czwartek, 12 lutego 2015

(nierecenzja) Ben Hur

Dziwna sprawa. Kolejny film, który kiedyś (początek 2008 roku) bardzo polubiłem, a teraz oglądam i nie widzę nic, co powinno imponować. Poza dwoma scenami, w których dla odmiany coś robią zamiast gadać o robieniu. Ale po kolei.

"Ben Hur" to opowieść o Żydzie, który został nazwany na cześć tego filmu, i jest przyjacielem od dziecka z Rzymianinem Mesallą. Mamy czasy, gdy Jezus dopiero zaczyna głosić swoje poglądy, i Judea jest prowincją Cesarstwa. Niesłychany przypadek, że oglądam ten film niemal zaraz po skończeniu "Ja, Klaudiusz". W każdym razie: teraz przyjaciele są dorośli i Rzymianin zarządza prowincją. Stwierdza, że sobie nie poradzi bez porady przyjaciela. Ben Hur oczywiście radzi mu (przyjacielsko, nie miejcie wątpliwości) by zwrócił Żydom wolność. Mesalla nazywa to "odmową pomocy" i zrywa przyjaźń. Wieloletnią przyjaźń na życie, opartą w zasadzie na deklaracji postaci, że taka była. Podczas oglądania jakoś przeszedłem nad tym, ale teraz to napisałem i zawiesiłem się kompletnie, nie ogarniam tego... Podczas parady Rzymskiego wojska ulicami miasteczka, dziewczyna Bena przypadkowo zrzuca dachówkę z dachu obok żołnierza, więc zostają skazani na lochy a bohater idzie na galery. Teraz bohater żyje jedynie po to, by wrócić do ojczyzny i zemścić się na byłym przyjacielu Rzymianinie, który to wydał takowy wyrok.

Wystarczy w sumie przeczytać na głos wstęp i już ma się kilka powodów, dlaczego ten film nie działa. Na przykład, czemu władzę obejmuje ktoś, kto nie ma pojęcia o rządzeniu i nie daje sobie rady? Właściwie to kiedy on nie daje sobie tej rady? (to film, pamiętacie? Trzeba rzeczy POKAZYWAĆ, zamiast mówić!) Czemu go nie zmienili na kogoś bardziej kompetentnego? I przy okazji, czemu właśnie Ben Hur, skoro w całym filmie nie pokazał żadnych cech przywódczych? Czemu twórcy w ogóle starali się połączyć te dwa zdarzenia w jedno, by zerwanie przyjaźni było powodem takiego wyroku? Czy gdyby nie stara dachówka to Mesalla inaczej by wpakował byłego przyjaciela w tarapaty? Skąd w ogóle wzięło się to zerwanie przyjaźni? Pytać można długo, a i tak nie czuję, że wyczerpię temat. Strasznie skomplikowano te kilka minut.


Ale podobny banał i nieścisłość znaczy całą opowieść. Dla przykładu, ta dachówka. Winni mogli powiedzieć coś w stylu: "Hej, idźcie i sami zobaczcie. Była stara, cement wysechł, cała ściana się zresztą wali". Zamiast tego tylko powtarzają w kółko: "to był wypadek, musicie nam uwierzyć" i jęczą. Po co argumentować, jak można być żałosnym... Zresztą, finał tej sprawy też jest super. Były Przyjaciel Rzymianin idzie na dach, dotyka innych dachówek, te same spadają, dołem wciąż idzie ta parada. Gruz leci obok żołnierzy, tylko tym razem nikogo to nie obchodzi. Bo nie. "Hehe, mogliśmy umrzeć, do jutra zapomnę". Jak tu brać to na poważnie? Nie mam zielonego pojęcia, co którakolwiek sekunda tej sceny robi w gotowym filmie. Może w czymś mniejszym by to przyszło, ale ten film trwa ponad trzy godziny, i zwyczajnie nie było czym ich wypełnić, bo w tle nie ma żadnej konkretnej polityki czy coś. Zamiast tego film trwa tak długo, że w połowie zapomniałem, o co tu chodzi. A no tak, o zemstę. Tamtego na tym, bo scenariusz jest beznadziejny.

Tak naprawdę to jest jednak o czym innym. Na koniec do fabuły dołączono ukrzyżowanie Chrystusa, który przecież nauczał o potędze wybaczenia. I umarł za wszystkie grzechy, żeby nikt już niczemu nie był winien, więc ludzie mogli innym wybaczać po wsze czasy. I w ten sposób "Ben Hur" to historia gościa, który chciał się zemścić ale nauczył się wybaczać. W teorii. W praktyce na końcu Ben stwierdził, że to cały ten cyrk z Przyjacielem Rzymianinem nie jest wyłącznie winą jego samego. Nie, to wina Rzymu i tamtejszego systemu. Znowu musicie zaakceptować banalność całej produkcji - to Rzym i już, zapewne ktoś rzucił klątwę i teraz tak to działa. Wjeżdżasz do miasta fajny, wyjeżdżasz niefajny. Ale jednak zagadnienie ciekawe i byłem zaintrygowany, jak scenarzyście z tego wyjdą. Po raz trzeci skorzystali w tym filmie z dosłownej Deus Ex Machiny, czyli Chrystusa. Bohater chce działać, szuka sposobu, ale go nie znajduje (poza wojną i mordowaniem wszystkich Rzymian), i wtedy przychodzi jego dziewczyna i mówi mu: "Ej, słuchałam takiego pana co przemawiał na polu i on mówił, żebyś dał sobie spokój". Motyw "wybaczenia" to jedno, ale tu nie ma żadnego wyjaśnienia Ben Hurowi, czemu morderstwo nie jest właściwą drogą. Nie ma poradzenia mu, by szukał innego sposobu na sprawiedliwość. Jest tylko "Ej, weź przestań bo się jeszcze spocisz. Usiądź lepiej i pooglądać telewizję... znaczy poczekaj dwa tysiące lat aż ktoś inny ją wynajdzie i ci podstawi pod nos... tylko nic nie rób, ok?"

