Mystery & Psychological Horror, 1980
Złote czasy filmów z gazet - był taki okres, dawno temu, kiedy jeszcze do gimnazjum chodziłem. Nagle gazety zaczęły przynajmniej raz w tygodniu dodawać jakiś film na dvd w cenie tych przykładowych 5 złotych, by potem dodawać nawet seriale (po 3-4 odcinki tygodniowo) i większe serie po 30 złotych za film ("Most nad rzeką Kwai", filmy Allena). Znam ludzi, którzy po prostu szli do kiosku w piątki i zgarniali wszystko jak leci, byle była tam płytka z filmem. Niektórych obrazów pozyskanych w ten sposób do dzisiaj nie obejrzałem. Ale też w ten sposób natknąłem się na kilka takich filmów, o których w inny sposób bym nie usłyszał. Dla przykładu: "Zemsta po latach".
Może w kręgach ludzi lubiących opowieści z gatunku "Haunted House", ale poza tym jestem jedyną osobą, która ten właśnie tytuł poleca w pierwszej kolejności jeśli ktoś zapyta mnie o horrory. Powodów jest kilka, a zacząć muszę od fabuły. Bohater nazywa się John Russell (George Campbell Scott), który po stracie żony i córki szuka ciszy, by móc tam pracować i pobyć sam ze sobą. Jest kompozytorem oraz pianistą. Przez agencję znajduje stary, od dawna niezamieszkały dom, którego historia sięga jeszcze XIX wieku. Szybko zaczyna mieć wrażenie obecności kogoś jeszcze w tym budynku. Zaczyna się od głuchego uderzania w rurach, codziennie o tej samej porze. Słychać też szmery, kran nagle się odkręca by w wodzie pokazać przerażający obraz... Ten dom, to co w nim egzystuje, chce coś powiedzieć...
Nie ma tu wyskakujących nagle z szafy przerażających stworów ani zjaw, które pokazują się widzowi, np. za plecami bohatera, ale gdy bohater się odwróci to z jakiegoś powodu zjawy już tam nie ma. A to dlatego, że przez cały film nie pokazano istoty nadprzyrodzonej, która nawiedza to miejsce. Zobaczyłem jedynie szczątkowe dowody na to, że tu jest. Dzięki genialnym zdjęciom oddano jej obecność, po prostu widać po tych korytarzach, że jest tu coś więcej. Bałem się, to przerażający film. Z bardzo precyzyjnym budowaniem napięcia oraz porażającym finałem, ale nic nie przebije rewelacyjnej sceny spirytystycznej. Oglądając ją byłem pewny, że widzę przypadek opętania, a George C. Scott dodaje wiele klasy całemu przedstawieniu, dzięki swojemu spojrzeniu człowieka niewierzącego w te bzdury.
Najlepsze jest to, że wszystko tu miało swój powód. Duch został w naszym wymiarze z określonego powodu, i ma pewien cel w robieniu tego co robi. Przeszłość bohatera ma znaczenie i jest wykorzystana w filmie. Cała historia jest kapitalna i jak najbardziej logiczna, a sam duch nie chce skrzywdzić bohatera - to dopiero nowość, prawda? Rzeczy które robi są przerażające, ale ze względu na to, co stoi za nimi, i to, że stworzyły w ten sposób taką historię.
Jedyne do czego mam zastrzeżenia, to zbyt łopatologiczne wyjaśnianie zagadki w kilku momentach. Nawet mam wrażenie, że jedynym celem dla postaci Trish Van Devere było bycie tam, by John Russell miał komu opowiadać, co odkrył (na szczęście są co najmniej dwa inne powody dla istnienia tej postaci, więc luz).
I jeszcze raz o zdjęciach. Skojarzenia z "Lśnieniem" są oczywiste, ale i tak warto o nich napisać kilka słów, bo to one właściwie tworzą cały klimat tego filmu. Bardzo rzadko kamera zachowuje się tu jak w normalnym obrazie, tzn. spełnia rolę pokazywania, co się dzieje. Najczęściej staje z boku, by stać się jedną z postaci - zazwyczaj jest to postać owego ducha, wiele momentów (z tym seans spirytystyczny) jest pokazanych również z jego punktu widzenia. Kamera nie zachowuje się, jak powinna - zawsze jest albo ciut z góry, albo nieco z dołu, albo trochę za bardzo z boku. Jeśli bohater jest na parterze, widzimy go z poziomu pierwszego piętra i na odwrót. Gdy coś dzieje się w jednym pokoju, kamera nie teleportuje się tam jak w normalnym filmie, tylko przemieszcza się powoli korytarzem i sama wchodzi do pokoju. Nawet w jej zwykłym przemieszczaniu się jest sporo życia, charakteru. Zdaje się skradać, czaić, zaglądać, podglądać, obserwować. Bezszelestnie. Gdy bohaterowie opuszczają lokację, kamera zatrzymuje się na chwilę, bo wie, że tu coś jeszcze się zdarzy. I pokazuje to tak wolno, napawając się tym, że jedyne o czym wtedy myślałem, to: "Nie, ja nie chcę tego zobaczyć..." - myślicie, że o tym nie wiedziała? Skąd ta pewność?
Ten film to odtrutka na całą resztę horrorów, szczególnie tych określanych jako "Stara szkoła" lub "klasyczna opowieść". Nie lubię chwalić za to, czego film NIE robi, ale to naprawdę ogromna ulga, zobaczyć film logiczny, konkretny, umiejętnie zbudowany i przy tym wszystkim straszny. Bo pokazuje, że można to zrobić. A widownia jest teraz naprawdę ogłupiona przez te wszystkie wyskakujące przed kamerą upiory, przechodzenie duchów za drzwiami, gdy bohater nie patrzy, i historiami które kupy się nie trzymają - i wszyscy to kupują, ciesząc się jak dzieci jeśli obejrzą horror w którym dla odmiany tylko 95% bohaterów umrze. Nie, istnieje inna droga. Ta właściwa.
8+/10
http://rateyourmusic.com/film/the_changeling/
To ja jestem drugim osobnikiem, który ten film będzie przy każdej możliwej okazji polecał (tuż obok 1408). Będzie, bo widziałem stosunkowo niedawno i wywarł na mnie przeogromne wrażenie. Pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, w każdym razie nie w najbliższym czasie, gdyby nie Twoja rzucająca się w oczy wysoka ocena (co jak co, ale gdy Garret ocenia horror na 8 z sercem, to musi to być naprawdę dobry film).
OdpowiedzUsuńAdik16.