piątek, 28 marca 2014

(felieton) Kino przyszło do Garreta

Wyjaśnienie, czemu dopiero parę dni temu wpisałem w google "nazwę swojego miasta + kino" jest równie trudne jak to, czemu w ogóle to zrobiłem. Usłyszałem kiedyś, że był tutaj takowy biznes, ale nikt nie chodził, więc zamknęli. I od tego czasu nie usłyszałem, by się coś zmieniło. Dlatego sądziłem, że jedyną możliwość jaką mam jest kupno biletu autobusowego do najbliższego miasta wojewódzkiego, jeśli kiedyś miałbym ochotę na seans. A tu niespodzianka!

Bo kino jednak jest, ale nie takie tradycyjne - bo objazdowe. Raz w miesiącu, w okolicach jego końca, przyjeżdża do miejscowego Domu Kultury* Kino Orange. Wyświetlane jest kilka filmów jednego dnia, tylko raz, pod rząd, z różnymi przerwami, od 20 do 40 minut pomiędzy. Ceny - lepsze niż dla dzieci w stolicy, bo od 12 do 15 złotych, zależy jaki tytuł. Różnica względem premiery polskiej - różnie. Od miesięcy do kilku dni (!). Wybór tytułów - nie mogę się przyczepić. Widać, że ci którzy się tym zajmują, wiedzą co robią. Jest coś dla dzieci, coś dla kobiet, coś polskiego, coś dla mężczyzn i coś głośnego (parę dni po premierze światowej, na dodatek... z dubbingiem!). I mam zamiar obejrzeć ile tylko zdołam.

Zresztą, dobrze to sobie przemyśleli. Skoro jest tylko jedna okazja to prawdziwy kinomaniak pójdzie na wszystko, by jej nie przegapić. Sam chcę pójść tylko na jeden, ale wśród pozostałych są takie filmy, które mógłbym obejrzeć, takie które zaliczają się do kategorii: "Skoro tamten obejrzałem, to czemu nie ten?", oraz taki, który mnie nie interesuje, ale zapewne zbierze takie recenzje, że za parę miesięcy/tygodni będę chciał go obejrzeć. I tak to się potoczyło.

Do pełni zadowolenia brakuje tylko nowego filmu Wesa Andersona. Oby ten był za miesiąc. Ale mi to nie przeszkadza. Jaram się samym powrotem do sytuacji, w której stać mnie na pójście do kina, oglądaniem nowości, robienia tego legalnie, bycia wśród tych pierwszych. Jedne tytuły polubię, inne nie, ale sam będę mógł się o tym przekonać.

A jeśli, jak to w małych miastach bywa, seans się nie odbędzie, bo za mało ludzi przyszło - to wmuszę pieniądze na siłę, kupię bilet tylko na "Lego" (ten właśnie tytuł chcę zobaczyć) i go nie obejrzę... od razu. Dopiero, jak pojawi się w Internecie.



*Fajne, opuszczone miejsce. Polecam tam zajrzeć w tygodniu po pracy z nastrojową muzyką z horroru.

7 komentarzy:

  1. I wyszło coś z tych seansów? Powiedz jak tam Aronofsky?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszło, trzy filmy zobaczyłem. Gdyby "Noah" był choćby trochę lepszy to bym miał pewnie energię na więcej.

      Ale był najsłabszy. Recenzja w środę.

      Usuń
  2. Ale co to koorwa za miasto? Irkuck?

    - Andrzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bartoszyce. Przez okno widzę rosyjskich snajperów celujących do mnie z Kaliningradu.

      Albo to dzieci się bawią. Nie mam pewności.

      Usuń
    2. Haha, miałem na studiach Ukraińskiego znajomego z Bartoszyc. Ponoć tam się z przemytu żyje. Powodzenia. Fajnie trafiłeś, ja kupuję konia i jadę do Mongoli.

      - Andrzej

      Usuń
    3. O przemycie jeszcze nic nie wiem, ale trafiłem całkiem dobrze.

      Śmieszno wychodzi. Jak innemu znajomemu napisałem nazwę miasta to mi minutę później podrzucił rosyjską piosenkę, w której wymienia się tę lokację.

      Usuń
    4. Patrząc ode mnie - jeden wuj, czy do Bartoszyc, czy do Wawy (choć do stolicy zapewne lepszy transport). Jak będziesz chciał wpaść na piwo daj znaka :)

      Usuń