Dobra - wiem, że Chrześcijaństwo też zostało tu zbanalizowane jak cała reszta podejmowanych tematów, ale w rzeczywistości to Rzym zdobywał swoje prowincje siłą, nie? Były wojny i w ogóle. I tu chodzi o wyswobodzenie kraju spod panowania agresora, żeby uwolnić się od ich tyranii itd. A końcowy morał jest taki, żeby tego nie robić, bo wszyscy winni zostaną po śmierci osądzeni, i do tego czasu nie ma się co martwić. Czy ten film stara się sprzedać Chrześcijaństwo jako wiarę anty-wojskową, anty-policyjną i tak dalej, aż do anty-rodzicielskiej? Po co karać złodzieja za zwinięcie samochodu z ulicy, po co rugać dziecko za wybicie okna kamieniem? Zostaw, bo ono nie wie co czyni. Bo go nie nauczyliście, bo słabi z was rodzice.

I właśnie dlatego nie rozumiem, po co tu w ogóle postać Jezusa Chrystusa się pojawia. Przynajmniej, czemu robi to osobiście. Ben Hur mógł pójść do Kościoła, doznać wizji, i wtedy by uniknięto mnóstwa dodatkowego materiału. Zamiast tego jest jak jest, i teraz podczas seansu myślę o mnóstwie zbędnych kwestii. Jak na przykład to, że ukrzyżowanie jest wybitnie niepraktyczną karą śmierci.

Tak sobie myślę, że coś tu się nie zgadza. Ten film musieli stworzyć w konkretnym celu, tylko nie wiem jakim. Załagodzenie nastrojów po WW2? Nawet jak na Oscary, każdy składniowy "Ben Hura" jest najwyżej przeciętny i jego rozgłos jest dla mnie niejasny. Tu nie ma co nagradzać. To w gruncie rzeczy ponad trzy godziny o ludziach gadających ze sobą o robieniu rzeczy, zamiast je robić. Do tego dodano bitwę morską oraz wyścig rydwanów, który dla odmiany stanowił wyzwanie realizatorskie, i to tyle. Szkoda, że nie wiem, jak wyglądała sytuacja polityczna w latach 50'tych ubiegłego wieku. Póki co w żadnej z książek które czytałem nie wspomina się o "Ben Hurze".

Ale ten wyścig rydwanów... Masalla stawił się do niego z ostrymi wykończeniami na kołach, dzięki czemu mógł zabijać konie oraz niszczyć zaprzęgi przeciwników. Tak po prostu, Ben Hur to zobaczył, zacisnął zęby i pomyślał: "Ale to będzie ciężki pojedynek". I tyle. Czyli... takie praktyki były dozwolone? Czy może Masalla był ważny więc robił co chciał? Jeśli tak, to czemu się zakładano w takich przypadkach? A jeśli nie, to czemu hazardziści nie podnieśli okrzyku? A jeśli ostre wykończenia, to czemu nie rzucali się choćby oszczepami w tych rydwanach? To też byłoby dozwolone? I tego, przecież na samym początku wszyscy robili testowe kółko wokół stadionu, i robili to ściśnięci obok siebie co do centymetra. Masalla powinien już wtedy wszystkich rozwalić.

Ja tak miałem cały seans. Pewnie dlatego w ogóle wytrzymałem te kilka godzin. Nie łapię tego filmu.

6 komentarzy:

  1. "Na przykład, czemu władzę obejmuje ktoś, kto nie ma pojęcia o rządzeniu i
    nie daje sobie rady? (...) Czemu go nie
    zmienili na kogoś bardziej kompetentnego?" - jak w polskim (nie)rządzie, czyli samo życie ;)

    A co do filmu, to od lat próbuje się za niego zabrać. ale takie długie kino. w dodatku kostiumowe, ciężko mi przychodzi oglądać - odstrasza mnie skutecznie. A po tej nierecenzji to zdecydowanie jeszcze długo nie obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ale mam nadzieję, że nie czytałeś do końca. W tych nierecenzjach to pozwalam sobie o zakończeniu pisać...

    OdpowiedzUsuń
  3. przeczytałem ;) mnie takie spoilery nie zrażają.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze a propos zdań: "Czemu władzę obejmuje ktoś, kto nie ma pojęcia o rządzeniu i nie daje sobie rady" oraz "Czemu go nie zmienili na kogoś bardziej kompetentnego?"

    to powiem, że korupcja istniała także w starożytnym Rzymie, jak się miało pieniądze miało się także wpływy i władzę, kompetencja nie miała tu nic do rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  5. 10/10, ofkoz dla filmu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A przeczytałeś w ogóle co napisałem?

    OdpowiedzUsuń