poniedziałek, 21 kwietnia 2014

(książka) Koniec wieczności

Hard sci-fi, 1955
Isaac Asimov
190 stron




Pierwsza z książek, które wziąłem w ciemno i nie miałem ochoty dokończyć. Ale zrobiłem to, by poznać odpowiedź na pewne zagadnienie związane z fabułą. Czy autor na nie w ogóle odpowie? Czy zrobi to w satysfakcjonujący sposób? Tylko tego byłem ciekaw. Bohaterowie byli tacy sobie, relacja głównego bohatera z dziewczyną w której się zakochuje co najwyżej mogę określić jako papierową. Świat z początku intrygował - akcja rozgrywa się w Wieczności, obszarze poza Czasem, gdzie Wiecznościowcy muszą żyć. Zajmują się oni ingerowaniem w Czas, wprowadzają zmiany by nie doszło do wojen i innych katastrof, by żyło się lepiej. Pochodzą zewsząd - 36 wiek, 79, 30 000 itd. Istnieje okres Prymitywu na początku, potem już jest tylko Czas, aż do 150.000 wieku, gdy życie rozwija się bujnie, ale już bez człowieka. Wszystko oczywiście okraszone mnóstwem szczegółów i potężnego zaplecza - widać, że autor wszystko sobie przemyślał, co dotyczy podróż w czasie i historii świata w której takie coś istnieje. I na początku to wystarczy, jednak potem cała ta baza zaczyna się kręcić wokół tego, że główny bohater się zakochał i zaczyna się starać, by dziewczynę wbrew przepisom ściągnąć do Wieczności i zacząć z nią życie. Fascynujące.

Na szczęście pomiędzy wierszami wspomni o kwestii dziwnej blokady pomiędzy 70 000 i 150 000 wiekiem, do którego żaden Wiecznościowiec nie może wejść. Nikt nie wie, czemu ani skąd to się wzięło. To jest właśnie ta interesująca kwestia, której rozwiązanie chciałem poznać. Krótko: nawet nie wiecie, jak bardzo mnie ono usatysfakcjonowało!


"- Lecz Ziemia obraca się wokół Słońca, Słońce obraca się wokół centrum galaktyki, a Galaktyka również się przesuwa? Jeśli więc ktoś wyruszy z jakiegoś punktu na Ziemi i znajdzie się sto lat w przyszłości, trafi na pustą przestrzeń, albo trzeba będzie stu lat, żeby Ziemia osiągnęła ten punkt.
A Edukator Yarrow uciął wypowiedź:
- Nie odróżniasz Czasu od przestrzeni. Poruszając się przez Czas, bierzesz udział w ruchach Ziemi. Czy może uważasz, że ptak lecący w powietrzu wyskoczy w Kosmos, ponieważ Ziemia pędzi wokół Słońca z prędkością 29 kilometrów na sekundę i zniknie spod ptaka?"

Ostatnie 50 stron to naprawdę wyborna opowieść. Zwroty akcji, szybsze tempo oraz bohater który okazuje się mądrzejszy niż myślałem, zaczyna wysuwać wnioski i myśleć szybciej ode mnie, a ostatnia rozmowa to doskonałe zakończenie - szczególnie ostatnie zdanie, nie do przeniesienia na ekran. Każdy minus, który wcześniej napotykałem, znalazł na końcu zastosowanie i przyczynę. Wszystko było zaplanowane i przemyślane! Nawet zmienia się w pewnym sensie tonacja opowieści - przez większość czasu miałem coś na kształt czarnych myśli, gdy czytałem o zmianach które sprawiały, że ktoś tam nie dokonał dzieła swego życia przez co 10 lat później nie wybuchła wojna. Inne zmiany powodowały nienarodzenie milionów - i tak dalej. Smutnie tak jakoś spojrzeć na to wszystko z tej perspektywy. Jednak w zakończeniu pojawia się pewna nutka optymizmu i miłej myśli.

Byłem na koniec bardzo miło zaskoczony. Nie spodziewałem się ani jednej linii dialogowej z tych,które tam padły. Całkowicie nowe spojrzenie na temat Wieczności, Ludzkości, podróż w czasie... Cieszę się, że jednak je poznałem.

Ale najpierw trzeba przebrnąć przez te 150 stron miałkiej fabuły o niczym ciekawym.

4/6

4 komentarze:

  1. Oceniam książkę trochę wyżej, choć zgadzam się, przynajmniej częściowo, z większością zarzutów. I fakt, zakończenie i poprzedzające je wydarzenia podciągają notę.
    Zapraszam do przeczytania bardziej optymistycznej recenzji mojego autorstwa: http://www.tramwajnr4.pl/2013/12/z-zakurzonej-poki-wszyscy-zyjemy-w.html

    A jeszcze w kwestii Asimova... Idąc za ciosem, może warto sięgnąć po serię "Fundacja" - zdania na temat przypisywania "Końca wieczności" temu uniwersum są podzielone, ale to chyba sztandarowe pozycje tego pisarza. Z doświadczenia polecam za to "Pozytronowego człowieka" - na jego podstawie (bardzo swobodnie potraktowanej swoją drogą) Columbus wyreżyserował "Człowieka przyszłości" z Williamsem. Czytając ostatnio Keyesa, naszła mnie taka myśl, że i tu, i w "Kwiatach dla Algernona" poruszono podobny problem - sztucznej inteligencji i analizy społeczeństwa wobec niej, a więc czegoś nowego, czego ludzie się boją.
    Może uda mi się zachęcić: http://www.tramwajnr4.pl/2014/03/z-zakurzonej-poki-dwustuletnia-walka-o.html ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Fundacji" ci u mnie nie znajdziesz.

      Zresztą okres książek tymczasowo też minął. Od ponad 2 tygodni mam tyle czasu na czytanie, że "Sto lat samotności" mam zaznaczone na 90 stronie. Tak, zacząłem czytać ZANIM autor umarł. Życie...

      Ale notki o książkach to do czerwca będą się jeszcze pojawiać :) 6 i pół książki w miesiącu marzec przeczytałem :)

      Usuń
    2. No tak, jeśli teraz zacznę Marqueza, to posypią się zarzuty, że czytam pod publiczkę ;) A jakoś śmierć autora nie zwiększa poziomu książki i nadal uważam ją za coś, co po prostu muszę przeczytać. Kiedyś, może niebawem, ale na pewno muszę ;)

      Dobrze robić sobie takie zaplecze książkowe, jeśli publikuje się opinie na blogu. U mnie marzec kulał z ilością (2-3 raptem), za to nadrabiałem w nim jeszcze styczniowe lektury. I na kwiecień też nie narzekam, wczoraj skończyłem "Kwiaty dla Algernona" i wciąż nie wychodzę z zachwytu, szykując się na filmowe wersje z roku 2000 i 1968 (tutaj oczywiście bez polskich napisów...). Ale nie ma sensu się licytować, grunt by czytać dobre książki, mniej ważne ile ;)

      Usuń
    3. Secrus, żeby tak każdy zaczynał czytanie dzieł autora, przynajmniej jednego dzieła, w reakcji na jego śmierć, to średnia przeczytanych książek skoczyłaby u nas drastycznie. Bez oporów po śmierci Mrożka złapałam Tango i przeczytałam, po latach, powtórnie. Teraz, ponownie, czytam Kartotekę. A Sto lat samotności chętnie przeczytałabym jeszcze raz, bo od ogólniaka niewiele pamiętam, ale trochę pojemne, nie wiem czy jakoś upchnę w czasie.

      Usuń