piątek, 7 lutego 2014

(felieton) Problem z wybieraniem najgorszego filmu roku

Parę tygodni pisałem o ideologicznym bezsensie tworzenia takich podsumowań. Ale problemy są jeszcze inne, a co najciekawsze - wcale nie ograniczają się do wybierania najsłabszych filmów roku. Tyczą się też często wybierania tych najlepszych, przez wielu ludzi i wiele organizacji. Oto trzy czysto matematyczne powody, dla których nie jest możliwe wyłonienie najgorszego tytułu.


#1 Trzymanie się kina mocno promowanego

Ekranizacje komiksu, filmu ze znanym nazwiskiem na plakacie, adaptacja, biografia, ekranizacja. Każdy to obejrzy. Kino polskie, z Azji, Europy i reszty świata - niewiele się tym zainteresuje. I nie gadajcie o różnicy poziomów, tu liczy się tylko marketing, nie poziom produkcji.


#2 Trzymanie się anglojęzycznego kina

Magiczna sytuacja: widzicie na jakiejś liście najgorszych tytuł w którym mówią wyłącznie po włosku. Nie oglądacie, nie? Bo dopiero tutaj włącza się ta lampka: "Po co to oglądać?". Trzeba w to włożyć jakiś wysiłek, naaaaah... I w ten sposób polskie gnioty nigdy nie wyjdą poza granice naszego kraju. Z drugiej strony, z innego rynku wyjdzie wszystko, i to ono będzie słynne, oglądane i pojawiało się na listach. A ile przy tym zarobią, to nawet nie chcę myśleć.


#3 Trzymanie się ustalonych reżyserów

Debiutant coś nakręci, nawet i dobrego, ktoś się tym zainteresuje. Ale ktoś znany coś nowego nakręci i wszyscy to oglądają, bo przy każdym można napisać to samo: "Pani/Pan X 5, 10,15, 50 lat temu nakręcił film który lubię, ale ten dzisiaj to był zawód!". Nie chcę niczego psuć, ale liczenie, że ktoś zrobi coś dobrego, bo kiedyś już raz tego dokonał, jest całkowicie nielogiczne. Szczególnie w świecie filmu, gdzie w produkcję wpierdala się w przybliżeniu jakieś Całe Mnóstwo Ludzi, i niewiele tam zależy od jednego człowieka. A gdy tak jest, to z pewnością nie robi tam za reżysera, i nawet nie wiecie, jak się nazywa.

...Do tego momentu można by tę listę zatytułować "Czemu nie jest możliwe wyłonienie najlepszych filmów roku". Ale mam tu jeszcze jeden punkt:


#4 Prawdziwie złych filmów nikt nie ogląda

Są takie dziwności jak "Złe, że aż dobre w oglądaniu", i to oczywiście wielu obejrzy. Jednak gdy tytuł jest denerwujący? Nudny? Nikt tego nie ogląda. Z tego co się orientuję, najbardziej irytującym filmem 2013 roku są "Smerfy 2". Najnudniejszym - "Diana". Ludzie się trzymają przy "After Earth", "Rekinado", "Host".



Ilekroć widzę takowe podsumowanie, widzę tylko jedno: laika, który nie wie nic o kinie, ale widzi okazję do żartowania czyimś kosztem i bezkarnego wyliczania standardowych oraz uniwersalnych epitetów. A filmy które wybiera... są bezpieczne. Można wręcz podejrzewać, że po to były wyprodukowane. Ostatnio nawet pojawiła się grupa tytułów, które bezpiecznie jest nie lubić jednocześnie będąc przy tym kontrowersyjnym. Bardzo rzadko pojawia się ktoś, kto ma argument, i w jego tonie brzmi pasja kogoś naprawdę urażonego lub zdenerwowanego. Kogoś, kto się zna i umie krytykować. Niech będzie, że prowadzącego misję. Zamiast bawiącego się faktem, że ktoś produkuje gnioty, wolącego uczciwie za to zganić. I widzi w tym sens, zamiast stwierdzić: "to normalne, ludzie to idioci, oglądają gówno, blablabla". Niech to będzie piątym punktem na tej liście.

6 komentarzy:

  1. Ilekroć widzę takowe podsumowanie, widzę tylko jedno: ktoś obejrzał filmowe gówno i mówi co myśli.I prawidłowo. Ma do tego prawo. Ot tyle. Ale, ale...Nie wiem tylko o jakie podsumowania ci chodzi - debili z Filmwebu (90% użytkowników tego portalu)? Czy profesjonalnych krytyków (czytałeś zestawienia w prasie?). Debilami nie zawracaj sobie gitary...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W prasie nie czytałem, tylko przeróżne zestawienia które wpadły mi w ręce, tu i tam.

