niedziela, 10 czerwca 2012

Lost, sezon 3 | Odcinki 19-23

3x19: "Brig". "Bryg - typ ożaglowania statku, posiadający dwa maszty, oba z ożaglowaniem rejowym. Maszty brygu, kolejno licząc od dziobu to fokmaszt oraz grotmaszt" - za wikipedią. Bryg jest miejscem akcji najważniejszych scen w odcinku: konfrontacji ojca Johna i Jamesa Forda.

Locke przychodzi w środku nocy do obozu i zabiera ze sobą Sawyera, mówiąc mu, że porwał Bena i chce, by ten go zabił. Prowadzi Forda do "Czarnej Skały", zamyka w pokoju ze związanym mężczyzną... Ale to nie będzie Ben. To będzie tajemniczny starczy mężczyzna, który okaże się ojcem Locke'a... Mordercą rodziców Forda... A ponad to będzie przekonany, że trafił do piekła.

Okey, po pierwsze nie jestem zachwycony sceną samego zabójstwa Coopera. Mogło być lepiej, przygotowywałem się na coś większego... Głupio się czuję pisząc te słowa, ale to bardzo dobra scena - i tyle. Zwariowałem...

Jednak wszystko po drodze: rozmowy Johna i Jamesa w drodze do Bryga, zastawianie pułapki na niego, rozmowy skutego starca z Fordem... Tu wszystko jest na idealnym poziomie. Aktorstwo, scenariusz, scenografia czy oświetlenie. Narracja balansująca między kilkoma wątkami jest doskonała.

Flashback, w którym Ben stara się ośmieszyć Johna by ten nie zajął jego miejsca lidera, stawia go pod presją i zmusza go, by zabił ojca. Niby wtedy się uwolni. Ja w to nie wierzę, jego ojciec jeśli już, to siedzi u niego w głowie. Morderstwo tego nie uleczy. Ale Ben okazuje się być bardzo przekonywującym. W końcu chodzi... I jakby odbiera Johnowi to, co mu wcześniej dał... "Myślałem, że jestem wyjątkowy; Każdy może się pomylić" - zastanówcie się nad tymi słowami, ile jest w nich siły!

Jack ma plan? Naomi ma plan? Juliet ma plan? O co chodzi z tym odnalezionym samolotem? Czy faktycznie nie żyją? Skąd dziewczyna Desmonda wiedziała, gdzie go szukać?

Z ciekawostek dodam, że to już 3 (albo 4, zależy jak liczyć) odcinek, w którym retrospekcja ma miejsce po katastrofie Oceanic 815. Pierwszy raz w tym sezonie nie mogę się doczekać kolejnego odcinka !! 9/10.



3x20: "Man Behind The Curtain". O ile początek z Johnem nie wierzącym Benowi póki ten nie udowodni swojej racji jest sztuczny (nie wierzy mu, ale "zabił" swojego ojca gdy ten mu kazał? Błagam...) to reszta odcinka jest już genialna. Podróż Bena i Johna do domku Jacoba, rozmowy między nimi przygotowujące widza do tego spotkania są lepsze niż te z "Milczenia owiec".

Same sceny w domu otoczonym przez popiół... Na ich wyjaśnienie będzie się czekać długo. "Help me", Locke widzący kogoś na krześle jedynie przez pół sekundy, wybuch... Tandetne. Jak cholera. Ale zadziałało.

Retrospekcja Bena jest jedną z najlepszych - nie kochany przez ojca, który obwinia go za zamordowanie matki (urodził się za wcześnie, przez co kobieta umarła przy porodzie). Sprowadzony na Wyspę przez Dharmę, gdzie nie zaznał szczęścia, a ponad to tylko jedna osoba pamiętała o jego urodzinach. Dodając do tego wizje matki w dżungli... Musiał stamtąd uciec, do Agresorów, w nadziei na lepsze życie. By być jednym z nich, wybił całą Dharmę, w tym swojego ojca... i Annę. Pewnie nie zaakceptowałaby tego, co zamierzał zrobić, przestałaby go kochać, więc wolał ją też poświęcić (póki jeszcze go kochała). A może do tamtego czasu Anna zaszła z nim w ciążę i zginęła? Kto wie, ale spekulacja fajna...

