piątek, 1 sierpnia 2014
(felieton) Nowa rzecz o Garrecie
Parę miesięcy temu w drodze do domu mijałem, jak się później zorientowałem... wydział socjalny? Tak to się chyba nazywa. Ulica pusta, po drugiej stronie widzę człowieka na wózku, w okolicach 50-60'ciu lat, machał na mnie ręką. Gdy podszedłem to poprosił, bym mu zadzwonił domofonem tam i drzwi otworzył. Kilka prób i się odezwali w końcu. Piszczy, można otworzyć. W środku, dla żartu, parę stopni na których dali prowizoryczną kładkę. Dwie szpachle, które potem można dopasować do szerokości wózka i zjechać. I słyszę kolejną prośbę, bym popchnął pana. Samemu raczej się tam nie da wjechać. Obaj w tym momencie oblewamy podstawy fizyki, bo raz: zamiast ciągnąć z góry to go zgodnie z poleceniem pchałem z dołu na górę. Po drugie - mam niedowagę, kiedyś o tym pisałem. A chłop na wózku sam w sobie ważył tyle ile winien dorosły człowiek ważyć. A do tego ciężar wózka... ale oczywiście spróbowałem. W efekcie inwalida wywrócił się do tyłu i znalazł się na podłodze, pośrednio w moich rękach. Gdzieś wtedy zorientowałem się, że nie ma on obu nóg. I czuć od niego alkoholem. Próbowałem go podnieść, też nie dało rady, tylko pomogłem mu się oprzeć o ścianę.
Powiedział, bym wszedł do środka i poszukał kogoś. W kuchni jakaś kobiecina coś gotuje, wystraszyłem ją. Kazała mi wbiec na trzecie piętro, tam ktoś będzie, a ona nie może zostawić kuchni. Bez jaj, ale trudno - wbiegam. Tam mniej więcej już zaczynałem mieć przeczucie, co to za miejsce, bo zobaczyłem grupę staruszków bez życia siedzących razem i gapiących się w telewizor. Ale obsługa też się znalazła. Gdy usłyszeli, co się stało, nawet zgadli o kogo konkretnie chodzi. I powiedzieli, że niepotrzebnie w ogóle mu pomogłem. Ta.
Zbiegłem na dół, po chwili dołączyły do mnie te pielęgniarki. Kaleka tam wciąż sobie samotnie siedział pod drzwiami, na podłodze. Wtedy też dotarło do mnie, co on mówił. Tak pokrótce to ubliżał mi i mojemu pokoleniu, że co to za byle co rośnie, bez żadnej krzepy. Więcej nie pamiętam. Pielęgniarki zaczęły go poniewierać za to, że wypił. Upewniłem się, że nie jestem już potrzebny, że zrobią co trzeba, i ich zostawiłem.
To było w marcu, było jeszcze zimno i nosiłem grubą kurtkę, do tego wracałem z obiadem do domu. Zostawiłem go pod ścianą gdy wbiegałem na to trzecie piętro. Ja wiem, że inwalida uważał mnie za swoją własność, i mam obowiązek mu usługiwać, bo on jest słabszy (w znaczeniu, że mogę chodzić) ode mnie, i to było złe. Ale wtedy w ogóle o tym nie myślałem. Wiele razy wracam do tego wydarzenia, i myśląc o tym wszystkim krok po kroku, dziś zrobiłbym dokładnie to samo, do dziś nie wiem jednak, co innego powinienem zrobić na końcu. Powiedzieć mu coś? Zrobić coś? Naprawdę nie wiem.
Dobrze się tak czegoś o sobie dowiedzieć. Na jakim się jest etapie obecnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dobrze zrobiłeś, że nic nie powiedziałeś, tu nie ma nic do powodzenia. Sytuacja, tyle.
OdpowiedzUsuńHm, niespodziewałem się, że ktoś w komentarzu poważnie potraktuje to pytanie. Całkiem miłe...
UsuńOczywiście, na końcu takich rozważań, milczenie jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Tylko trzeba to najpierw zrozumieć.
Haha, jaka opowieść. Ja, usłyszawszy, że nie mam krzepy, dałbym mu w mordę. Poczułby krzepę. Inna sprawa, że pijanych się bije, więc odpada.
OdpowiedzUsuńNo nic Garret, nie masz wyjścia - na śniadanie omlet z 6 jajek, później siłownia, a wieczorem zamiast filmu - programy instruktażowe od Dwayne'a Johnsona i jeszcze z tym gościem na barana będziesz skakał do najbliższej budki z wódą. A co?
(edit) pijanych się nie bije. Taka zasada.
OdpowiedzUsuńZasada jest taka, że bije się tylko tych co zaczęli.
UsuńJa generalnie nie mam możliwości, by być szerokim na tyle ile mam wzrostu. Ja mogę tylko być szybki i zwinny, oraz wczołgać się za Jackiem do jaskini, jak się za nim kamienie zawaliły, podobnie jak Charlie w 1x07 "Lost" ;-) Mogę nawet iść w rzeźbę, ale w życiu nie będzie tak, że przywalę takiemu Rockowi z całej siły w pierś, a on to chociaż poczuje.