      Dzięki za komentarze i sorry za taką zwłokę. Darmowy weekend z Borderlands 2, ledwo zdążyłem przejść... pewnie zrozumiesz.:)

      Usuń
  2. Nie mam tyle zarzutów do "braku listy" co do kilku powodów.

    1. Trzymanie się kina mocno promowanego.
    Powiedzmy sobie szczerze. Pomimo chwilowej rewolucji VHS - która wywróciła przemysł filmowy do góry nogami, wszystko wróciło do normy. Filmy nadal powstają w Mainstream i w ramach festiwalowych dziwności.
    Mainstream musi spełnić kilka wymagań - musi znaleźć dystrybutora spośród wielkiej szóstki z USA, wtedy będzie mógł polecieć -WolrdWide.
    Festiwalowe kwiatki nie mają najczęściej zaplecza producentów, finansowane są happeningowo lub w ramach jakiejś "dotacji" muszą walczyć o dystrybutora nawet jeśli chcą pokazać się tylko na DVD. Każdy festiwal nawet w Pcimiu Dolnym służy do marketingu, żeby ktoś mógł znaleźć kupca.
    No podobnie jak w przypadku wydawnictw książkowych - jeżeli masz dość kasy żeby sam siebie publikować, to możesz to zrobić. Pytanie tylko co z dystrybucją? Tu zawsze potrzebny będzie cały szereg sprzedawców.

    Mówiąc o filmach w ogólności, przyznaje Ci rację. Nie można mówić ani o "najgorszym" ani o "najlepszym".
    Jednak kiedy zamkniemy listę ograniczając się do mainstreamu, można spokojnie stosować najróżniejsze metody klasyfikowania.

    2. Anglojęzyczność - związana jest z punktem pierwszym. Załapać się do amerykańskiego dystrybutora jest dużo łatwiej przez fakt, że twój film jest anglojęzyczny. Oczywiście jest wiele produkcji którym udaje się mimo to. Życie jest Piękne czy Blue is the Wormest Color.

    Tak jeszcze tylko ogólnie napisze, częściowo w odniesieniu do pozostałych punktów, ale i tych powyżej.

    Mówiąc o kinie trzeba zrobić wyraźne rozgraniczenie.
    Mamy Kino które jest przemysłem, napędzanym reklamami i ogromnymi majątkami przedsięwzięciem, którego głównym celem jest zapewnienie zysku.
    Mamy też kino, które w swoim założeniu jest działalnością artystyczną, a jako taka przynosi dochód tylko ubocznie lub też wcale.

    Przyznam szczerze, że mimo wielu starań nigdy nie posiadłem zdolności artystycznej wrażliwości. Jako prosty i w gruncie rzeczy głupi człowiek... nie jestem w stanie docenić artystycznym elementów pewnego rodzaju filmów. Dlatego też nie uczestniczę w "kinomanii" jako odbiorca, jestem raczej konsumentem. Podobnie jest ze zdecydowaną większością ludzi.

    Kiedyś wspominałem zresztą o tym, że najlepsi filmowcy nie są artystami, a rzemieślnikami. Tak w gruncie rzeczy jest, dla wytwórni wykładającej pieniądze wartością dodaną jest nie "artysta' i jego wizja, a rzemieślnik, który wie co robi i wie jak to zrobić, który rozumie, że nie tworzy "ponadczasowego dzieła" a formę towaru, który musi znaleźć wzięcie. To dlatego mainstream opiera się o "znanych reżyserów" i znane nazwiska za kamerą w ogólności. Najbardziej dyspozycyjnym elementem filmu są chyba aktorzy, których wymienia się na porządku dziennym.


    Szanuje oczywiście chęć bycia odbiorcą. Rozumiem potrzebę postrzegania filmu jako sztuki.
    Sam jednak dawno temu już straciłem wszelkie złudzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój blog też jest reklamą. Również mnie samego. Wiem o tym. To mi nie przeszkadza.

      Sam szeroko pojęty marketing nie jest zły, dopóki nie zacznie opierać się na psychologicznych sztuczkach, albo do roboty nie zatrudni się wariatów umiejących tylko irytować i w ten sposób umieścić markę w głowie odbiorcy.

      W felietonie pisałem o "promowaniu" mając na myśli takie pozycje, które obejrzą przede wszystkim ci, co zaglądają do kina pięć razy do roku, i zazwyczaj "nie siedzą" w temacie. Tak jak każdy nie czytający książek przeczytał nową powieść Rowling i Dana Browna.