Na końcu Ben zabija Locke'a, który spada do dołu, w którym leżą wszyscy byli już uczestnicy Dharma. 9/10




3x21: "Greatest Hits". Apogeum napięcia i smutku, aż mnie w brzuchu skręcało od patrzenia na Charliego, gdy ten pożegnął się z Hugo na plaży, albo gdy dopłynęli do stacji Zwierciadło i opowiadał o swoich Greatest Hits, albo gdy żegnał się z Arronem (malutkie rączki niemowlaka i duży nochal Charliego). Płakać chciałem, przy dźwiękach "Charlie’s Fate".

Przygotowania Jacka do przyjścia tamtych, które ostatecznie stają na tym, że trzeba wszystko robić jednocześnie - Charlie ciśnie guzik, Jack prowadzi do nadajnika, Sayid zostaje z Bernardem i Jinem by wystrzelać Innych. Ilość napięcia w tym odcinku przekracza normy.

Piękne flashbacki nie będące fabułą, ale zbiorem tytułowych Hitów o których Charlie najbardziej chce pamiętać, jak pierwszy moment w którym usłyszał siebie w radiu. My wiemy, że Charlie umrze, bo ten dostaje retrospekcję. Twórcy wiedzą, że my wiemy. I nie starają się nas czarować, że wcale nie, grają w otwarte karty dzięki czemu efekt jest idealny. Wiemy, do czego dojdzie, ale jednocześnie wiemy też, że wcale nie będziemy do tego przygotowani i będzie nam smutno zupełnie jakby ten fakt był totalną niespodzianką. LOST jest znane z tego, że dotrzymuje obietnic które składa - chcecie wielki finał? Będziecie go mieć...

Choć na koniec Charlie... jeszcze nie umiera. 9/10




3x22: "Through the Looking Glass: Part 1". Nie mam uwag, pierwsza połowa jest idealna. Dzieje się tyle, że na koniec pytamy się "już?". Tak, już.

Charlie jest bity przez dwie kobiety na pokładzie Zwierciadła która okazuje się wcale nie być zalaną, a na dodatek właśnie zamieszkaną. Ben okłamał swoich, blokując kontakt z Wyspą oraz oszukując pozostałych, że to nie on to zrobił. A na koniec udaje mu się przekonać swoich ludzi, by się pozabijali. A potem rusza sam przez dżunglę biorąc ze sobą Alex planując karę dla niej bo ta go zdradziła (chciała zapobiec mordom które ten zaplanował). A czemu tak musi być? Czemu nie mogą odlecieć? Nie mogą. Czyżby chodziło o Jacoba?...

Strzelanina na plaży? Ideał. Wybór Bena, by zastrzelić Jina, dramaturgia ze strzałami, efektowne wybuchy, a wcześniej: ujęcia długich kolejek ludzi idących przez plaże i lasy którym towarzyszy "The Good Shepherd" Michaela Giaccchino. Btw, ten utwór z tego co się zorientowałem nie ma "matki", ale motyw główny tego utworu jest zawarty z co najmniej kilku w tym sezonie, był odgrywany innymi instrumentami itd. Pojawia się też w soundtracku sezonu piątego w końcówce utworu "Sawyer Jones and the Temple of Boom". Ja preferuję właśnie "The Good Shepherd", choć nie jestem pewien która wersja jest w danej scenie.

"Miały być trzy wybuchy... Co im się stało?" - idealnie. Kasia chce wracać, a Sawyer w naszym imieniu się z tego śmieje... By w końcu dojść do wniosku, że wróci. Hugo jest odrzucany przez kolejne osoby, Juliet kłamie by pomóc Jamesowi, a ten z kolei okaże konsekwencje tego, że popełnił morderstwo. Kto by się spodziewał...

Flashback... To dopiero jego połowa, więc powiem tylko: historia jakby znana i nic nowego nie oglądamy, ale jednocześnie (przede wszystkim dzięki aktorstwu Foxa) całość dotrzymuje poziomem reszcie odcinka i oglądałem to z ciekawością, od pierwszego ujęcia na szklankę w samolocie, poprzez wspinaczkę na moście, kończąc na rozmowie z ciężarną ex-żoną.

Locke... żyje jeszcze? Krwawi. Nie może ruszyć nogami. Płacze, chce się zastrzelić (aktorstwo tego pana wręcz przeraża swoją doskonałością - pojawia się na ostatnie sekundy by totalnie zakryć resztę odcinka). Ale Walt każe mu wstać. Bo ma coś do zrobienia... Ta radość na jego twarzy! Wyspa do niego wróciła! Niesamowita scena. 10/10.




