piątek, 14 lutego 2014

(Felieton) Coś na rozbawienie...

Rok 2014. Trzecia nad ranem lokalnego czasu. Półtorej godziny temu w końcu skończyli odśnieżać małą skocznię narciarską. Nawet zebrano wokół turystów, którzy właśnie z Azji przybyli, by zawodnikom było raźniej. Osiem godzin różnicy, ale kto mógł przewidzieć, że te bariery ochronne jednak się przydadzą i należałoby je zbudować? Komentatorzy na stanowiskach, po ośmiu wiadrach kawy wypełniają swoje zadanie. Głównie dlatego, że ktoś zamknął im drzwi i powiedział, że nie wypuści do toalety póki nie skończą. Ponoć ma to coś wspólnego z krajem który organizuję ten cyrk na kółkach. Mogli się tego spodziewać więc trzymają. Przynajmniej nie zasną w takich okolicznościach.

A jaką oglądalność to zapewnia! Od 20 minut żaden z nich nie kontroluje już swojego głosu, i tylko w połowie myśli nad tym, co właściwie mówi. Widzowie na całym świecie sikają po nogach ze śmiechu, a pan Mirek z panem Janusza tylko o tym mogą pomarzyć. Ale mężczyzna musi mieć zasady.

Na belce ustawia się ostatni zawodnik imieniem Zbigniew. Tablica z wynikami poniżej przeliterowała jego imię trochę inaczej, podobnie jak innych uczestników tej farsy. W końcu trzeba jakoś zatrzymać tych skośnych amatorów od siedmiu boleści. Zbigniew jednak się nie martwi niczym poza jednym - jest faworytem tych zawodów. I jego dziołcha w to uwierzyła. Więc jeśli wróci bez medalu dyndającego mu na garbie to Gabrysia mu nogi z rzyci powyrywa.

Nie ma to jak dobra motywacja. Zbigniew odpycha się od belki startowej i na dygoczących girach przyjmuje pozycje, by dać z siebie wszystko. Raz a dobrze.

Leci jak leci, ale komentatorzy z podnietą powtarzają raz po raz, że to już ostatni zawodnik dzisiaj! Widownia nie wie, jak zareagować, z miejsca w którym są nie wiedzą dokładnie ile skoczył. W napięciu oczekuje, aż ktoś im powie, co mają myśleć. W odpowiedzi słyszą ryk dobiegający ze stanowisk komentatorów, aż góry wokół podskoczyły, budząc się ze swego wiecznego snu. Mirek z Januszem cieszą się najbardziej - wylądował! Otwierać te zakichane drzwi bo skończy się dzień dziecka!

Nikt nie chce drażnić 70 rosłych chłopów pełnych gazu i innych ciekawych elementów. Nawet w tym kraju. Ustępują więc i wypuszczają ryczącą w 17 językach tłuszczę.

Żaden z nich się nie odwrócił, by zobaczyć, co się działo na arenie po wylądowaniu Zbyszka. Stoi tam sam, biedny i dygoczący, czekający aż coś się stanie. Zaśnieżona tablica runęła w drzazgi pod naciskiem rozweselonej gawiedzi na widowni, która podbiegła ochoczo by pogratulować - jak zrozumieli - wygranej panu Zbyszkowi. Albo pobiciu rekordu. Kto wie, może to sukces, że wciąż żyje? Aż się palą, by dodać swoje trzy grosze do okrzyków wypełniającej teren pięciu kilometrów w tę i nazad.

Zbyszek przerażony motłochem zaczął tuptać na nartach w drugą stronę. Nie ma pojęcia, ile skoczył i czy wygrał. Teraz o tym nie myśli. Jego oczom okazał się przedziwny widok - zobaczył 26 dorosłych mężczyzn zjeżdżających ze skoczni jak ze zjeżdżalni, wszyscy radośni i szczęśliwi że ho-ho.

A wszystko przez to, że ze stanowiska trenerów nie widać stoku. I każdy zasugerował się okrzykami radości w swoich językach, śnieżyca popsuła całą elektronikę, a koniak, który miał ich tam rozgrzać, też bardzo pomógł. To huzia, lotem bliżej, skoczyli i pośladkami suną po skoczni. Jak przystało na okoliczności, drąc się wniebogłosy w mniej i jeszcze mniej poprawny sposób. A co, wyczekali swoje! Najwyższa pora!

Widzowie oczom nie wierzą. Komentatorzy najwidoczniej stracili już głos, bo taki burdel musieliby jakoś wytłumaczyć oglądającym. Połowa świata nie wie, jak zareagować na wydarzenia na skoczni. Druga też nie, bo śpi i nie wie o niczym. Część z nich nigdy sobie tego nie wybaczyła, i umarła potem na bezsenność.

Trenerzy po zsunięciu się i zaliczeniu kilku tuzinów poważnych złamań starli się w połowie trasy z panem Zbyszkiem i masą jego adoratorów bliżej nieokreślonej płci. Nikt nie przeżył, ale też nikt nie narzekał.

Rok 2020. Zaangażowani myśliciele wciąż nie mogą ustalić, czego powinni zakazać w związku z powyższym incydentem - gier komputerowych czy marihuany? Ktoś nieśmiało zaproponował, by nie wpuszczać Azjatów do Europy...

Rok 2188. Na granicy Królestwa Polsko-Francuskiego (lub Francusko-Polskiego, zależy gdzie spytać) z Tybetem znaleziono medal przeznaczony dla skoczka, który zwyciężył na małej skoczni podczas Olimpiady 2014 w skokach narciarskich. Nie ma tam wygrawerowanego niczyjego nazwiska. Polska ogłasza Żałobę narodową.



****
Tekst powstał jako improwizacja w około 15-20 minut, wcześniej miałem gotowy pomysł ze zjeżdżaniem ze skoczni. Chciałem sprawdzić, czy umiem jeszcze pisać komediowe teksty.

4 komentarze:

  1. Średnio wchuy. Za dużo cynizmu do całego świata. 2/5
    Napisz jeszcze 25 takich, jeśli każdy kolejny będzie lepszy to wrzuć ten 25.

    - goandrewgo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cynizm? :D Uwielbiam czytać takie reakcje na swoją twórczość, zawsze jestem zaskakiwany. Super uczucie!

      To bardziej była odskocznia od tego, co zazwyczaj piszę. Jakieś ćwiczenie, odpoczynek, nie miałem zamiaru tego na poważnie potraktować. Napisałem, wysłałem znajomej bez przeglądania, ona powiedziała: "Ok". Poprawiłem literówki, dodałem kilka zdań i tak wstawiłem. Mam już za sobą okres, gdy przejmuję się tym, jak ktoś zareaguje na wszystko co napiszę, i mogę sobie pozwolić na pokazanie czegoś słabszego...

      Ot, pisanie komedii jest trudne. Dobrze to wiedzieć. Ale kolejne takie rzeczy będę chował do szuflady, obiecuję.:) Póki sam nie będę z tego zadowolony.

      Usuń