poniedziałek, 9 czerwca 2014

Na wschód od Edenu (7/10)

Melodrama, 1955


Powtórka. Kolejna, dla pewności, bo gdy parę tygodni temu widziałem film na TCM, miałem wrażenie, że sporo mi umknęło. Jakbym oglądał jednym okiem. Obejrzałem kolejny raz... I zachodzę w głowę, co mną tak wstrząsnęło w tym filmie kilka lat temu. Pamiętam, że finałowa scena rozmowy ojca z synem wywołała u mnie niemal katharsis, a sam tytuł umieściłem wśród swoich najbardziej ulubionych. W międzyczasie zrobiłem podejście do książki Steinbecka, ale poddałem się po stu stronach, gdy to narrator doszedł w końcu do opisywania losów rodziców głównego bohatera z filmu. Wcześniej opisywał wcześniejsze pokolenia, a zaczął w ogóle od przedstawienia historii tego miejsca, skąd wzięła się nazwa miasta... Szlag mógł trafić, dlatego przerwałem czytanie.

A teraz myślę, że powinienem ją dokończyć, bo film wydaje się wielkim skrótem, który niczego nie wyjaśnia. Tak, jakby oryginalną historię zmontowano na modłę "Mroczny Rycerz powstaje". Rozwój postaci, wątków, relacji - to wszystko jest dziurawe i zupełnie niejasne. Czasy przed pierwszą wojną światową - na wsi mieszka pewna rodzina. Samotny ojciec wychowujący dwójkę dorastających synów. Jeden jest jego faworytem, jest tym dobrym - to optymista, wierzy w swojego ojca i ma już narzeczoną. Drugi jest niekochany, samotny, złośliwy i zły. Przewija się tu kilka wątków - ojciec próbujący wynaleźć lodówkę, zły syn odnajdujący swoją matkę, która, jak się okazuje, żyje, i to w niej próbuje odnaleźć przyczynę tego, że jest zły.


Pierwszy problem to dziwna prezentacja konfliktów. Z jednej strony są one wręcz prymitywnie nakreślone - jeden syn jest zły, a drugi dobry, ojciec to po prostu ojciec, jest symbolem wszystkiego, czego tylko symbolem ojciec może być. Cały czas powtarzają się jak echo te same slogany - wybaczenie, miłość, dobro, zło, wybór, wojna... i przy tym jakby twórcy mnie zwodzili, pokazując, że to nie są tylko puste slogany, że za tym wszystkim stoją postaci z krwi i kości, oraz prawdziwa historia w niczym nieprzypominająca schematycznych fabuł z Hollywood. Pokazują mi Caleba rozwalającego lód i zachęcają, bym szukał odpowiedzi: dlaczego to zrobił? Dlaczego sytuacja tak się rozwinęła, czemu to Caleb jest tym złym? Co się wydarzyło w przeszłości?

I im dalej w film, tym częściej mam wrażenie, że nie ma na to odpowiedzi. Nie w filmie. Wszystko zostało po prostu przycięte do tych najbardziej chwytliwych sygnałów i powtarzania ich. Szczególnie że wiele składowych filmu jest sama w sobie całkiem przypadkowa. Abra zachowuje się jakby była na pograniczu bycia pełnoprawną postacią oraz bycia tłem do postaci męskich. Zupełnie nie mam pomysłu, skąd wzięła się jej początkowa obawa względem Caleba, czemu to się zmieniło, czemu zaczęła się oddalać od jego brata. Ów brat tak naprawdę to się teleportuje pomiędzy kolejnymi etapami swojej przemiany, nie ma żadnego przejścia lub uzasadnienia. W finałowej scenie gubię się zupełnie i nie mam pojęcia, co konkretnie tam osiągnięto. Na czym skończył się wątek Niemca?

Skupiłem się tak bardzo na wyjaśnianiu, czemu cenię sobie "Na wschód od Edenu" o wiele mniej niż lata temu, że nie pomyślałem o tym, dlaczego wciąż mimo wszystko wysoko go oceniam. Kiepsko. Ale naprawdę chciałem to z siebie wyrzucić. Może przeczyta to ktoś, kto jednak się w tym wszystkim odnalazł, a może czytał książkę? Warto spróbować. A sam film... nadal ma świetne aktorstwo i wiele dobrych scen, a i sama historia, w pewnym stopniu, jest całkiem dobra. Dobrze rozpisana na postaci, umieszczona w kontekście historycznym, i czuć wyraźnie konflikt wewnętrzny Caleba.

2 komentarze:

  1. Ogólnie dobrze odczytujesz film, z tym zastrzeżeniem, że nie czytasz go poprzez Biblie, a to jest oczywiste już przez tytuł i imiona postaci. Akcja dziej się w momencie gdy Adam i Ewa zostali wypędzeni z Edenu i śledzimy losy ich synów Kaina i Abla. Ojciec to trochę Adam, a trochę Bóg ojciec, Caleb to Kain, Aron to Abel, matka to zła Ewa która namówiła na skosztowanie jabłka z drzewa poznania dobra i zła. Ta oczywistość tematów jest z Biblii, ale to wszystko jest skonfrontowane ze zwierzęcą naturą i nieprzewidywalnością człowieka. To rozsadza tą przypowieść.

    "Na wschód od Edenu" to spora książka, polecam ze Steinbecka "Myszy i ludzie". Na 100% łykniesz ją w jeden wieczór, same dialogi, zero opisów. I jak zobaczysz film to będziesz miał ładny temat do omówienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biblię słabo znam.:) I jak zawsze, wolę by film był samodzielny. Ale w takim spojrzeniu sens w sumie jest.

      "Myszy i ludzie" chyba widziałem. A przynajmniej fragmenty. Po książce oczywiście powtórzę.

      Usuń