ojcu zależy na synu, obwinia w szoku o stratę Jamesa, wraz ze świtem przychodzi pogodzenie się z tym. Wyjmowanie kuli z rany, walka z rekinem (którego nawet nie widać!) oraz zwyczajna kłótnia między rozbitkami to niesamowicie wciągający wątek. Twórcy włożyli w te nieistotne sceny tyle uczucia i talentu, że twarz sama upada do pokłonu.

Że kierowała nimi tylko chęć zapełnienia tych 42 minut? Kto to w ogóle zauważył?! Relacje między zagubionymi są jednym z najważniejszych aspektów serialu, za które ludzie go pokochali!

A tuż obok, przy włazie COFAMY się do poprzedniego odcinka i w napięciu oglądamy sceny, które wiemy jak się skończą, choć nie wiemy jeszcze jak do nich doszło. Wewnątrz włazu była jedna osoba, weszły trzy - i każda z nich to oddzielny "wątek" wyciągający całą historię o kilkanaście minut. Wszystkie napisane z mnóstwem serca, po prostu. Są rewelacyjne, realistyczne i wciągające. Drobna intryga Johna ze związaniem Kate, rozmowy między Desmondem i Johnem, te wątpliwości przy wklepywaniu cyfr do komputera... Mistrzostwo świata, twórcy mieli mało materiału a w jakiś sposób nadal jeszcze mają go sporo na kolejny odcinek! Nadal nie wiemy, czym jest ta kryjówka, co oznacza kwarantanna na włazie, co powiedział jeden bałwanek do drugiego, nie wiemy czemu kluczyk na szyi Jacka zachował się tak jak się zachował, ani czemu służy wklepywanie liczb do komputera!
(o innych wątkach nie wspominając, tajemnic jest trzy razy więcej)
Czy ktoś w ogóle zauważył, że odcinek kończy się dokładnie w tym samym momencie co poprzedni? Pewnie tak, ale czy ktoś ma to za wadę? Wątpię.

Plus zakończenie - wcześniej Jack powiedział, że wszyscy doczekamy wschodu słońca razem, i wszystko będzie dobrze. Okazuje się, że wschód słońca nie jest tym, czego wszyscy wyczekiwali. Przyniósł tylko kolejne kłopoty.

Oczywiście, trzeba odnotować jeden z najlepszych momentów w serialu: nurt przywiódł Jamesa z powrotem na wyspę. Widząc to, powiedział: "We're home". Oj, nawet nie wiedział, jak dużo w tych słowach prawdy... Czy ktokolwiek wtedy wiedział? Nie wiem. Ale z dzisiejszej perspektywy, te słowa brzmią... bardzo... dla mnie. 9/10.




2x03: "Orientation". Sam pomysł na dzikiego murzyna w zdartej koszuli i z kijem zasługuje na medal. Po prostu nie ma opcji, by widz nie był przekonany do tego, kim ten murzyn się okaże. Że się mylił? Tym lepiej!

Komputer i liczby oraz walka charakterów o to, czy wciskać klawisz czy nie. Uwierzyć? Sprawdzić? W końcu gra toczy się o wszystko. Jeśli się pomylimy, nie będzie odwrotu. Taśma z instrukcją w której brakuje kilku sekund, Desmond uciekający jak najdalej przyznający się tym samym, że wierzy w to wszystko. Jack idący na ugodę. Sayid przychodzący i biorący się do roboty bez zadawania pytań.

Plus mnóstwo zagrań pod fanów, którzy teraz będą analizować pochodzenie liczb i rozważać różne opcje. Potem odkryją, że suma liczb to 108, czyli tyle ile wynosi przerwa między wpisywaniem ich do komputera.

W retrospekcji przypominamy sobie pierwszy większy dramat Locke'a związany z jego ojcem, ale także poznajemy jego ukochaną oraz ciąg dalszy jego konfliktu z ojcem (a później również między pragnieniem miłości od dziewczyny i od ojca). Wspaniale to kontrastuje z nadzieją, jaką dostał od Wyspy.

Po jej drugiej stronie, wyjaśnia się kwestia Innych - w końcu dowiadujemy się, kim oni są. Są jeszcze inni Inni na tej Wyspie.:) 9/10.




2x04: "Everybody Hates Hugo". Pierwszy zapychacz taśmy, w którym poznajemy pierwsze chwile po tym, jak Hugo wygrał 156 milionów i jak to stało się dla niego nieprzyjemne. W ten sposób negatywnie podszedł do roboty, którą dał mu Jack: organizowaniem żywności znalezionej w bunkrze. Szczerze, to trochę fałszywe to się wydało. Za dużo zachodu o coś, co w łatwy sposób można było rozwiązać (i tak to zrobiono). Dużo scen przytulania się na koniec, uśmiechów... Wyspa jest lepszym miejscem także dla Hugo. Trochę też z historii Rose i jej męża, trochę odkrywania bunkra na nowo (tajemniczy dźwięk okazujący się... prysznicem). I to właściwie tyle? Ale wciąż poziom jest dobry, wciąż przebywamy na Wyspie, przenosimy się tam... I to jest wciąż dobre. 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz