piątek, 25 kwietnia 2014

(felieton) Jakby wyglądałoby The Wire zamknięte na trzech sezonach?

Uwaga: tekst poniżej zawiera poważne zdradzanie treści serialu "The Wire" / "Prawo ulicy". Dowiecie się, co powiedział jeden bałwanek do drugiego oraz w którym roku tak naprawdę rozgrywa się akcja serialu. Czytacie na własną odpowiedzialność - niektórych może zachęcić do obejrzenia. Rozważcie wszystkie za i przeciw.


"The Wire" nie uważam za produkcję całościową, raczej podgatunek tego nurtu. Opowieść zaplanowana i zamknięta do końca sezonu, po którym ewentualnie mógł powstawać kolejny. Główne wątki się kończyły i nic tak naprawdę nie zapowiadało ciągu dalszego. Taki jednak następował, wszystko było ustawione chronologicznie i zachowywało logiczny układ. Opowieść rozwijała się, widz poznawał ciąg dalszy z życia bohaterów których zna.

Jest jednak od tego wyjątek, który sprawia, że gdyby całość zamknąć na trzech sezonach, mogłaby powstać zupełnie inna produkcja, o innym wydźwięku, o o wiele istotniejszym przesłaniu. Z bohaterem i fabułą całościową. Niewiele nawet trzeba byłoby zmieniać. Wystarczyłoby zrobić ze śmierci Stringer Bella zamknięcie.

Jeśli nie pamiętacie, lub nie jesteście pewni: Stringer Bell to postać bijąca się razem z Frankiem Sobotką o pierwsze miejsce w rankingu najlepszych ludzi w serialu. I wygrywa tak naprawdę dlatego, że Sobotka miał niecały jeden sezon dla siebie, a Filip żył nawet po tym, jak umarł. Był on jednym z głównych szefów w nielegalnej części Baltimore - jednak nie był czarnuchem z narożnika, miał łeb na karku. Z ulicy, dzięki pieniądzom zarobionym na narkotykach wzniósł się kilka poziomów ponad ten, który był mu tak naprawdę przeznaczony. Stał się kimś więcej niż szefem, legendą, ojcem dla wszystkich sierot ulicy oraz człowiekiem odpowiedzialnym za wszystko. Poszedł na studia, uczył się biznesu, dla siebie, inwestował w różne legalne biznesy. Zarabiał pieniądze i mógł przestać bawić się w gangsterkę. Oferował to też wszystkim innym czarnym i biednym. Narkotyki przestały być jedynym wyjściem. Zaczęły być środkiem do celu, który w końcu wydawał się na tyle możliwy do osiągnięcia, że niektórzy mogliby pozwolić sobie go dostrzec.

Ale zginął w skutek jednego z najsłabszych zagrań fabularnych w całym serialu. Motyw ściągania czarnego Franka Langelli, który nie pełni żadnej innej roli w tym serialu, on początku śmierdział na kilometr naciąganiem. A potem wrócił on w trzeciej serii, jak wygodnie. Jednak fakt ten ukrywa się za kilkoma innymi zaletami - konfliktem Stringera z samym sobą, Stringera ze swoim bratem, walką o dobre imię jego rodziny i tego, co robił. Walką o bezpieczeństwo. Walka starego Stringera z tym nowym, gangstera z człowiekiem biznesu. A miał wtedy wiele na głowie, jednak jak przystało na najlepszą postać produkcji: ludzie przychodzili do niego, on słuchał i mówił tylko "Zajmę się tym".

Przed odejściem zmierzył się jeszcze z betonem biurokracji, która uniemożliwiała mu działalność gospodarczą i wyciągała łapę po łapówki. A w głównym wątku sezonu, zupełnie niezależnym od Strngera, komendant policji zorganizował Hamsterdam, pokazując tym samym, że handel narkotykami sam w sobie nie jest groźny, gra może być bezpieczna, a relacje między handlarzami prochami oraz mundurowymi może przebiegać spokojnie. Wraz z końcem zamknięto ten pomysł, bo był przecież nielegalny.

Jaka byłaby wymowa serialu po takim zakończeniu? Pokazać prawdziwe oblicze rządu i obecnej sytuacji. Narkotyki, które zbierają wszystkie baty, po pierwsze mogą służyć czemuś dobremu: pomogą wybić się biednym, którzy będą mogli opłacić dzięki temu edukację i zostać kimś w legalny sposób. Po drugie - nie są niebezpieczne same w sobie. To produkt taki jak inny i podlega prawom rynku, a zepchnięcie go do podziemia prowadzi do kłopotów. W obu jednak wypadkach na drodze stają pokrętne przepisy, biurokracja - i to jest prawdziwy problem, który staje na drodze nawet komuś takiemu jak Stringer Bell. Skoro nawet ledwo dawał radę to przeskoczyć, to co zwykły obywatel może poradzić?

Piszę ogólnikami, bo serial przedstawił to o wiele lepiej niż ja byłbym w stanie, i miał na to więcej miejsca.

Czym na koniec "The Wire" jest? Między innymi o tym, o czym wyżej napisałem. Ale potem doszły kolejne wątki, kolejne postaci i ostatecznie serial stał się opowieścią o Baltimore i tym, że gówno nigdy się nie kończy. Tak po prostu. Taki wielki serial kończy się na tej samej nucie co "GTA: San Andreas". Szczerze - wolałbym wersję trzy-sezonową. Z ewentualną zmianą w drugim sezonie, gdzie zamiast doków pokazano by szkolnictwo. Reszta to dopracowywanie szczegółów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz