poniedziałek, 7 kwietnia 2014

(książka) Kwiaty dla Algernona

Fantastyka, 1966
Daniel Keyes
260 stron


Algernon to mysz, na której przeprowadzono eksperyment pozwalający na zwiększenie możliwości bycia inteligentnym i mądrym. Ogólnie mówiąc. Teraz ten sam eksperyment chcą przeprowadzić na głupku imieniem Charlie Gordon. Ma ponad 30 lat, jest taki od urodzenia, dziś pracuje w piekarni i zamiata popiół z pieców. Właściciel uparł się, że nie odda go do ośrodka, tylko zapewni mu - zgodnie z wolą jego wujka, gdy ten go oddał do pracy - normalne życie. Charlie ma wielu przyjaciół, z którymi często się śmieje i bawi, którzy są dla niego serdeczni. Przed eksperymentem posłuchał się i zaczął prowadzić dziennik, w którym miał pisać o wszystkim: co go spotkało, co sobie przypomni, co pamięta, co wspomina, co myśli. Charlie jednak nie myśli. Nie wie nawet, co to znaczy. Nie rozumie, gdy ktoś chce, by ten coś sobie wyobrażał. Trzeba mu było najpierw wytłumaczyć, co oznacza "pamiętać to, co się zdarzyło". Musieli nauczyć go myśleć. "Kwiaty dla Algernona" stworzono w stylu wpisów do dziennika. Z początku krótkie, dzikie, pozbawione interpunkcji i zasad ortografii. Gdy eksperyment zaczyna działać, stan rzeczy powoli się zmienia. Z wyjątkiem jednego: to wydaje się prawdziwe.

"3 kwietnia - skończyłem Robinsona Crusoe. Chciałbym dowiedzieć się więcej co mu się przydarzyło ale pani Kinnim mówi że więcej nie ma. DLACZEGO."

Kiedy myślę o ekranizacji (bo przez większość czasu wydawała mi się ona możliwa), widzę stylistykę anime. Charlie nabyte możliwości wykorzystuje bardzo do szybko do uczenia się wszystkiego - języków, fizyki, psychologii. Dużo czyta, dużo myśli. Z początku ma refleksje dotyczące tego, jak naprawdę jest traktowany przez otoczenie, jaki stosunek mają do niego profesorowie (jeden daje do zrozumienia, że wcześniejszego Charliego nie uważał za człowieka, więcej - myśli on o sobie jako jego prawdziwego stwórcy). Zauważa, jak niewiele wiedzą ci, których wcześniej podziwiał, rozmowy między studentami teraz wydają mu się banalne. Jednak z czasem coraz częste stają się podróże bohatera w przeszłość, zaczyna sobie coraz więcej przypominać. O matce, o ojcu, o siostrze. Jak się rozwiedli, jak siostra była zła, że jej starszy brat dostaje wszystko nie musząc na nic pracować, podczas gdy od niej wymagają samych piątek w szkole. Jak jego matka przez kilka pierwszych lat wariowała na punkcie zrobienia z potomka kogoś normalnego. Jak sikał w spodnie za każdym razem, gdy ona unosiła głos. Dziś, po trzydziestu latach, wykorzystuje swój potencjał, by zrozumieć samego siebie, kim jest i jak wyglądało jego życie. Z czasem rozpoczyna się konflikt obecnego Charliego z tym sprzed operacji. Skojarzenia, odruchy, myśli, obawy tamtego - to wszystko żyje w tym, kto dzisiaj nazywa się Charlie Gordon. Czy jest wciąż tą samą osobą? Czy jest kimś nowym, może zabrał tamtemu życie?

A to dopiero początek. To wszystko idealnie pasuje do stylistyki anime, a im bliżej finału, tym wyraźniej widziałem "Neon Genesis Evangelion" (szczególnie film pełnometrażowy).

"Ta terapia to jest tak że kłade się na kozetce a Dr Stros siada na krześle obok i muwie fszystko co mi pszyjdzie do głowy. Długo nie muwiłem nic bo nic mi nie pszychodziło. Potem opowiedział mu o piekarni i o tym o co tam chodzi. Ale to głupie pszeciesz chodzić do gabinetu kłaść się na kozetce żeby muwić kiedy to fszystko pisze w dzienniku i zafsze może sobie pszeczytać. Wienc dziś pszyniosłem dziennik za sobo i muwie może po prostu sobie pszeczyta a ja się psześpie na kozetce"

Minusy: powieść jest kompletnie pozbawiona filozofii, tzn. świadomości iż takowy aspekt życia istnieje. To tym istotniejsze, że pojawiają się konflikty moralne: powiedzieć szefowi, że pracownik oszukuje na kasie, ryzykując tym, że go wywali, i zostawi pracownika z żoną i dziećmi na lodzie? W pewnym momencie Charlie dochodzi do wniosku, że sama wiedza nie wystarczy, bo teraz jest inaczej niż wcześniej. Ona pozwala mu zauważyć, jak niewielu ludzi darzy go szacunkiem, wybierając traktowanie go jak wspomnianego Algernona. Jak eksperyment, obiekt naukowy bez uczuć. I tu dochodzi właśnie do wniosku, pouczając: "Wiedza bez uczuć jest nic niewarta". Może o to chodziło autorowi, by postać popełniła błąd wtedy, ale ja po prostu wątpię, by sam Keyes był świadomy prawdy. Tylko to mi przeszkadzało, ten jeden fragment.

Zakończenie to istna tortura, czytanie ostatnich słów bohatera sprawia prawdziwy ból. Wtedy dopiero zwątpiłem, czy możliwa jest ekranizacja tego tytułu, bo siła epilogu tkwi w tym, że to czytelnik sam poznaje kolejne słowa. Czyni ten wysiłek, choć z każdą chwilą jest coraz gorzej. Aż do ostatniego zdania, który mnie rozszarpało emocjonalnie jeszcze mocniej niż ostatnia wypowiedź w "Zielonej mili". Tego chyba nie da się przenieść na ekran. To czysto literacki język sztuki.

5/6

3 komentarze:

  1. Uprzedziłeś mnie! Chcę niebawem przeczytać i zrecenzować tę książkę na blogu, dlatego pozwolę sobie zerknąć na Twoją opinię dopiero po lekturze, żeby się nie sugerować :)

    I jeszcze muszę obejrzeć jakąś adaptację - chyba najbardziej mnie intryguje ta telewizyjna z Matthew Modine.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ją przeczytałem już kilka tygodni temu. W dwa dni.

    Ten Modine wygląda jak stary Krzysia Bane'a. Sam najchętniej, jeśli już, zobaczyłbym wersję wyreżyserowaną przez Ralpha Nelsona ("Charly", 1968), który zrobił też lubiane przeze mnie "...Tick...tick...tick...". Ciekawe, że naprawdę powstała wersja anime tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro spodobały ci się "Kwiaty", to polecam też Keyesa "Billy'ego Milligana". Podobny temat, ale na mnie książka zrobiła większe wrażenie, być może za sprawą tego, że jest oparta na losach rzeczywistej osoby.

    OdpowiedzUsuń