      Przechodząc do końca twojego posta - mogę zrozumieć twój punkt widzenia. Przynajmniej w pewnym stopniu, bo przeszedłem w swoim czasie przez okres nihilizmu. Może poczytaj Palahniuka, przynajmniej kilka jego ważniejszych pozycji (Udław się, Potępieni). Wynika z nich taki fajny morał: tak, żyjemy w chujowych czasach, społeczeństwo jest chujowe i wyznaje chujowe wartości, czeka nas wszystkich zagłada... ale to nie znaczy, że nie może być lepiej! Tak jest z kinem - niby stoi w miejscu od 80 lat pod względem mechaniki, która stoi za jego powstawaniem i rozpowszechnianiem oraz odbiorem, niby widzowie są coraz gorsi i coraz mniej szans jest na powstanie czegoś istotnego, niby język kina wciąż nie jest wolny... ale jest szansa. Jak masz ochotę, poszukaj na blogu Piotra Wereśniaka o artystach w serialach i dokumentach. Rozwój technologii sprawił, że teraz nie ma potrzeby iść do szkół, bo tylko tam jest sprzęt. Dziś każdy (poza mną) nosi w kieszeni kamerę HD i może kręcić filmy. A jeśli chodzi o dystrybucję - vimeo wprowadziło usługę publikowania filmów za opłatą. Płacisz np. dolara i możesz oglądać. Tak jedną z animacji nominowaną do Oscara rozpowszechnił twórca. To wszystko jest zwiastunem zmian na lepsze, problem tylko w tym, że kompletnie nowe. Wypożyczalnie dvd już poszły do piachu. Ale to temat na inny felieton. I tak zeszliśmy z tematu.

      Usuń
  3. Heh.. dobrze trafiłeś. Jeszcze dwa lata temu byłem zakochany w Palahniuku.

    Piszesz bardzo rewolucyjnie... całkiem ciekawie się to czyta. Tyle, że jedną z pierwszych rzeczy które można się nauczyć próbując zrozumieć biznes, jakim jest kinematografia - bo w globalnym rozumieniu to wyłącznie biznes, który czasem zatrudnia artystów... to fakt, że najważniejsze jest Status Quo. Jego zachowanie jest jak religia.
    Jeżeli ma się pojawić coś co "odmieni nasze życie" to tylko w przewidzianych przez nas granicach.

    Na początku zeszłego roku rewolucję próbował wykonać Netflix. (Zrobił coś bez woli i wiedzy dużych wytwórni, posługując się artystami którzy są ich "własnością") Walczył dzielnie przez 10 miesięcy. Potem dogadał się z Disneyem - oczywiście nic się nie stało z dealu nadal można się wycofać. Ale to już jedna utarta ścieżka, tylko czekać następnych.

    A tak jeszcze wracając do Palahniuka - skąd ten pomysł na taką interpretację jego książek?
    Tam przecież świat nigdy nie staje się lepszy, po prostu przez szaleństwo, narkotyki, śmierć... to już nie ma znaczenia dla głównych bohaterów.

    Życie to równia pochyła, po której turlasz się do grobu. Turlasz się coraz szybciej i z czasem tracisz opory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale rewolucja zawsze ma więcej niż jedno źródło z którym strony będą musiały się liczyć. Wiem, że obecnie są zachowywane tylko pozory kapitalizmu, ale nawet one wystarczą, by były przestrzegane zasady podaży i pobytu. Dziś masz np. Spotify, który pozwala ci legalnie słuchać całej muzyki za darmo. Na rynku gier wszystko się rozpierdala bo ludzie nie kupują po prostu gier na premierze, woląc wybrać czekanie / tańszą grę, albo grając w coś darmowego. Dzięki temu model będący codziennością od wielu lat, czyli gra na dzień dobry kosztująca 60$, niedługo będzie przeszłością. Ludzie czegoś chcą i mogą to uzyskać w różny sposób. Póki to się nie zmieni, rewolucja będzie pojęciem "stałym"

      Co do Palahniuka - nie mam tu jasnej odpowiedzi. Ale wiem, że po przeczytaniu jego książek i przejściu tej fazy, wiedziałem, że mam to już za sobą. Może to ja i moje podejście, może autor tego nie przewidział. Ale wiedziałem już, gdzie jest problem, i że nie chcę by świat uległ zniszczeniu. Niewyraźne myśli zaspanego umysłu, gdy to piszę jest w pół do 1 w nocy. Zrozumiałeś, co miałem na myśli? :)

      Usuń