3x23: "Through the Looking Glass: Part 2". Z jednej strony mamy beznadziejną śmierć Charliego, a z drugiej mamy tyle zalet, że po odcinku zapominam, by ktoś tu umarł.

Tak, śmierć Charliego jest żałosna, bezcelowa, głupia. Początek tej litani żółci ma pozcątek w 3x08, kiedy dowiadujemy się, że Charlie umrze BO TAK. Jakiś pan Wszechświat tego chce. Dlaczego? Kim on jest? Niewiadomo. Zamiast tego mamy serię żałosnych niemal-śmierci ("popłynąłeś ją uratować, ale zginąłeś" - wtf? Ty popłynąłeś i nic ci się nie stało. LOL.) O ile jeszcze piorun jest do przełknięcia, to reszta to zwyczajne wciskanie kitu.

I to jeszcze bym zniósł, bo doprowadziło to do pięknego odcinka 3x21, w którym Charlie godzi się ze swoim życiem i w ogóle płakać się chciało, że taka postać umrze... Napięcie otaczające cały finał tego wątku było wręcz niedozniesienia, a tu proszę. Okazuje się, że chłop wcale umrzeć nie musiał, ale zabił się i tak.

Dobra, kupuję to, że wierzył w Desmonda, i wierzył, że tak musiało być. Że musi zginąć by Claire została uratowana. W jakiś sposób te dwa fakty miały być połączone, ale kto by się tym przejmował - Des jest para-jasnowidzem bo mu bunkier implodował w twarz, kto by się w takiej sytuacji zajmował jakimiś pierdołami? :D
Nie kupuję jednak za nic jego wiary, że musiał umrzeć z własnej woli (jedna z teorii fanów). To już kompletna głupota, bo... wcześniej nie zginął, racja? I nic się nie stało? Czemu akurat teraz miał zginąć? Aha, twórcy tak zaplanowali...

Ale jednak - chłop się zabił bez potrzeby. Okno się otwiera, woda wlewa, więc ten zamiast wyjść z pokoju i zatrzasnąć drzwi za sobą, zatrzaskuje się w nim, bo jest zbyt... przeznaczony, nie wiem. Równie dobrze mógł wypłynąć na powierzchnię i strzelić sobie w twarz. To by nie było fajne, prawda? A skutek byłby ten sam.
Najbardziej mnie w tym wkurza, że sam wymyśliłem lepszą śmierć. Bez przygotowywania się, po prostu pierwsza myśl która przyszła mi do głowy była lepsza od tego. Przy założeniu, że Charlie musi umrzeć, musi powiedzieć Desowi "Not Penny boat", musi się z tym pogodzić. Wystarczyło spowodować zalanie stacji w momencie zdjęcia blokady, albo żeby któraś z dwóch strażniczek to zrobiła (bo np. zobaczyła, że Mihaił chce coś zrobić, więc zalewa stację by tym razem na pewno umarł). Charlie w chwili usunięcia blokady rozmawia z Penny i ucieka ze stacji, płynie na powierzchnię ale nie starcza mu sił więc wpatrując się w łódkę nad nim, z której Des go woła ("płyn szybciej", coś w tym stylu) i zaprzestaje wysiłków. Rozumie, że zaraz zginie, więc pisze sobie na dłoni "Not Penny Boat" i... po prostu zamiera. Zamyka oczy, przeżegna się, cokolwiek chcecie. Des wskakuje i wyciąga go, ale jest już za późno. Zamiast bezcelowego samobójstwa mamy walkę o życie którą przegrał z tym całym przeznaczeniem. I wszyscy są happy. To znaczy smutni. Jak jasna cholera. Charlie umarł.:(

Dobra. O tym wszystkim się zapomina po seansie reszty. Hurley ratuje trójkę swoich na plaży, wbijając się w tamtych samochodem. Sawyer odwraca uwagę, Sayid zabija jednego ze związanymi rękoma. Na końcu James zabija Toma gdy ten już się poddał, za zabranie chłopaka z tratwy. Pamiętał, a po "3x20" pękła w nim bariera. Tak, czujemy to. Z kolei w innym miejscu Wyspy jest Ben mówiący Jackowi, że zamiast ratunku sprowadzi apokalipsę na wszystkich mieszkających tutaj. Wywrócenie sytuacji o 180 stopni i zero oparcia, w co uwierzyć. Ben jest przekonujący, i nagle też patrzymy na niego jako człowieka który nie zawsze chce robić to co robi, ale w imię ochrony Wyspy i swoich ludzi wciąż to robi. Jack chce uciec, ale dlaczego? Sprawa niby oczywista, o to chodziło od początku pierwszego sezonu, a teraz po blisko 100 dniach w końcu nadarzyła się pierwsza realna okazja dla wszystkich, by stąd uciec. Jednak... Dlaczego Jack tak bardzo chce stąd uciec? Odpowiedzią na to pytanie jest szczęście na jego twarzy, gdy rozmawia ze statkiem i oznajmia wszystkim, że ratunek za chwilę przybędzie. Chwila ta autentycznie wspaniała: Ben krzyczy o początku końca, Danielle zdziela go w ryj, Locke zabija Naomi by ta się nie skontaktowała z łodzią jednak nie starcza mu sił by zabić też Jacka. Odchodzi pokonany, a kamera nerwowo okrąża Jacka gdy ten komunikuje się przez telefon przy dźwięku "Gathering" Michaela Giacchino... Napięcia i doskonałości jest tu aż za dużo.

Oni zostaną uratowani! Wrócą do domu! Gdy pierwszy raz to ogladałem byłem zdziwiony własną reakcją na ten fakt, jak bardzo mnie to uradowało... Ale to wszystko zostanie obrócne o 720 stopni. Co najmniej. Reatrospekcja Jacka była bardzo ciekawa, dobrze zagrana, napisana, pokazana. W jej drugiej części widzimy trumnę, kto w niej jest? Ani rodzina, ani przyjaciel zmarłego. To... dosyć dziwne ograniczenie. Oczywiście, trumna nie zostanie otwarta, jedynie zobaczymy wycinek gazety który Internauci zdołali odczytać jako "Jeremy Bentham". Zostajemy też przekonani, że to przeszłość, poprzez spotkanie ex-żony w "Part 1" i odwołań do Christiana Shepharda w "Part 2". Ale wszyscy już wiemy, że to nie była przeszłość, a my patrzymy przez szklaną szybę na dom, tak jak Ben obiecał to Jackowi w 3x02.

Najpierw Jack mówi Kate, że ją kocha. Tak po prostu. Sądziliśmy też, że statek ich uratuje z Wyspy i będą szczęśliwi. Potem był Ben mówiący o czymś zupełnie innym. Na końcu widzimy, że wrócili do domu... Jednak nie są szczęśliwi. Wrócili, ale jakim kosztem? Ta trumna, te leki, alkohol, pragnienie rozbicia się oraz smutna relacja między Kate i Jackiem... Powinni być ze sobą, co się stało? Przyszłość okazuje się być najgorszą z możliwych, powinni tam zostać. Co jednak tak naprawdę oznaczają te zdania, kto będzie się martwić o Kate? Jak w ogóle stamtąd uciekli?

Właściwie, to w tym zakończeniu są dwie ważne rzeczy. Pierwsza, jest pozbawione fajerwerków, i jednocześnie działa z siłą bomby atomowej. Kate i Jack nie mówią głośno, nie ma też tego jednoznacznego momentu w którym wszyscy zdają sobie sprawę, że to przyszłość a nie przeszłość. Zobaczyłem Kate, myślę: "Czyli spotkali się przed katastrofą? Ciekawe!". I tak dalej. Nie ma tego jednego zdania które krzyczy "TO FUTUROSPEKCJA". Tu w ogóle nie ma krzyków. Ta wiedza po prostu rośnie w oglądającym... w jakiś sposób. Każdy zdaje sobie z tego sprawę w swoim tempie, jednak gdy Jack głośno woła (nie krzyczy, to różnica!): "We have to go back!" wszyscy też już mają pewność. Smutek i beznadziejna sytuacja bohaterów wręcz mnie zabija, nie ważne ile razy bym to oglądał.

Drugą sprawą jest właśnie to zdanie: "We have to go back!". Od pierwszego usłyszenia tego aż do powtórki minęło sporo czasu. Gdy już jednak to obejrzałem ponownie, byłem zdziwiony, że on właśnie nie krzyczy. Gdy myślałem o tej scenie, w mojej głowie brzmiało to tak głośno, że możnaby go usłyszeć wszędzie we wszechświecie. Ale on nawet nie krzyczy. Niesamowite jest, że... nadal słyszę w głowie te słowa tak samo. Nieważne ile razy się upewnię, jak to naprawdę wyglądało.

Kto pamięta o Charliem? No właśnie. 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz